Materia
Za każdym razem, gdy ktoś odchodzi , to najbardziej
przygnębiające, a jednocześnie przerażające jest to, że następny dzień jest w
sumie taki sam jak wszystkie inne dni poprzednie i że wszystko owego następnego
dnia zdaje się wyglądać tak samo, bez pojawienia się jakichkolwiek zmian. To uczucie
szczególnie dobitnie daje o sobie znać w szpitalu widząc kolejną zmianę
personelu przychodzącą na dyżur, a następnie wykonującą te same rytuały i
czynności przypadające na każdy jeden dzień. Po prostu wszystko to wygląda
zawsze tak jakby się nic w ogóle nie stało, a co więcej, jakby nie było istotne
to czy ta osoba, która odeszła - by istniała czy nie. Więcej, ten następny
dzień zawsze jest taki, że nie tylko owo bezpowrotne odejście ku wieczności jest
właściwie obojętne dla trwającej teraźniejszej rzeczywistości, ale także cała ta
rzeczywistość następująca po odejściu okazuje się być taka jakby osoba, która
odeszła nie tylko nigdy by nie odeszła, ale nawet nigdy by się nie urodziła.
Doprawdy marne i daremne jest ludzkie życie, choć przecież
jest ono tak wyjątkowe.
Duch i serce
Czy jednak nasze życie faktycznie jest tak marne i daremne?
Jest ono marne i daremne dla świata. Znaczenia i niepowtarzalności dopiero nabiera,
gdy choć jedno serce opłakuje osobę, która odeszła. Wszak istniejemy dopóki,
dopóty istnieje o nas pamięć i dopóty gościmy choćby w jednym sercu. Mamy więc
w tym momencie odkryte dwa następujące oblicza ludzkiego życia i przemijania. W
obliczu powszechnym praktycznie nie istniejemy, więc tym samym nie jest ważne
czy żyjemy, czy umieramy i czy odeszliśmy. W obliczu zaś indywidualnym
istniejemy i tym samym przezwyciężamy marność i daremność naszej egzystencji.
Warto także wspomnieć, że jesteśmy w stanie przeminąć także
za naszego życia. A kiedy tak się dzieje? Umieramy za życia zawsze wtedy, gdy umrzemy
w czyimś sercu. Idąc tym tokiem myślenia można dojść do następującej
konstatacji: dla świata i dla społeczeństwa my nie żyjemy; powstajemy i żyjemy
dopiero wtedy, gdy powołani zostaniemy do życia bynajmniej nie przez akt fizycznego
poczęcia, lecz przez akt pojawienia się w czyimś sercu. Śmierć zaś - ta prawdziwa
czyli duchowa, a nie materialna - następuje tą samą drogą, w której owo życie
się pojawia; śmierć prawdziwa pojawia się bowiem, gdy umrzemy w czyimś sercu.
Co gorsza, w naszym życiu, a nawet po jego zakończeniu wielokrotnie umieramy. W
tym momencie można zadać pytanie o to czy śmierć boli. Otóż, śmierć boli, a
jeszcze bardziej boli umieranie. Największy jednak ból umierania i śmierci, to
nie ten fizyczny, lecz ból naszej duszy. A kiedy odczuwamy ból duszy? Odczuwamy
wtedy, gdy dostrzegamy naszą agonię, a później śmierć w czyimś sercu - w sercu,
które nas powołało do życia, a wypada jednocześnie wspomnieć, że tak jak możemy
umierać i umrzeć po wielokroć, tak również możemy się narodzić po wielokroć. Czy
jednak można w nieskończoność być powoływanym do życia? Chyba nie, bo faktycznie
powołuje nas do życia to serce, które przyłączy się do naszego i które
uzupełnia nasze serce, a nasze serce wbrew pozorom ma ograniczoną zdolność do
przyłączania drugiego.
Wygrane i szczęśliwie przeżyte jest te życie, w którym więcej
razy jesteśmy powoływani do życia aniżeli umieramy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz