piątek, 6 czerwca 2014

Asia i Marysia mają kota. Rzecz o ministerialnym „Naszym Elementarzu”.

Jakiś czas temu Ministerstwo Edukacji Narodowej (MEN) postanowiło wydać swój własny elementarz, który ma być ogólnodostępny, obowiązujący i za darmo. Ogólnie resort edukacji ma w planach stworzenie podręczników darmowych dla uczniów. Jak się uda te plany zrealizować? Zobaczymy. Tym czasem ministerstwo już przygotowało swój elementarz, który ma obowiązywać od 1 września bieżącego roku. Autorką elementarza jest Maria Lorek, zaś jak wspomniała minister edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostowska: „[elementarz - przyp. PJJ] ma 96 stron. Jest mądrze i ciekawie napisany, kolorowy i na wiele lat”[1]. Elementarz ten nosi tytuł „Naszelementarz” (dalej: ministerialny elementarz) i na początek jego pierwszy tom - jako że elementarz ten składa się z dwu tomów - został udostępniony na stronie MEN do powszechnej konsultacji.[2] Skoro więc wszyscy mogą to ministerialne dzieło konsultować i skonsultować, to ja również postanowiłem się z nim zapoznać i je skonsultować.

Na początek.
Na wstępie chciałbym podkreślić, iż nie jestem pedagogiem wczesnoszkolnym, jak również nie jestem specjalistą dydaktyki wczesnoszkolnej, a prawnikiem, pedagogiem społecznym i dawnym nauczycielem w gimnazjum i w liceum, oraz nauczycielem akademickim. Nie mam więc do oceny tego ministerialnego elementarza wystarczających kompetencji, aby móc to "dzieło" profesjonalnie ocenić. Ocenię go więc nieprofesjonalnie i subiektywnie, oraz powiem, że: lepszy i myślę, że w ogóle najlepszy jest elementarz Mariana Falskiego (dalej: elementarz Falskiego).

Po pierwsze: sylaby, sylaby i jeszcze raz sylaby.
W przeciwieństwie do elementarza ministerialnego, elementarz Falskiego uczył czytać sylabowo i uważam, że ta metoda, na której pokolenia uczyły się czytać jest po prostu sprawdzona i chyba najlepsza. Po co więc zmieniać sprawdzony nie od lat, ale od pokoleń - ideał? Na to pytanie zna chyba odpowiedź tylko pani minister Joanna Kluzik-Rostowska, oraz pani Maria Lorek - autorka „Naszego elementarza”.

Po drugie: nie od razu Rzym zbudowano.
Lorek Maria, "Nasze elementarz",
Warszawa: MEN (źródło: MEN)
Elementarz Falskiego zawierał proste i nieskomplikowane polecenia, czego nie mogę powiedzieć o elementarzu ministerialnym, który czasami ma zbyt w mojej ocenie skomplikowane polecenia składające się niekiedy ze zdań wielokrotnie złożonych.
Otóż, wskazać należy, iż dla dziecka, które dopiero co się uczy czytać, nie ma sensu dawać zbyt skomplikowanych zdań, a tym bardziej zdań wielokrotnie złożonych, czy też zawierających zbyt skomplikowane słownictwo. Zdania zawierane w poleceniach w elementarzu powinny być proste, łatwe do odczytania i do zrozumienia po to aby dziecko wpierw nabrało wprawy w czytaniu i w rozumieniu tekstu, a nie awersji do czytania. Oczywiście, słownictwo dzieci należy ubogacać, a tym bardziej należy dzieci zapoznawać z różnymi formami wypowiedzi, a w tym z wypowiedziami skomplikowanymi - jednak czas na to przyjdzie wtedy, gdy dziecko uprzednio nauczy się czytać i rozumieć to co czyta.


Faktyczna pierwsza strona "Naszego
elementarza". Na sam początek polecenia
napisane drobnym drukiem, których mimo
najlepszych chęci nie jest w stanie
odczytać dziecko nieumiejące jeszcze
czytać. (źródło: MEN)
Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że nauka czytania to coś więcej niż tylko zapamiętywanie określonych kształtów graficznych zwanych literami. Nauka czytania poza aspektem ściśle pedagogicznym i dydaktycznym łączy w sobie także aspekt psychologiczny i biologiczny, jako że mózg dziecka w tym czasie uczy się nowego sposobu myślenia w postaci nowego źródła odbierania informacji werbalnej, tzn. mózg „odkrywa”, że słowo można odebrać nie tylko poprzez słuch, ale także poprzez wzrok czytając. Nie będę w tym momencie wchodził w kompetencję neurolingwisty, którym nie jestem. Zdaję sobie jednak sprawę, że proces uczenia na tak elementarnym etapie stanowi niesłychaną rewolucję nie tylko w życiu dziecka, ale również w funkcjonowaniu jego mózgu.
Kończąc ten wątek chciałbym jeszcze na jedną istotną rzecz zwrócić uwagę. Otóż, na pierwszych stronach elementarza (po wstępie, podziękowaniach, spisie treści, itp.) dziecko nieumiejące czytać od razu jest rzucone na „głęboką wodę” przez Marię Lorek, autorkę wspomnianego elementarza. Mianowicie, na stronach 6-7 „Naszego elementarza” mamy narysowaną klasę, zaś pod rysunkiem znajdują się polecenia napisane małymi literkami takie jak m.in. „To wasze koleżanki i koledzy z klasy 1a oraz pani Ania. Wspólnie z nimi będziemy się uczyć i bawić. Powiedzcie, co teraz robią dzieci.”. Pierwsza litera alfabetu dopiero jest wyjaśniana na stronach 22-23. Między stronami 7 a 22 znajduje się podobna „głęboka woda” jak na przytoczonej stronie 6-7.

Dopiero na str. 22-23 "Naszego
elementarza" przedstawiono uczniom
pierwszą literę alfabetu. Do str. 22
autorka zamieszcza teksty pisane
drobnym drukiem do odczytania przez
dziecko, które jeszcze nie poznało
pierwszej litery alfabetu (źródło: MEN).
Jak wspomniałem na początku, nie jestem pedagogiem ani dydaktykiem wczesnoszkolnym. Na moją jednak orientację i na moje własne doświadczenie pedagogiczne, proces dydaktyczny winien przebiegać „krok po kroku”. Precyzyjniej rzecz ujmując: jeśli chodzi o moje doświadczenie pedagogiczne, które uzyskałem w pracy w gimnazjum i w liceum (7 lat), a także na uczelni (3 lata), to zarówno moim uczniom, jak i studentom stopień trudności podnosiłem stopniowo stosownie do zaawansowania zarówno ich dotychczasowej wiedzy, jak i stosownie do czasu trwania danego kursu. Przykładowo, jeśli chodzi o moich studentów na prawie, na zajęciach z procesu cywilnego (III rok prawa), to na pierwszych zajęciach nie rzucałem ich na „głębokie wody” i nie mówiłem im przykładowo o kosztach sądowych, a tym bardziej nie dawałem im żadnych spraw do rozwiązania, bo po prostu by mi ani niczego nie rozwiązali, ani by niczego nie zrozumieli bez uprzedniego wyjaśnienia im elementarnych pojęć dotyczących wspomnianego procesu cywilnego. Tym czasem autorka omawianego elementarza wymaga od razu od dziecka nieznającego jeszcze liter - czytania poleceń napisanych jakby tego było mało, drobnym druczkiem.

Maria Lorek (z lewej), autorka "Naszego
elementarza" i Joanna Kluzik-Rostowska
(z prawej), Minister Edukacji Narodowej.
(źródło: MEN)
Dodam, że w swoim życiu dorosłym uczyłem się czytać po hebrajsku, co tym samym oznaczało, iż musiałem się uczyć od samego początku alfabetu hebrajskiego. We wszystkich znanych mi podręcznikach do hebrajskiego, zarówno litery hebrajskie pisane ręcznie (kursywa), jak i litery drukowane, w tychże podręcznikach w częściach poświęconych nauce alfabetu, litery były po prostu duże. Dodatkowo w najlepszym chyba na świecie podręczniku do współczesnego hebrajskiego „Hebrew from scratch” przygotowanego przez wykładowców Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie (autorzy: Shlomit Chayat, Sara Israeli, Hila Kobliner), w części tego podręcznika poświęconej nauce alfabetu nie tylko literki hebrajskie są duże, ale jeszcze dodatkowo podręcznik ten zawiera dodatkowe strony, na których student może ćwiczyć pisanie tak jak dzieci izraelskie ćwiczą pisanie literek w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Dopiero na dalszych stronach, gdy wiadomo, że student zna alfabet hebrajski, druk jest standardowy jak we wszystkich książkach.
Czy z przyjętą przez Marię Lorek dydaktyką „rzucania na głęboką wodę” zgadzacie się? Bo ja zdecydowanie się NIE ZGADZAM. Owszem, rozumiem, że polecenia zawarte na stronach przed stroną 22-gą „Naszego elementarza” będą odczytywane dzieciom na głos przez nauczyciela, ale skoro te polecenia są zawarte w podręczniku dla ucznia, a nie w metodyce podręcznika adresowanej do nauczyciela, to chyba jasne jest, że powinny one być tak zredagowane aby nauczyciel, zaś w domu rodzic wspólnie z uczniem (dzieckiem) starał się czytać te polecenia.

Po trzecie: grafika.
Szata graficzna elementarza Falskiego była w mojej ocenie po prostu bardziej przyjazna dzieciom.

Po czwarte: wszystko, tylko nie "Nasz elementarz".
Na tym punkcie zakończę mój nieprofesjonalny wywód. Otóż, z elementarza Falskiego do potocznego języka trafiła fraza "Ala ma kota". Fakt ten myślę, że dodatkowo świadczy nie tylko o popularności elementarza Falskiego, ile o przyczynie popularności tego podręcznika tkwiącej po prostu w bardzo dobrej redakcji wspomnianego elementarza Falskiego. A jaka fraza z ministerialnego elementarza trafi do języka potocznego i będzie z taką przyjemnością uzupełniana i ubarwiana w przyszłości zarówno przez dzieci, młodzież, jak i dorosłych?
W każdym bądź razie, na koniec powiem tylko tyle: jeśli będę miał dziecko, to na pewno dam mu do nauki elementarz Falskiego, z którego sam się nauczyłem czytać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz