piątek, 14 sierpnia 2015

Za każdym razem, gdy ktoś odchodzi

Materia
Za każdym razem, gdy ktoś odchodzi , to najbardziej przygnębiające, a jednocześnie przerażające jest to, że następny dzień jest w sumie taki sam jak wszystkie inne dni poprzednie i że wszystko owego następnego dnia zdaje się wyglądać tak samo, bez pojawienia się jakichkolwiek zmian. To uczucie szczególnie dobitnie daje o sobie znać w szpitalu widząc kolejną zmianę personelu przychodzącą na dyżur, a następnie wykonującą te same rytuały i czynności przypadające na każdy jeden dzień. Po prostu wszystko to wygląda zawsze tak jakby się nic w ogóle nie stało, a co więcej, jakby nie było istotne to czy ta osoba, która odeszła - by istniała czy nie. Więcej, ten następny dzień zawsze jest taki, że nie tylko owo bezpowrotne odejście ku wieczności jest właściwie obojętne dla trwającej teraźniejszej rzeczywistości, ale także cała ta rzeczywistość następująca po odejściu okazuje się być taka jakby osoba, która odeszła nie tylko nigdy by nie odeszła, ale nawet nigdy by się nie urodziła.
Doprawdy marne i daremne jest ludzkie życie, choć przecież jest ono tak wyjątkowe.

Duch i serce
Czy jednak nasze życie faktycznie jest tak marne i daremne? Jest ono marne i daremne dla świata. Znaczenia i niepowtarzalności dopiero nabiera, gdy choć jedno serce opłakuje osobę, która odeszła. Wszak istniejemy dopóki, dopóty istnieje o nas pamięć i dopóty gościmy choćby w jednym sercu. Mamy więc w tym momencie odkryte dwa następujące oblicza ludzkiego życia i przemijania. W obliczu powszechnym praktycznie nie istniejemy, więc tym samym nie jest ważne czy żyjemy, czy umieramy i czy odeszliśmy. W obliczu zaś indywidualnym istniejemy i tym samym przezwyciężamy marność i daremność naszej egzystencji.
Warto także wspomnieć, że jesteśmy w stanie przeminąć także za naszego życia. A kiedy tak się dzieje? Umieramy za życia zawsze wtedy, gdy umrzemy w czyimś sercu. Idąc tym tokiem myślenia można dojść do następującej konstatacji: dla świata i dla społeczeństwa my nie żyjemy; powstajemy i żyjemy dopiero wtedy, gdy powołani zostaniemy do życia bynajmniej nie przez akt fizycznego poczęcia, lecz przez akt pojawienia się w czyimś sercu. Śmierć zaś - ta prawdziwa czyli duchowa, a nie materialna - następuje tą samą drogą, w której owo życie się pojawia; śmierć prawdziwa pojawia się bowiem, gdy umrzemy w czyimś sercu. Co gorsza, w naszym życiu, a nawet po jego zakończeniu wielokrotnie umieramy. W tym momencie można zadać pytanie o to czy śmierć boli. Otóż, śmierć boli, a jeszcze bardziej boli umieranie. Największy jednak ból umierania i śmierci, to nie ten fizyczny, lecz ból naszej duszy. A kiedy odczuwamy ból duszy? Odczuwamy wtedy, gdy dostrzegamy naszą agonię, a później śmierć w czyimś sercu - w sercu, które nas powołało do życia, a wypada jednocześnie wspomnieć, że tak jak możemy umierać i umrzeć po wielokroć, tak również możemy się narodzić po wielokroć. Czy jednak można w nieskończoność być powoływanym do życia? Chyba nie, bo faktycznie powołuje nas do życia to serce, które przyłączy się do naszego i które uzupełnia nasze serce, a nasze serce wbrew pozorom ma ograniczoną zdolność do przyłączania drugiego.

Wygrane i szczęśliwie przeżyte jest te życie, w którym więcej razy jesteśmy powoływani do życia aniżeli umieramy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz