piątek, 17 lipca 2015

Internet w szpitalu. Fanaberia czy kolejna forma terapii?

Przed chwilą przeczytałem artykuł zamieszczony przez serwis WP Tech na temat uruchomienia darmowego internetu w łódzkich szpitalach. Artykuł ten został udostępniony przez powyższy serwis na Facebook’u z takim oto komentarzem: „No dobra, to niech jeszcze pochwalą się dobrą opieką i odpowiednimi posiłkami - od samego szusowania po sieci jeszcze nikt nie wyzdrowiał, ba, zaczytując się w wynikach wujka Google, można się jeszcze bardziej rozchorować...” (zobacz post).
Nie ukrywam, że komentarz Wirtualnej Polski do tej sprawy jest - nie używając słów niecenzuralnych - dość prymitywny i krótkowzroczny. Pozwolicie, że w niniejszym artykule odniosę się nie tyle do uruchomienia darmowego internetu w łódzkich szpitalach, co przede wszystkim i tylko do samego zagadnienia obecności w szpitalu internetu przeznaczonego dla pacjentów. Co ważne, odniosę się zarówno jako zainteresowany w sprawie, jako że mam nieprzyjemność bywać w szpitalach jako pacjent wielokrotnie, jak również odniosę się do tego zagadnienia od strony moich obserwacji innych chorych z wykorzystaniem w pewnym zakresie mojej wiedzy profesjonalnej z zakresu pedagogiki i socjologii. Nie zabraknie przy tym elementów zabarwionych nieco emocjami - cóż jestem tylko człowiekiem, a z drugiej strony warto aby w tej sprawie pojawił się głos nie tylko bezstronny i li tylko merytoryczny, ale także głos jak najbardziej subiektywny.
Ale do rzeczy Drodzy Czytelnicy: Otóż, w kilku prostych słowach na początek chciałbym powiedzieć, iż posiadanie dostępu do internetu w takich chwilach jak hospitalizacja to na prawdę skarb. Niby nic się szczególnego wtedy nie robi korzystając z internetu właśnie w szpitalu; wszak zawsze hospitalizacja spowodowana jest chorobą, zaś choroba niemal zawsze oznacza utratę sił - przez co w łatwy sposób można skonstatować, iż osoba hospitalizowana pod każdym względem jest słabsza i mniej efektywna we wszystkim co robi. Ale z drugiej strony jakże skutecznie internet potrafi choćby na chwilę oderwać chorego od myśli o szpitalu i o jego chorobie - i na tym zagadnieniu właśnie się skupię w dalej przeze mnie nakreślonych słowach.
Uśmiech - pierwszy krok do zdrowia.
(zdjęcie: www.wireless-mag.com)
Mianowicie, wcale bynajmniej nie jest tak jak to była nieuprzejma zasugerować Wirtualna Polska, że będąc pacjentem w szpitalu z dostępem do sieci - non-stop przeszukuje się zasoby internetu dotyczące swojej choroby, czy aktualnie przechodzonej terapii. Przede wszystkim, mając dostęp do sieci można pracować online - jeśli siły fizyczne i psychiczne na to pozwalają - jak również jak najbardziej można zwyczajnie tracić czas na Facebook’a, gry, filmy i na wszelkie inne formy rozrywki - byle tylko się oderwać od ponurej rzeczywistości.
Samemu będąc w szpitalu i mając własny akurat internet - jako, że mało który szpital ma dostęp do sieci dla pacjentów - wiele razy nie ukrywam tracę czas na „głupoty”. Ale te „głupoty” Drodzy Czytelnicy odrywają mnie jako chorego od łóżka szpitalnego, od kroplówek, od bolesnych badań, od bolesnych zabiegów i od całej reszty wszelkich możliwych rzeczy i spraw składających się na tak zwane życie szpitalne.
Warto aby decydenci zdawali sobie sprawę, że internet to jeden ze skutecznych elementów psychoterapii w trakcie uciążliwej terapii. Po prostu o wiele lepiej się znosi chorobę mając dostęp do sieci. Nie będę wspominał, że dzięki internetowi mam znacznie ułatwiony kontakt z moimi bliskimi i przyjaciółmi - co bardzo pozytywnie wpływa na efekty terapii. Owszem, jestem dorosły i wiem, że będąc w szpitalu nie jest "opuszczony", czy też „porzucony” przez moich bliskich i przez moich przyjaciół. Wiem także po co i dlaczego jestem w szpitalu. Jestem dorosły, jestem racjonalny i umiem myśleć w sposób logiczny, a nade wszystko umiem sobie wytłumaczyć całokształt mojej sytuacji, w której się znalazłem niestety dzięki chorobie. Jestem jednak w tym wszystkim także (a może przede wszystkim) człowiekiem, który w tym momencie przeżywa poważny kryzys - kryzys zdrowia, kryzys planów, kryzys życia. Tym niemniej, mając kontakt zarówno z moimi bliskimi, jak i z moimi przyjaciółmi cały czas czuję ich obecność - choć co prawda wirtualną, ale jednak mimo wszystko obecność. Z kolei, dla moich bliskich i dla moich przyjaciół też jest lepiej jeśli mogą mieć ze mną kontakt w każdej jednej chwili właśnie dzięki internetowi. Mogą niemal natychmiast dowiedzieć się co mi jest i jak się czuję, a dalej mogą mi udzielić w każdej chwili wsparcia bądź wprost poprzez konwersację ze mną dotyczącą aktualnie trapiącego mnie problemu, bądź pośrednio udostępniając mi np. coś śmiesznego, czy też mówiąc mi o tym co robili, co planują, itp.
Oderwanie się od choroby, to pierwszy
krok ku pozytywnemu myśleniu, zaś
pozytywne myślenie, to podstawa do
budowania morale i włączania własnych
sił witalnych koniecznych do
skutecznej walki z choroba.
(zdjęcie: www.nacmem.org)
Jak widzicie Drodzy Czytelnicy, mówię tu o wręcz arcyprostych rzeczach, ale jak się finalnie okazuje - jakże ważnych. Oczywiście, brak internetu w szpitalu bynajmniej nie oznacza tragedii. Internet to wynalazek w istocie ostatnich lat. Całkiem dobrze radziła sobie ludzkość przez wieki bez internetu - włącznie z tą częścią ludzkości cierpiącą na różnego rodzaju choroby wymagające interwencji lekarskiej, a zwłaszcza szpitalnej interwencji lekarskiej. Warto jednak iść z duchem czasu i z postępem technologicznym nie tylko w zakresie co raz większego zaawansowania medycyny i udzielanych świadczeń medycznych, ale także wszystkich spraw, które by można określić przymiotnikiem „okołomedyczny”. Nie bez powodu więc mamy na oddziałach np. muzykoterapię, czy arteterapię (tj. terapię przez sztukę) - choć na marginesie dodam, że tych form terapii niemal w ogóle nie ma w polskich szpitalach dla dorosłych, ale ten kontekst w tym momencie ominę, bo to już jest zupełnie inny temat. Tym niemniej, jeśli istnieje forma wsparcia chorego w postaci wymienionej przeze mnie dla przykładu muzykoterapii, czy arteterapii, to także swego rodzaju formą terapii wspierającej zasadnicze leczenie można uznać zapewnienie choremu dostępu do internetu, który to internet oferuje zaspokajanie potrzeb intelektualnych, duchowych i „rozrywkowych” każdej osoby wedle jej potrzeb i poziomu.
Wsparcie bliskich - najważniejszy lek.
(zdjęcie: tshwi.blogspot.com)
Jednym słowem, dostęp do sieci w trakcie leczenia szpitalnego powoduje optymalne oderwanie się chorego od choroby i od faktu bycia w szpitalu, jak również łagodzi negatywne skutki izolacji - jako że pobyt w szpitalu choć dobrowolny, to jednak zawsze jest jakąś formą wymuszonej izolacji, a dokładnie izolacji wymuszonej przez negatywny w życiu każdego chorego zbieg okoliczności w postaci choroby i konieczności leczenia - a dalej - leczenia, które podkreślę w tym momencie w sposób stanowczy: jest koniecznością, a nie wyborem, tudzież jest wyborem bez wyboru, jako że brak leczenia oznacza jeszcze większą utratę zdrowia, a nawet utratę życia.
Na pewno - reasumując - dostęp do internetu dla pacjentów nie jest żadnym kaprysem, ani żadną fanaberią. Dostęp do internetu dla chorych hospitalizowanych to jedna ze skutecznych form wsparcia psychicznego w jednym z bodaj najtrudniejszych momentów w życiu człowieka, bo w momencie choroby.
Dlatego właśnie celem zwiększenia skuteczności stosowanych terapii oraz celem obniżenia kosztów leczenia (tzn. im wyższe morale pacjenta, tym większa jego dyscyplina i większa efektywność terapii), warto aby dyrektorzy szpitali pomyśleli o tworzeniu darmowych punktów hot-spot w kierowanych przez nich szpitalach, zaś dostarczyciele internetu aby zwyczajnie „po ludzku” bądź to odstępowali od kosztów utrzymania takich punktów hot-spot, bądź obniżali w sposób znaczący ceny tychże usług dla szpitali na potrzeby hospitalizowanych pacjentów. Z kolei, dobrze by było aby polityka fiskusa również była w tym zakresie zwyczajnie „ludzka” i przyjazna zarówno dla szpitali, jak i dla dostarczycieli internetu, a w rezultacie dla chorych.

środa, 15 lipca 2015

Polska, kraj cudów i tylko cudów

Dziś wieczorem przeglądając FB natrafiłem na obrazek, który nie ukrywam bardzo mnie zaintrygował. Nie mam pewności czy dane w tym obrazku podane są prawdą, ale mając wieloletnie doświadczenie w byciu obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością uważam, iż owe dane są w stu procentach prawdziwe. Otóż, w obrazku tym zestawiono: 1) uzysk miesięczny Biedronki w Polsce, 2) koszt wybudowania 25 km obwodnicy Wrocławia i 3) koszt misji „New Horizons”, dzięki której będziemy mogli w ciągu najbliższych dni, a nawet tygodni i miesięcy podziwiać nowe oblicze niezbyt dobrze do tej pory poznanej planety Pluton. Otóż: misja „New Horizons” kosztowała 2,6 mld złotych, 25 km obwodnicy Wrocławia 2,8 mld, zaś miesięczny uzysk Biedronki to 2,7 mld złotych. Intrygujące, prawda?
źródło: facebook.com/NaukaToLubie
A teraz konkret połączony z odrobiną chaosu zmierzającego do pointy: Dane te moi Drodzy dają do sporo myślenia. Zadajcie sobie mianowicie w tym momencie kilka zasadniczych pytań i na nie sobie sami odpowiedzcie. Otóż, w jakim miejscu na świecie by była teraz Polska, gdyby w Polsce inwestowano pieniądze w naukę? W Polsce przecież nie brakuje ludzi z talentem potencjałem badawczym. Jednak z tego powodu, że w Polsce od zawsze niemal, nauka była traktowana po macoszemu nasi badacze bądź to musieli opuszczać Polskę aby rozwijać się dalej naukowo (np. Babiński, czy Skłodowska-Curie), albo pozostać w kraju by ostatecznie zmarnować swój talent (np. twórcy grafenu). Dlaczego o tym moi Drodzy nie mówimy zarówno w naszych rozmowach prywatnych, jak i w przestrzeni publicznej? Dlaczego wciąż dajemy się ogłupiać politykom i mediom, a w rezultacie rozmawiamy, a nawet kłócimy się i dzielimy w sprawach naprawdę idiotycznych i nie mających sensu? Czy naprawdę musimy naszą całą uwagę skupiać np. na in vitro, które nagle zostało wyciągnięte jak królik z kapelusza tuż przed wyborami parlamentarnymi?
Z kolei, jeśli chodzi o finanse, to czy naprawdę absolutnie koniecznie musimy wydawać publiczne pieniądze na utrzymanie uprzywilejowanych grup zawodowych, które jako jedyne de facto mają zarówno zaplecze polityczne, jak i faktyczne prawo do realnego strajku? Dlaczego to niby mamy płacić pielęgniarkom, górnikom czy rolnikom więcej niż innym grupom zawodowym? Dlaczego akurat im, a nie naukowcom? Dlaczego mamy przejmować się losem pracujących w państwowych szpitalach pielęgniarek i składać się na ich podwyżki, mimo, że te same pielęgniarki, które są zatrudnione w prywatnych gabinetach i szpitalach spokojnie sobie pracują w ogóle nie myśląc o jakimkolwiek odchodzeniu od łóżek chorych pacjentów i o rozbijaniu jakichkolwiek wesołych miasteczek przed Sejmem bądź Urzędem Rady Ministrów? Pytam dlaczego, dlaczego i jeszcze raz dlaczego?
W każdym bądź razie, powracając do polskiej nauki, to powiem Wam pewną ciekawostkę, która chyba w pełni podsumowuje mój dzisiejszy post. Mianowicie, niedawno byłem na dwóch wykładach przeznaczonych dla lekarzy specjalizujących się w hematologii. Jeden wykład dotyczył podstaw transplantologii klinicznej, zaś drugi podstaw immunologii onkologicznej. Wykłady te były nie ukrywam, arcyciekawe, ale sposób ich prowadzenia był szczerze mówiąc dla mnie dość przygnębiający. Otóż, jak wspomniałem byłem na dwóch wykładach i co ważne każdy z tych wykładów był prowadzony przez innego wykładowcę. To co łączyło owe wykłady, to przedstawienie nie tylko obecnej wiedzy z zakresu nauk medycznych, ale także najnowszych osiągnięć naukowych. Gdy była mowa o owych najnowszych osiągnięciach w medycynie, a w tym np. gdy mowa była o eksperymentalnych terapiach przeciwnowotworowych z wykorzystaniem szczepionek przeciwko nowotworom, to ton wykładowcy i sposób wykładania był taki, że można by to było podsumować w postaci następującego stwierdzenia, a mianowicie: postęp naukowy się na świecie dokonuje i dokonywane są kolejne wspaniałe odkrycia; cały ten postęp ma miejsce we wszystkich krajach z wyjątkiem Polski; nam tu w Polsce pozostaje tylko czekać na wprowadzenie tych nowych technologii za kilka lat, czy nawet dekad. Koniec, kropka.
Jeśli nauka w Polsce jest w taki sposób traktowana i uprawiana, to jak w Polsce może być dokonane jakiekolwiek odkrycie? Na jakiej podstawie polska kadra naukowa ma dokonywać przełomowych odkryć skoro szkolona jest w duchu defetyzmu? W każdym bądź razie, jakie jest finansowanie nauki, to takie jest podejście do uprawiania nauki, a z kolei jakie jest uprawianie nauki, to takie jest podejście do jej finansowania. I tak w ten sposób dochodzimy do błędnego koła, którego oczywiście nie analizujemy, bo w to miejsce przyglądamy się: in vitro, aborcji, eutanazji, hajlowaniu Korwina-Mikkego w Parlamencie Europejskim, rozrzucaniu świńskich łbów w nowo otwartym meczecie w Warszawie, czy Pawłowi Kukizowi, który nie tylko nie ma programu, ale który nawet nie ma strategii rządzenia, jako że on ją jeszcze opracowuje wraz ze swoimi kolegami i koleżankami, i którą chyba opracuje finalnie dopiero wtedy, gdy będzie wybrany.
Drodzy Czytelnicy, Polska nie musi być drugą Grecją. Wystarczy, że w Polsce zmieni się filozofia, a co ważne, jeśli sami Polacy się obudzą i sami zmienią swoją filozofię codzienną, a w ramach tej zmiany przestaną toczyć niepotrzebne wojny polsko-polskie w sprawie narzuconych przez polityków i dziennikarzy tematów zastępczych. Bierzmy przykład z krajów, w których postawiono na rozwój nauki i biznesu. Toczmy dyskusje na temat tego co zrobić aby taki poziom osiągnąć jak w tych krajach, a nie w sprawach, które tak naprawdę nie mają kompletnego sensu.
To przykre, że w Polsce nadal aktualne jest pytanie zadawane w okresie PRL’u, a więc czy Polska jest przed Albanią czy za Albanią - pomijam w tym momencie wiekopomne osiągnięcie ostatnich 25 lat wolnej III Rzeczypospolitej w postaci powstania Gangu Albanii.

Na koniec: warto powiedzieć, że Polska na pewno nie wyśle nikogo ani na księżyc, ani na Marsa. W Polsce na pewno nie będzie opracowany lek na raka, ani żaden lek na AIDS, czy nawet na grypę. W Polsce na pewno także nie będzie wyprodukowany jakikolwiek samochód. Polska także nie wyprowadzi, ani nie współwyprowadzi Unii Europejskiej z obecnie panującego kryzysu politycznego i finansowego. Polska także niczego nie zrobi w kierunku odzyskania kilku milionów polskich obywateli, którzy teraz żyją i pracują we Francji, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii, czy w krajach Beneluksu. To co jednak Polska z powodzeniem zrobi i robi od wielu lat to udoskonalanie cudownej technologii przemiany diamentu w gówno.