poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Miłość jest twoim wrogiem

W niniejszym wpisie pragnę się z Wami podzielić moimi osobistymi refleksjami na temat sfery myśli, uczuć i wspomnień, a zwłaszcza na temat miłości.

Uczucia i wspomnienia.
Uczucia i wspomnienia są naszym wrogiem. Wrogiem są tak zarówno nasze pozytywne uczucia, jak te negatywne. Wrogiem także są nasze wspomnienia tak zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Wspomnienia negatywne przywołują nam te nasze doświadczenia, które zadziałały na nas awersyjnie, a niekiedy wręcz traumatycznie. Zagłębiając się w nie niejako sami się wtórnie wiktymizujemy; ponownie bowiem przeżywamy to co było naszą krzywdą; więcej, niekiedy wspominając to co nas skrzywdziło możemy wręcz odczuwać jeszcze większy ból niż ten, który odczuwaliśmy w chwili krzywdzenia nas, jako że ból ten jest wzbogacony o nasze refleksje, analizy tego co się stało, dociekania, a niekiedy nawet odkrycia jeszcze bardziej nas krzywdzące i dobijające.
Pozytywne wspomnienia nie są lepsze. Pozytywne bowiem wspomnienia choć mogą przez moment wywołać uśmiech na naszej twarzy i rozluźnienie, to finalnie sprowadzają się do sprawienia nam bólu; bólu spowodowanego nostalgią i tęsknotą za tym co było, a już nigdy nie wróci, jako że należy to do naszej przeszłości.

Myślenie prowadzące do przemyśleń, refleksji.
To wszystko łącznie jest niczym innym jak myśleniem. Myślenie zaś w tym zakresie, a raczej przemyślenia prowadzą do emocji, a te zaś jakie by nie były prowadzą do bólu. Co jest jednak najbardziej niepokojące to, że niektóre myśli przychodzą do nas dosłownie kiedy one same „chcą” i nas jednocześnie nie opuszczają - nawet w momencie, gdy świadomie postanawiamy myśli te wyeliminować, tudzież odpędzić. Wraz ze wspomnieniami myśli przychodzą i sprawiają ból.

Ból ciała i duszy.
Ból z kolei niezależnie od tego czy jest on fizyczny, czy jest bólem naszej duszy nie da się w pełni ukoić. W przypadku bólu ciała stosujemy leki przeciwbólowe; czasem one działają, ale to „czasem” pojawia się wtedy i tylko wtedy, gdy ból tak naprawdę jest zaledwie ćmieniem. Prawdziwy ból nie daje się ukoić; można go co najwyżej przytępić nieco, ale bywa niejednokrotnie, iż owo przytępienie potrafi wywołać inny, ale niejednokrotnie silniejszy ból, a jeśli nie ból, to cierpienie innego rodzaju równie dotkliwe.
Nie inaczej jest w przypadku bólu duszy, który to ból bywa jeszcze trudniejszy do okiełznania niż ból fizyczny. Ten ból bowiem tkwi w nas bardzo głęboko. Owszem, staramy się go uśmierzyć poprzez zakłócanie myśli przywołujących ów ból, a mianowicie zakłócanie poprzez pracę, myślenie zadaniowe, „dokładanie” sobie jeszcze większej ilości obowiązków. Takie podejście oczywiście przynosi ulgę, ale dosłownie na chwilę, jako że ból wraz z myślami, wspomnieniami i uczuciami powracają prędzej czy później. Więc, ból ów zostaje wzmocniony przez konsekwencje owego uśmierzania w postaci takich zjawisk jak np. pracoholizm, który ostatecznie prowadzi do wycieńczenia zarówno organizmu, jak i naszej duszy. Gdy zaś dojdzie do jeszcze większego wyczerpania, ból, który staraliśmy się uśmierzyć staje się jeszcze dotkliwszy.
Czy coś się da na to poradzić? Jedni twierdzą, że na ból duszy niezależnie od tego czym on został wywołany - optymalne remedium stanowi „czas”, a dokładnie jego upływ, który z założenia ma zamazywać obrazy naszych wspomnień, a tym samym ma stępiać uczucia wiążące się z owymi obrazami i związanymi z nimi myślami i refleksjami. Czasem oczywiście ten „sposób” działa. Wiele razy jednak bywa, iż ten „sposób” w ogóle nie działa. Nie działa jeśli ból, który nosimy spowodowany jest rzeczywistością, a wręcz niekiedy (a może niejednokrotnie?) osobą, która niejako w nas „wrosła”, tudzież stała się częścią nas. Ból wówczas trwa i trwa, bo jest to ból utraty porównywalnej do utraty nogi czy ręki; w pierwszym bardzo świeżym okresie po utracie ręki czy nogi odczuwamy bardzo silny ból otwartej wielkiej i bolesnej rany. Później, teoretycznie wszystko maleje, jako że rany się jeśli są otwarte, to dają się zamknąć i się goją, zaś ciało zaczyna przyzwyczajać się, a raczej dostosowywać się do sytuacji braku nogi czy ręki. Mimo jednak owego zagojenia i przystosowania do nowej sytuacji, wciąż brakuje utraconej nogi, czy ręki. Tak samo jest, gdy utracimy osobę, która stała się częścią nas samych. Niby z czasem wszystko się goi, normalnieje, a my sami przystosowujemy się do nowej sytuacji. Utraconej jednak osoby wciąż brak - brak nawet jeśli obraz jej zostaje przez upływ czasu zamazany w naszej pamięci. Dodam przy tym, że o ile nasza pamięć traci z czasem szczegóły, gdy idzie o obraz, o tyle doskonale przechowuje pamięć o naszych uczuciach do osoby, którą utraciliśmy. To co dodatkowo jeszcze wzmaga ból to nie tylko poczucie straty, ale konsekwencja owej straty w postaci samotności.

Miłość.
Jednym z najgorszych uczuć jest miłość. Miłość to bowiem prowadzi do jednego z największych cierpień duszy i do największego bólu duszy. Żadne inne uczucie nie potrafi tak bardzo wznieść nas ponad ziemię i ponad wszelkie możliwe utrapienia. Żadne inne jednak uczucie nie potrafi tak skutecznie przedrzeć naszego serca i naszej duszy na pół. Żadne inne też uczucie nie potrafi tak nękać myślami i wspomnieniami jak właśnie miłość. Miłość niezależnie od tego czy jest spełniona, czy nie - zawsze prowadzi do najdotkliwszej straty i do największego możliwego bólu, oraz do najtrudniej gojącej się rany - rany duszy.

Błędne koło cierpienia.
Najlepsze życie, to życie bez uczuć, myśli prowadzących do refleksji, bez wspomnień, bez pragnień, lecz tylko z zadaniami do wykonania i z myśleniem li tylko zadaniowym. Choć takie życie też jest bolesne, jako że prowadzi ono z kolei do tęsknoty za miłością, której nie ma. I w ten sposób dochodzi do błędnego koła - błędnego koła cierpienia duszy i bezsensu naszej egzystencji; co więcej, dochodzi do błędnego koła samotności.

Epilog.
Do prawdy „marność nad marnościami i wszystko marność” (Kohelet 1:2), „Lepiej jest iść do domu żałoby, niż iść do domu wesela, bo w tamtym jest koniec każdego człowieka” (Kohelet 7:2).

piątek, 14 sierpnia 2015

Za każdym razem, gdy ktoś odchodzi

Materia
Za każdym razem, gdy ktoś odchodzi , to najbardziej przygnębiające, a jednocześnie przerażające jest to, że następny dzień jest w sumie taki sam jak wszystkie inne dni poprzednie i że wszystko owego następnego dnia zdaje się wyglądać tak samo, bez pojawienia się jakichkolwiek zmian. To uczucie szczególnie dobitnie daje o sobie znać w szpitalu widząc kolejną zmianę personelu przychodzącą na dyżur, a następnie wykonującą te same rytuały i czynności przypadające na każdy jeden dzień. Po prostu wszystko to wygląda zawsze tak jakby się nic w ogóle nie stało, a co więcej, jakby nie było istotne to czy ta osoba, która odeszła - by istniała czy nie. Więcej, ten następny dzień zawsze jest taki, że nie tylko owo bezpowrotne odejście ku wieczności jest właściwie obojętne dla trwającej teraźniejszej rzeczywistości, ale także cała ta rzeczywistość następująca po odejściu okazuje się być taka jakby osoba, która odeszła nie tylko nigdy by nie odeszła, ale nawet nigdy by się nie urodziła.
Doprawdy marne i daremne jest ludzkie życie, choć przecież jest ono tak wyjątkowe.

Duch i serce
Czy jednak nasze życie faktycznie jest tak marne i daremne? Jest ono marne i daremne dla świata. Znaczenia i niepowtarzalności dopiero nabiera, gdy choć jedno serce opłakuje osobę, która odeszła. Wszak istniejemy dopóki, dopóty istnieje o nas pamięć i dopóty gościmy choćby w jednym sercu. Mamy więc w tym momencie odkryte dwa następujące oblicza ludzkiego życia i przemijania. W obliczu powszechnym praktycznie nie istniejemy, więc tym samym nie jest ważne czy żyjemy, czy umieramy i czy odeszliśmy. W obliczu zaś indywidualnym istniejemy i tym samym przezwyciężamy marność i daremność naszej egzystencji.
Warto także wspomnieć, że jesteśmy w stanie przeminąć także za naszego życia. A kiedy tak się dzieje? Umieramy za życia zawsze wtedy, gdy umrzemy w czyimś sercu. Idąc tym tokiem myślenia można dojść do następującej konstatacji: dla świata i dla społeczeństwa my nie żyjemy; powstajemy i żyjemy dopiero wtedy, gdy powołani zostaniemy do życia bynajmniej nie przez akt fizycznego poczęcia, lecz przez akt pojawienia się w czyimś sercu. Śmierć zaś - ta prawdziwa czyli duchowa, a nie materialna - następuje tą samą drogą, w której owo życie się pojawia; śmierć prawdziwa pojawia się bowiem, gdy umrzemy w czyimś sercu. Co gorsza, w naszym życiu, a nawet po jego zakończeniu wielokrotnie umieramy. W tym momencie można zadać pytanie o to czy śmierć boli. Otóż, śmierć boli, a jeszcze bardziej boli umieranie. Największy jednak ból umierania i śmierci, to nie ten fizyczny, lecz ból naszej duszy. A kiedy odczuwamy ból duszy? Odczuwamy wtedy, gdy dostrzegamy naszą agonię, a później śmierć w czyimś sercu - w sercu, które nas powołało do życia, a wypada jednocześnie wspomnieć, że tak jak możemy umierać i umrzeć po wielokroć, tak również możemy się narodzić po wielokroć. Czy jednak można w nieskończoność być powoływanym do życia? Chyba nie, bo faktycznie powołuje nas do życia to serce, które przyłączy się do naszego i które uzupełnia nasze serce, a nasze serce wbrew pozorom ma ograniczoną zdolność do przyłączania drugiego.

Wygrane i szczęśliwie przeżyte jest te życie, w którym więcej razy jesteśmy powoływani do życia aniżeli umieramy.

wtorek, 11 sierpnia 2015

O żonie rybaka, czyli kilka słów o Pawle Kukizie

Na swoim fanpage’u wczoraj Paweł Kukiz odniósł się do artykułu łódzkiej Gazety Wyborczej, która wspomniała, iż agitował on podczas swojego koncertu na rzecz wzięcia udziału w referendum dotyczącym m.in. wprowadzenia w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych [kliknij tutaj aby zobaczyć artykuł]. Paweł Kukiz skrytykował takie podejście do sprawy ze strony dziennikarzy z łódzkiej wyborczej wspominając, że: „Tego w życiu bym się nie spodziewał! „Gazeta Wyborcza” mówi głosem PiS! Nazywa zachęcanie przeze mnie Obywateli do udziału w referendum ogłoszonym przez Bronisława Komorowskiego „zgrzytem” i „agitacją” polityczną. Niesamowite! Co na to Platforma Obywatelska? Tyle kasy w „GW” wpompowała!” [kliknij tutaj aby zobaczyć post]. Poniżej odniosę się Szanowni Czytelnicy do słów Pawła Kukiza w postaci mojego listu otwartego do niego.

Szanowny Panie Pawle..
Odpowiadając na Pana wczorajszy post zamieszczony na Pana fanpage’u na FB - powiem coś z zupełnie innej strony. Mianowicie, powinien się Pan zdecydować kim Pan jest: czy jest Pan muzykiem, czy politykiem. Tu już nie chodzi Panie Pawle o PiS, o PO, o „Gazetę Wyborczą”, o „Gazetę Polską”, czy o jakąkolwiek partię polityczną czy o jakiekolwiek medium z jakiejkolwiek strony światopoglądowej, czy politycznej. W momencie, w którym postanowił Pan zostać politykiem - w tej chwili Pan już nim jest - stracił Pan de facto wszystkie przywileje jakie Pan miał jako muzyk i tylko muzyk. Nawet jeśli Pan niczego nie będzie mówił na swoich koncertach, lecz będzie Pan tylko śpiewał, to choćby Pana obecność na takim czy innym koncercie będzie odbierana jako działanie polityczne.
Niech Pan zauważy, że jako muzyk i tylko muzyk trafiał Pan do wszystkich ludzi i otwarci na Pana byli wszyscy ludzie niezależnie od wyznawanego poglądu politycznego, czy od światopoglądu religijnego. Pana fanami i słuchaczami byli zarówno narodowcy, jak i socjaliści. Pana fanami i słuchaczami byli również zarówno ultrareligijni katolicy, jak i ateiści.
Teraz jednak, gdy rozpoczął Pan zabawę w politykę, to dzieli Pan w tym momencie los każdego jednego polityka. Los ten polega na tym, że polityk ma konkretnych adresatów w zakresie światopoglądu politycznego, a nierzadko także religijnego. Konsekwencją tego jest to, że adresaci Pana przekazu są po prostu sprofilowani tak jak są sprofilowani adresaci przekazu każdego jednego polityka.
Paweł KUKIZ - były kandydat na
Prezydenta RP, lider ruchu Kukiz'15,
muzyk, polityk antysystemowy chcący
pozostać bez struktur i bez programu,
na scenie muzycznej chce pozostać
muzykiem i tylko muzykiem
Gdy był Pan tylko muzykiem, to Pan był zwyczajnie i po prostu lubiany, albo nie lubiany. Gdy został Pan jednak politykiem, to ma Pan tak jak każdy polityk zwolenników i przeciwników. Jak Pan widzi, jest to kolosalna różnica w podejściu. Gdy był Pan muzykiem i ktoś Pana nie lubił, to najzwyczajniej w świecie zmieniał stację radiową, czy też kanał w TV, zaś w sklepie muzycznym nie kupował Pana płyt. Jednak obecnie, gdy jest Pan politykiem, to już nie jest tak prosto. Ci którzy są Pana przeciwnikami nie zmieniają stacji w radio, czy kanału w TV, lecz podejmują walkę z Panem. A skąd ta walka? - może Pan zapytać. Walka ta jest konsekwencją natury polityki jaką jest walka o władzę. Nawet jeśli Pan ma pokojowe podejście i zamiary do ludzi i do świata, to będąc politykiem i tym samym ubiegając się o jakikolwiek urząd - siłą rzeczy toczy Pan walkę z Pana konkurentami. Gdy Pan wygrywa, to zawsze ktoś musi zawsze przegrać. Poza tym, jako muzyk ma Pan wpływ po prostu na muzykę, względnie na kulturę i obyczaje jeśli jest Pan w tym zakresie szczególnie wybitny - i to wszystko. Gdy jednak staje się Pan politykiem, to wówczas partycypuje Pan w zmienianiu państwa i rzeczywistości zarówno całego społeczeństwa, jak i rzeczywistości poszczególnych ludzi określonych z imienia i nazwiska.
Jest Pan osobą dojrzałą jako muzyk, ale totalnie nie jest Pan dojrzały jako polityk. Owszem, w wielu wypowiedziach wypiera się Pan określania Pana mianem "polityk", ale zakładając ruch społeczny i do tego kandydując na urząd Prezydenta RP, a wcześniej kandydując do organu samorządowego (z sukcesem zdobywając mandat radnego do dolnośląskiego sejmiku wojewódzkiego), a teraz kandydując do Sejmu / Senatu - już Pan jest w pełni politykiem. Nawet jeśli Pan w tej chwili powiedziałby, że od dzisiaj nie jest Pan politykiem, lecz tylko i wyłącznie muzykiem, to już Pan nie zmieni konsekwencji swoich wcześniejszych decyzji.
Musi się Pan z tym pogodzić i nie złościć się na media, na partie polityczne i na ludzi. Musi się Pan także pogodzić z tym, że nie ma Pan już takich samych praw na scenie muzycznej jak ci, którzy są li tylko muzykami. Przykładowo Kazik Staszewski od czasu do czasu wypowiada swoje poglądy polityczne. Nigdy on jednak nigdzie nie kandydował, ani nie tworzył żadnych ruchów społecznych - zawsze on śpiewał i coś tam sobie mówił bardziej lub mniej sensownego. Stąd cały czas traktowany on jest jak muzyk, a więc ludzie albo go lubią, albo nie lubią. Muniek Staszczyk również od czasu do czasu wypowiada się wprost na temat polityki. Jednak on również nigdzie nie kandydował, ani nie tworzył żadnych ruchów społecznych. Tym samym on także jest tylko i wyłącznie muzykiem, zaś ludzie go albo lubią, albo nie lubią. Co ważne, nikt ani z Muńkiem, ani z Kazikiem nie walczy, bo zwyczajnie nie ma o co. Stąd ich występy na scenie niezależnie od tego co zaśpiewają, co powiedzą i w co się ubiorą - są traktowane tak jak są traktowane występy muzyków. Co najwyżej mogą oni wywołać tzw. skandal, którego efektem jest wzrost sympatii lub antypatii. W żadnym wypadku jednak nie ma mowy o wywołaniu jakiejkolwiek walki o cokolwiek i z kimkolwiek.
Pan natomiast już takich przywilejów nie ma i prawdopodobnie Pan tych przywilejów już nigdy nie odzyska. Nawet jeśli nie będzie Pan pojawiając się na scenie będzie chciał tylko sobie pośpiewać, to zawsze będzie każdy jeden Pana występ komentowany od strony politycznej. Politycznego przekazu opinia publiczna, media i politycy będą się doszukiwali w doborze Pana repertuaru, a jeśli to się okaże nie skuteczne, to chociażby Pan strój będzie uważany interpretowany politycznie. Ba! Politycznie będzie także komentowany każdy jeden Pana występ, w którym Pan li tylko ograniczy się do przekazu artystycznego.
Zresztą musi Pan także wiedzieć, że w momencie, gdy zaczął Pan „romansować” z polityką, to utracił Pan część fanów, którzy przestali Pana traktować jako muzyka. Dla wielu z nich stał się Pan bowiem politykiem, a więc osobą starającą się zmieniać państwo i ich rzeczywistość.

Epilog.

Najwyższy już czas Panie Pawle okrzepnąć jako polityk i skoro został Pan politykiem, to warto się już zachowywać jak polityk. Tego typu Pana oburzenia świadczą tylko o tym, że Pan się zwyczajnie nie nadaje ani do bycia politykiem, ani do bycia muzykiem. Natomiast - co warto podkreślić - jedyną rzeczą, którą Pan do tej pory dobrze sobie przyswoił ze świata polityki, to chcenie, chcenie i jeszcze raz chcenie. To akurat Panie Pawle wszyscy politycy świetnie opanowali. Może więc ma Pan zadatki na polityka. Pytanie w tym momencie jest tylko takie: jakim Pan będzie politykiem? Na chwilę obecną trudno powiedzieć o Panu, iż jest Pan poważnym politykiem: nie ma Pan programu, nie ma Pan struktur, a tylko bliżej nieokreślonych znajomych, których Pan zmienia jak rękawiczki, wreszcie nie ma Pan jasno sprecyzowanych poglądów, obraża się Pan na świat i ludzi - świetnie za to umie Pan zaśpiewać i zatańczyć.