W niniejszym wpisie
pragnę się z Wami podzielić moimi osobistymi refleksjami na temat sfery myśli,
uczuć i wspomnień, a zwłaszcza na temat miłości.
Uczucia i
wspomnienia.
Uczucia i wspomnienia są naszym wrogiem. Wrogiem są tak
zarówno nasze pozytywne uczucia, jak te negatywne. Wrogiem także są nasze
wspomnienia tak zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Wspomnienia negatywne
przywołują nam te nasze doświadczenia, które zadziałały na nas awersyjnie, a
niekiedy wręcz traumatycznie. Zagłębiając się w nie niejako sami się wtórnie
wiktymizujemy; ponownie bowiem przeżywamy to co było naszą krzywdą; więcej,
niekiedy wspominając to co nas skrzywdziło możemy wręcz odczuwać jeszcze
większy ból niż ten, który odczuwaliśmy w chwili krzywdzenia nas, jako że ból
ten jest wzbogacony o nasze refleksje, analizy tego co się stało, dociekania, a
niekiedy nawet odkrycia jeszcze bardziej nas krzywdzące i dobijające.
Pozytywne wspomnienia nie są lepsze. Pozytywne bowiem
wspomnienia choć mogą przez moment wywołać uśmiech na naszej twarzy i
rozluźnienie, to finalnie sprowadzają się do sprawienia nam bólu; bólu
spowodowanego nostalgią i tęsknotą za tym co było, a już nigdy nie wróci, jako
że należy to do naszej przeszłości.
Myślenie prowadzące
do przemyśleń, refleksji.
To wszystko łącznie jest niczym innym jak myśleniem.
Myślenie zaś w tym zakresie, a raczej przemyślenia prowadzą do emocji, a te zaś
jakie by nie były prowadzą do bólu. Co jest jednak najbardziej niepokojące to,
że niektóre myśli przychodzą do nas dosłownie kiedy one same „chcą” i nas jednocześnie
nie opuszczają - nawet w momencie, gdy świadomie postanawiamy myśli te
wyeliminować, tudzież odpędzić. Wraz ze wspomnieniami myśli przychodzą i
sprawiają ból.
Ból ciała i duszy.
Ból z kolei niezależnie od tego czy jest on fizyczny, czy
jest bólem naszej duszy nie da się w pełni ukoić. W przypadku bólu ciała
stosujemy leki przeciwbólowe; czasem one działają, ale to „czasem” pojawia się
wtedy i tylko wtedy, gdy ból tak naprawdę jest zaledwie ćmieniem. Prawdziwy ból
nie daje się ukoić; można go co najwyżej przytępić nieco, ale bywa
niejednokrotnie, iż owo przytępienie potrafi wywołać inny, ale niejednokrotnie
silniejszy ból, a jeśli nie ból, to cierpienie innego rodzaju równie dotkliwe.
Nie inaczej jest w przypadku bólu duszy, który to ból bywa
jeszcze trudniejszy do okiełznania niż ból fizyczny. Ten ból bowiem tkwi w nas
bardzo głęboko. Owszem, staramy się go uśmierzyć poprzez zakłócanie myśli
przywołujących ów ból, a mianowicie zakłócanie poprzez pracę, myślenie
zadaniowe, „dokładanie” sobie jeszcze większej ilości obowiązków. Takie
podejście oczywiście przynosi ulgę, ale dosłownie na chwilę, jako że ból wraz z
myślami, wspomnieniami i uczuciami powracają prędzej czy później. Więc, ból ów
zostaje wzmocniony przez konsekwencje owego uśmierzania w postaci takich
zjawisk jak np. pracoholizm, który ostatecznie prowadzi do wycieńczenia zarówno
organizmu, jak i naszej duszy. Gdy zaś dojdzie do jeszcze większego
wyczerpania, ból, który staraliśmy się uśmierzyć staje się jeszcze dotkliwszy.
Czy coś się da na to poradzić? Jedni twierdzą, że na ból
duszy niezależnie od tego czym on został wywołany - optymalne remedium stanowi „czas”,
a dokładnie jego upływ, który z założenia ma zamazywać obrazy naszych wspomnień,
a tym samym ma stępiać uczucia wiążące się z owymi obrazami i związanymi z nimi
myślami i refleksjami. Czasem oczywiście ten „sposób” działa. Wiele razy jednak
bywa, iż ten „sposób” w ogóle nie działa. Nie działa jeśli ból, który nosimy
spowodowany jest rzeczywistością, a wręcz niekiedy (a może niejednokrotnie?) osobą, która niejako w nas „wrosła”,
tudzież stała się częścią nas. Ból wówczas trwa i trwa, bo jest to ból utraty
porównywalnej do utraty nogi czy ręki; w pierwszym bardzo świeżym okresie po
utracie ręki czy nogi odczuwamy bardzo silny ból otwartej wielkiej i bolesnej rany. Później, teoretycznie wszystko maleje, jako że rany się jeśli są otwarte, to dają się zamknąć i się goją,
zaś ciało zaczyna przyzwyczajać się, a raczej dostosowywać się do sytuacji
braku nogi czy ręki. Mimo jednak owego zagojenia i przystosowania do nowej
sytuacji, wciąż brakuje utraconej nogi, czy ręki. Tak samo jest, gdy utracimy
osobę, która stała się częścią nas samych. Niby z czasem wszystko się goi,
normalnieje, a my sami przystosowujemy się do nowej sytuacji. Utraconej jednak
osoby wciąż brak - brak nawet jeśli obraz jej zostaje przez upływ czasu
zamazany w naszej pamięci. Dodam przy tym, że o ile nasza pamięć traci z czasem
szczegóły, gdy idzie o obraz, o tyle doskonale przechowuje pamięć o naszych
uczuciach do osoby, którą utraciliśmy. To co dodatkowo jeszcze wzmaga ból to nie tylko poczucie straty, ale konsekwencja owej straty w postaci samotności.
Miłość.
Jednym z najgorszych uczuć jest miłość. Miłość to bowiem
prowadzi do jednego z największych cierpień duszy i do największego bólu duszy.
Żadne inne uczucie nie potrafi tak bardzo wznieść nas ponad ziemię i ponad wszelkie
możliwe utrapienia. Żadne inne jednak uczucie nie potrafi tak skutecznie
przedrzeć naszego serca i naszej duszy na pół. Żadne inne też uczucie nie potrafi tak
nękać myślami i wspomnieniami jak właśnie miłość. Miłość niezależnie od tego
czy jest spełniona, czy nie - zawsze prowadzi do najdotkliwszej straty i do
największego możliwego bólu, oraz do najtrudniej gojącej się rany - rany duszy.
Błędne koło
cierpienia.
Najlepsze życie, to życie bez uczuć, myśli prowadzących do
refleksji, bez wspomnień, bez pragnień, lecz tylko z zadaniami do wykonania i z
myśleniem li tylko zadaniowym. Choć takie życie też jest bolesne, jako że
prowadzi ono z kolei do tęsknoty za miłością, której nie ma. I w ten sposób
dochodzi do błędnego koła - błędnego koła cierpienia duszy i bezsensu naszej
egzystencji; co więcej, dochodzi do błędnego koła samotności.
Epilog.
Do prawdy „marność nad marnościami i wszystko marność” (Kohelet 1:2), „Lepiej jest iść do domu żałoby, niż iść do domu wesela, bo w tamtym jest
koniec każdego człowieka” (Kohelet 7:2).

