czwartek, 20 listopada 2014

Polska zagłębiem produkcji bananów, czyli o Polskiej Republice Bananowej

W dniu dzisiejszym wróciłem ze szpitala. W szpitalu nie miałem internetu. W szpitalu byłem tylko ja, mój komputer zawierający moją ulubioną muzykę i filmy, oraz było ze mną kilka książek. W trakcie hospitalizacji towarzyszyły mi salowe, pielęgniarki i lekarki, oraz salowi, pielęgniarze i lekarze, którzy robili to co do nich należało wedle ich kompetencji. Co ważne, komplet personelu mówił po francusku, zaś ze mną rozmawiał po angielsku również zgodnie z ich kompetencjami - tym razem językowymi, jako że wylądowałem w szpitalu w trakcie pobytu w Paryżu.
Pobyt mój przypadał na trwające niedawno w Polsce wybory samorządowe, a wcześniej na Święto Niepodległości przypadające na dzień 11-go listopada. We Francji tak się składa, że 11-sty listopada jest również świętem państwowym, tyle, że powodem do świętowania przez Francuzów bynajmniej nie jest kolejna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, lecz moment zakończenia I Wojny Światowej, zwanej też Wielką Wojną. Choć przez cały czas przebywałem w szpitalu, a dokładnie na sali, którą opuszczałem od czasu do czasu trzymając się w granicach oddziału, na którym byłem - to nie słyszałem o żadnych zamieszkach, ani o żadnych burdach w Paryżu w dniu 11-go listopada. Dzień ten przeszedł spokojnie, zaś całemu personelowi, jak również wszystkim francuskim pacjentom towarzyszył uśmiech na twarzy i ogólna radość - u tych nielicznych mających wszystko głęboko w poważaniu obecna była co najwyżej ignorancja i nic więcej.
Co ważne, nie było jakiejkolwiek wrogości, ani jakichkolwiek innych negatywnych emocji zarówno na samym oddziale, jak również żadne tego typu emocje nie dobywały się z zewnątrz do szpitala. Ot, można by powiedzieć święto świętowane jak każde jedno święto winno być świętowane.
W kolejnych dniach szczerze mówiąc nie wiedziałem co się dzieje we Francji poza tym tylko, że po 11-stym listopada nastąpiły zwykłe robocze dni przerywane zwykłymi weekendami.
Znacznie, znacznie wcześniej jednak, gdy innym razem byłem w Paryżu, to natrafiłem na wybory do Europarlamentu połączone z wyborami do władz municypalnych. Wtedy akurat nie byłem w szpitalu i miałem pełen dostęp do wszystkich mediów mówiących o tym co się działo aktualnie we Francji zarówno przez cały czas trwania kampanii wyborczej, jak również w dniu głosowania, jak też w dniu liczenia głosów. Owszem, emocji, a zwłaszcza emocji wyborczych nie brakowało, a wręcz można powiedzieć, iż było ich pod dostatkiem. Zarówno we francuskiej telewizji, jak i w internecie, a także na plakatach wywieszonych na ulicach Paryża, w którym byłem - widać było tradycyjną, acz zażartą walkę pomiędzy socjalistami a demokratami. Do walki tej przyłączyły się również skrajne skrzydła prawicy reprezentowanej przez Marine Le Pen i jak i skrajnej lewicy reprezentowanej przez Jean-Luc’a Melenchon’a. Walka była zażarta i napięta. Ale.. jak się okazało potem, również wszystko odbywało się w granicach rozsądku. Po zakończonym głosowaniu przyszedł czas na liczenie głosów i udało się mimo napięć i niezadowolenia wszystkich środowisk politycznych we Francji - skutecznie policzyć głosy i to dość szybko. Jak się okazało, francuska reprezentacja w Europarlamencie została zdominowana przez skrajnie prawicowy i antyeuropejski Front Narodowy. Owszem, w mojej ocenie jest to powód do niepokoju. Mimo tego jednak Francja z trudem co prawda, ale jednak - zaakceptowała taką, a nie inną wolę wyborców. W dalszych dniach, aż po dzisiejszy dzień spory polityczne we Francji są nadal zażarte i gorące, ale.. w granicach rozsądku.
Rys. P. J. Jastrzębski
Po powrocie ze szpitala będąc nadal jeszcze w Paryżu otwieram polski internet, a w nim czytam li tylko nagłówki mówiące o jakiejś studentce, która napisała zhakowany program do obsługi systemu elektronicznego Państwowej Komisji Wyborczej. Dalej, czytam, iż jeden z ważniejszych członków centrali PKW po ponad 20-stu latach pełnienia funkcji podaje się do dymisji. Biegnąć dalej li tylko po nagłówkach i tytułach artykułów, bo za mało jeszcze mam sił aby czytać artykuły z takimi egzotycznymi wiadomościami - dowiaduję się, że Państwowa Komisja Wyborcza jest obecnie okupowana. Z kolei, jeśli chodzi o wyniki wyborów, to są one wciąż niejasne i o wiele pewniejsze okazują się sondaże aniżeli wyniki wyborów, których to wyników wciąż jeszcze nie ma, bo system informatyczny przygotowany przez wspomnianą jakąś studentkę całkowicie padł po n-krotnych włamaniach przez nieznanych hackerów. Co więcej, czytam również o tym, że nie da się za bardzo policzyć „ręcznie” głosów, bo w wielu komisjach wyborczych następowały „cuda nad urną”. Jeden z przedstawicieli centralnego kierownictwa PKW wspomina, że wyniki wyborów może zostaną ogłoszone w następnym tygodniu - z postawieniem akcentu na „może”. Dalej, czytam także, że jeden z ministrów (nie pamiętam który) rozważa powtórzenie w całej Polsce wyborów samorządowych.
Nie chce mi się w to wszystko wierzyć i przecieram oczy ze zdumienia, zaś przecierając oczy ze zdumienia powracam czym prędzej do studiowania mojej karty wypisowej ze szpitala, a zwłaszcza do opisu stosowanych u mnie leków w trakcie hospitalizacji. Staram się bowiem znaleźć jakiś lek, albo grupę leków, które mogłyby mi zaszkodzić i spowodować jakieś przewidzenia. Leki jednak okazują się być w porządku zarówno te, które u mnie stosowano w trakcie hospitalizacji, jak również te, z którymi wypisano mnie do domu.
Finalnie sprawdzam jeszcze raz kalendarz. Może dziś jest prima aprilis, czyli 1 kwietnia, a więc dzień, w którym wszystkie media robią sobie żarty, które szczerze mówiąc mało kogo śmieszą? Okazuje się, że z moim kalendarzem wszystko jest ok.
Tak, tak. Czytam o Polsce właśnie, a nie o jakiejś republice bananowej, czy republice postsowieckiej. A może jednak?

sobota, 8 listopada 2014

Mini-ratka, kredyt na dowód i Grób Nieznanego Żołnierza, czyli rzecz o odbudowie pałacu Saskiego

Od jakiegoś czasu co raz więcej słyszy się o odbudowie pałacu Saskiego, a więc tej budowli, po której pozostał Grób Nieznanego Żołnierza. Co raz śmielej się wręcz mówi o pałacu Saskim, jako o realnym projekcie mającym szansę na faktyczną realizację w dodatku w bardzo zbożnym celu. Wszak chodzi o uczczenie 100 lat odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zaborów, co miało miejsce w 1918 r.
W bardzo dużej ogólności, a wręcz w abstrakcji projekt ten bardzo mi się podoba i również pozostając w bardzo dużej abstrakcji mówię temu projektowi „tak”. Jednak wchodząc w szczegóły tego projektu z co raz mniejszą pewnością siebie mówię „tak”, a zwłaszcza, gdy mowa jest o późniejszym możliwym przeznaczeniu pałacu Saskiego. Wszak nie chodzi tu li tylko o pobudowanie samej bryły pałacu Saskiego, ale odbudowanie, czy raczej pobudowanie na nowo - w pełni funkcjonalnego budynku. W pełni funkcjonalnego - czyli jakiego?
O ile dość głośno jest o samej odbudowie pałacu Saskiego, a także sąsiadującego z nim pałacu Brühla, o tyle już mniej głośno jest o przyszłym przeznaczeniu. Zresztą propozycje, które padają odnoszące się do późniejszego ewentualnego przeznaczenia obu budowli, a zwłaszcza pałacu Saskiego, nie powodują u mnie najmniejszego zdziwienia faktem przerzucenia całej dyskusji na temat projektu „Saski 2018” na historię, sentymenty i na - ogólnie - polską dumę narodową.

Trochę historii, ale nie nachalnie.
Pałac Saski, jak również sąsiadujący z nim pałac Brühla były jednymi z symboli Warszawy, a nawet wręcz odrodzonej Polski po 1918 r. Nie będę w tym momencie rozprawiał o historii obu obiektów. Wspomnieć jednak należy, a zwłaszcza gdy chodzi o pałac Saski, iż w okresie międzywojennym znajdował się tam Sztab Generalny Wojska Polskiego. Po upadku Powstania Warszawskiego w roku 1944 niemieckie wojska hitlerowskie wysadziły w powietrze wspomniany pałac realizując w ten sposób politykę odbierania podbijanym narodom ich języka, kultury i dziedzictwa narodowego. Do wspomnianego dziedzictwa narodowego należą jak najbardziej zabytki, a w przypadku Polski pałac Saski, który dodatkowo pełnił rolę swego rodzaju symbolu odrodzenia polskiej niepodległości i jej siły niezachwianej nawet zaborami.
Pałac Saski w 1939 r.
(źródło: Wikipedia; lice.: public domain)
W okresie powojennym władze komunistyczne o ile zdecydowały o odbudowie warszawskiego Starego Miasta, o tyle nie zdecydowały się na odbudowę wspomnianego pałacu Saskiego, jak również pałacu Brühla uznając nieoficjalnie, iż budowle te były symbolem dawnej Polski sanacyjnej, a co ważne Polski walczącej z ideologią komunistyczną.
Również pierwsza dekada III Rzeczypospolitej Polskiej niewiele wniosła w kierunku odbudowy wspomnianych dwu pałaców. Za czasów prezydentury profesora Lecha Kaczyńskiego, a dokładnie za czasów jego prezydentury w Warszawie (2002-2005), Lech Kaczyński wyszedł z inicjatywą odbudowy pałacu Saskiego. W tym też celu ogłoszono przetarg i wyłoniono wstępnie firmę Budimex Dromex SA, która miała odpowiadać za prace przedprojektowe, projektowe, a następnie za prace budowlane. Na odbudowę miasto stołeczne Warszawa wyasygnowało wówczas 200 mln. złotych. W latach 2006-2007 prowadzone były prace wykopaliskowe.
Po zmianie władzy, w 2008 r. nowa prezydent Warszawy profesor Hanna Gronkiewicz-Waltz zdecydowała o rozwiązaniu umowy z wykonawcą, choć jednocześnie nowa władza zapewniała o woli kontynuacji projektu odbudowy przede wszystkim pałacu Saskiego, a zwłaszcza realizacji idei odbudowania wspomnianego pałacu na 100-lecie odrodzenia Rzeczypospolitej Polskiej, choć akurat plany te generalnie dotyczyły ukończenia procesu odbudowy, a w zasadzie budowy na nowo do roku 2010.
Pałac Brühla w 1939 r.
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
Wypada przy tym wspomnieć, iż za jedną z przyczyn spowolnienia procesu odbudowy pałacu Saskiego władze miasta stołecznego Warszawy wskazują spowolnienie gospodarcze, które faktycznie miało miejsce w 2008 r. i które rzeczywiście wstrząsnęło nie tylko polską gospodarką, ale i gospodarką na całym świecie.
Zagadnienie jednak odbudowy pałacu Saskiego bynajmniej nie poszło w niepamięć, ani również na „wieczne później”. W tym przedmiocie w 2013 r. powstało stowarzyszenie „Saski 2018”, którego celem jest wspieranie idei odbudowania pałacu Saskiego w 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Koncepcje odbudowania, a zwłaszcza sfinansowania odbudowy pałacu Saskiego są różne. W tym między innymi mowa jest o partnerstwie publiczno-prywatnym, którego efektem byłoby połączenie finansowych sił sektora publicznego i sektora prywatnego. Są także wysuwane koncepcje związane z wykorzystaniem funduszy europejskich, funduszy norweskich, czy choćby zorganizowania zbiórki publicznej na odbudowę wspomnianego pałacu Saskiego, a jeśli się uda, to również pałacu Brühla. Dodać przy tym należy, iż koncepcje te mogą być łączone.[1]
Co z tego wszystkiego wyjdzie? Zobaczymy. Na pewno w 2018 r. przekonamy się czy będzie odbudowany pałac Saski na 100-lecie polskiej niepodległości.
Najważniejszym jednak problemem nurtującym przynajmniej mnie samego jest przeznaczenie obu pałaców po ich ewentualnej odbudowie. W tej materii również są różne koncepcje.

Władza się wyżywi, a wręcz na żre.
Pałac Komisji Rządowej Przychodu i Skarbu
w Warszawie; obecny ratusz warszawski,
a dokładnie siedziba Prezydenta m. st.
Warszawy i Urzędu m. st. Warszawie
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
Wśród nich znajduje się koncepcja umieszczenia w pałacu Saskim ratusza. Warto jednak zwrócić uwagę, że ratusz już ma swoją siedzibę na placu Bankowym w dawnym klasycystycznym pałacu Komisji Rządowej Przychodu i Skarbu Państwa (pierwotnie pałac Leszczyńskich, Potockich i Zielińskich pobudowanym w 1822 r.). Owszem, obecna siedziba warszawskiego ratusza może być nie dość wystarczająca dla obecnych władz Warszawy, ale czy aby na pewno warszawscy podatnicy chcieliby aby za ich podatki władza budowała sobie „kolejny pałac”? Tym bardziej, że ogólnie polskie społeczeństwo jest już wręcz nadczulne na „kolejne pałace” władzy - zwłaszcza po rozbudowie w ostatnich latach infrastruktury biurowej dokonywanej przez ZUS'u, czy NFZ'u. Po drugie, każda partia polityczna, jak również każda jedna siła polityczna startująca w każdych jednych wyborach samorządowych postuluje zmniejszenie ilości urzędników, a w tym urzędników ratusza - zjawisko to dotyczy zarówno samorządu warszawskiego, jak i wszystkich samorządów w Polsce.
Plac Piłsudskiego (w okresie PRL: plac
Zwycięstwa) wraz z odbudowanym pałacem Saskim
(źródło: Polsko-Belgijskiej Pracowni Architektury)
Przeniesienie ratusza do pałacu Saskiego, czy to co wydaje się rzeczą bardziej realną, a więc umiejscowienie w pałacu Saskim kolejnych jednostek ratusza z pozostawieniem innych jednostek wspomnianego ratusza (czyli: Urzędu miasta stołecznego Warszawy) w jego dotychczasowej siedzibie na placu Bankowym - wskazywać może tylko na jedno. A mianowicie, na planowany jeszcze większy rozrost kadry urzędniczej i to o co najmniej 100%, jako że pałac Saski - wedle warunków zabudowy z 2006 r.[2] - jako budowla będzie zajmował powierzchnię zabudowy 6.100 mkw wraz z czterema kondygnacjami naziemnymi i dwiema kondygnacjami podziemnymi (łączna powierzchnia użytkowa: ok. 24.400 mkw.), zaś jeśli chodzi o Urząd m. st. Warszawy, to zajmuje on obecnie łącznie 10.883,92 mkw. powierzchni użytkowej, na którą składają się: część A: mieszcząca się przy placu Bankowym 3 w dawnym pochodzącym z XVIII w. pałacu Wiśniowieckich, później Ogińskich, a następnie pałacu Ministrów Skarbu według projektu Antonio Corazziego, zniszczonym w czasie II Wojny Światowej, a w latach 1950-54 odbudowanym wedle projektu prof. Piotra Biegańskiego (o łącznej powierzchni użytkowej: 5.659,68 mkw)[3]część B: mieszcząca się przy placu Bankowym 5 w dawnym pałacu należącym do Kanclerza Koronnego Bogusława Leszczyńskiego, a następnie od drugiej połowy XVIII w. do Józefa Potockiego, na początku zaś XIX w. do rodu Zielińskich, po przebudowie w latach 1823-1825 do Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu wedle projektu Antonio Corazziego, w czasie II Wojny Światowej zniszczonego, w latach 1949-54 odbudowanego wedle projektu prof. Piotra Biegańskiego (o łącznej powierzchni użytkowej: 5224,24 mkw).[3]
W każdym bądź razie, czy mieszkańcy Warszawy poprą taką właśnie ideę zagospodarowania przyszłego odbudowanego pałacu Saskiego? Dalej, czy mieszkańcy Warszawy będą chcieli aby część ich podatków była przeznaczona właśnie na rozrost ilości urzędników i instytucji samorządowych?
Jednym z dość istotnych argumentów przemawiających za umiejscowieniem w pałacu Saskim ratusza jest to, iż ów ratusz, a więc wspomniany Urząd m. st. Warszawy wynajmuje powierzchnię użytkową od Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego. Czy należy przez to rozumieć, że zmniejszą się koszty utrzymania ratusza, a wraz z tym władze Warszawy zmniejszą podatki dla Warszawiaków, tudzież przeznaczą podatki w dotychczasowej wysokości w większym procencie niż dotychczas na te obszary, które są niedofinansowane lub wręcz całkowicie zaniedbane? Zobaczymy.

Świątynia Opatrzności II?
Inną koncepcją jest wykorzystanie pałacu Saskiego na takie twory, jak m.in. Instytut Myśli Jana Pawła II. Z całym szacunkiem dla Papieża Jana Pawła II i Jego dorobku, ale po pierwsze ów instytut już ma swoją siedzibę i to dość okazałą, bo również na placu Bankowym, a dokładnie w dawnym budynku Banku Polskiego i Giełdy, zaprojektowanego przez Antonio Corazziego.
Budynek dawnego Banku Polskiego i Giełdy
zaprojektowany przez Antonio Corazzi'ego i
Jakuba Gay'a; budowany w latach: 1825-1828;
położony na rogu placu Bankowego i ulicy
Elektoralnej w Warszawie. Obecnie siedziba
Instytutu Myśli Jana Pawła II
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
Po drugie, badanie myśli i filozofii Jana Pawła II wydaje się o wiele właściwsze i efektywniejsze dla wydziałów filozofii i teologii, aniżeli dla jakiejś sztucznej instytucji finansowanej z publicznych podatków. Wszak mamy w Polsce wedle danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego 7 uczelni katolickich w postaci: Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II w Lublinie, Akademii Ignatianum w Krakowie, Uniwersytetu Papieskiego im. Jana Pawła II (poprzednio: Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie), Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, Instytutu Teologicznego im. Bł. Wincentego Kadłubka w Sandomierzu, Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego w Bielsku-Białej. Poza tym mamy do tego wyższe seminaria duchowne.[4]
Warto także wspomnieć o zbiorach bibliotecznych zarówno katolickich, jak i powszechnych uczelni w Polsce, w których nie brakuje dzieł pisanych zarówno przez księdza profesora Karola Wojtyłę, jak również przez papieża Jana Pawła II. Czy po to więc ma miasto stołeczne Warszawa wydać niemało publicznych pieniędzy na odbudowę pałacu Saskiego? Czy po to warszawscy podatnicy mają spodziewać się możliwego wzrostu podatków oddawanych miastu stołecznemu Warszawie?

Nieznany Żołnierz, gdyby przeżył, to by wziął kredyt.
Jeszcze jedną koncepcją przeznaczenia pałacu Saskiego, to umiejscowienie w nim siedzib banków uczestniczących w finansowaniu odbudowy wspomnianego pałacu w ramach ewentualnego partnerstwa publiczno-prywatnego - wszak „coś za coś”; „nic nie ma za darmo”.
Pałac Jabłonowskich w Warszawie;
obecnie siedziba mBanku i CitiBanku
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
W tym momencie pojawia się kilka fundamentalnych pytań, a w tym m.in. pytanie o to czy symbolem odrodzonej 100 lat temu Polski Niepodległej mają być de facto siedziby banków komercyjnych, a w dodatku banków zagranicznych tak jak to jest w przypadku odbudowanego w latach 1995-1997 pałacu Jabłonowskich. Oczywiście, w strukturze pałacu Jabłonowskich nie ma Grobu Nieznanego Żołnierza, ani innego pomnika polskiej martyrologii, więc reklamy banków widniejące na wspomnianym pałacu aż tak bardzo nie rażą, choć i tak są trudne do przyjęcia w pobliżu pomnika kultury polskiej w postaci Teatru Wielkiego. Niemniej, nie chcę sobie wyobrażać reklam różnego rodzaju „mini-ratek”, „błyskawicznych kredytów”, czy „mobilnej bankowości” sąsiadujących z Grobem Nieznanego Żołnierza.

Konkluzja.
Brakuje mi dyskusji całościowej na temat ewentualnej odbudowy pałacu Saskiego, oraz pałacu Brühla. Brakuje mi nie tylko dyskusji na temat sposobu finansowania odbudowy w/w dwu historycznych budowli, ale także na temat ich późniejszego ewentualnego przeznaczenia. Całkiem sporym w mojej ocenie nieporozumieniem, a jednocześnie nadużyciem jest bazowanie w całej akcji „Saski 2018”, tudzież „Saski na 100-lecie Polski Niepodległej” na sentymentach zarówno Warszawiaków, jak i wszystkich Polaków.
Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie
(autor: Alina Zienowicz; źródło: Wikipedia;
lic.: public domain)
Brakuje mi również w tym wszystkim także dyskusji na temat tego jak podkreślić barbarzyństwo popełnione przez hitlerowców poprzez niszczenie przez nich serca każdego narodu jakim są kultura i dziedzictwo narodowe. Wszak pozostałość po pałacu Saskim w postaci Grobu Nieznanego Żołnierza to nie tylko monumentalny pomnik i wspólna mogiła wszystkich Żołnierzy walczących za Polskę pochowanych bezimienne. Grób Nieznanego Żołnierza to także pomnik barbarzyństwa popełnionego przez hitlerowców, a także przestroga dla przyszłych pokoleń przed pokusą jaką są wszelkie skrajne totalitarne ideologie.
Znamienitym przy tym zbiegiem okoliczności jest zarówno omijanie przez władze komunistyczne PRL tematu pałacu Saskiego w kontekście zarówno jego odbudowy, jak i pamięci o nim, jak również omijanie okolic placu Piłsudskiego, na którym stał pałac Saski przez marsz organizowany przez tzw. narodowców i wszechpolaków. Pałac Saski bowiem był i jest solą w oku zarówno dla komunistów, hitlerowców, jak i dla wspomnianych narodowców i wszechpolaków.

Przypisy:
[2] Decyzja Nr 304/ŚRÓ/06 Prezydenta m. st. Warszawy o warunkach zabudowy z 6 lipca 2006 r. (znak: AM-PU/7331/209/06/MB);
[3] Ekspertyza stanu ochrony przeciwpożarowej zespołu budynków użyteczności publicznej zlokalizowanych w Warszawie przy Pl. Bankowym 3/5 oraz al. Solidarności 81, będących siedzibą Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego, Urzędu Marszałkowskiego, oraz Urzędu m. st. Warszawy z maja 2011 r., str. 5-6;

poniedziałek, 3 listopada 2014

Od wojny, nędzy, głodu i 11 listopada uchroń nas Panie

W dniach 1-2 listopada obchodziliśmy wszyscy Święto Wszystkich Świętych, oraz tzw. Zaduszki. Inni z kolei, obchodzili w tych dniach zamiast lub równolegle amerykańskie święto Halloween. To ostatnie święto jest nowym w polskiej rzeczywistości świętem. Nie jest ono związane ani z polską tradycją i kulturą, ani tym bardziej się ono nie uzupełnia z obowiązującymi na terenach Polski świętami Wszystkich Świętych i Zaduszkami. Niemniej, paradoksalnie swego rodzaju już tradycją stało się rozprawianie o nowym święcie Halloween w kontekście tego czy święto to powinno w Polsce być obchodzone, czy nie. Ja sam jestem przeciwnikiem tego święta, bo właśnie uważam, że jest one obce polskiej kulturze i tradycji. Podobnie również jestem przeciwnikiem innego amerykańskiego święta w postaci Walentynek - wszak mamy nie tyle w polskiej kulturze i tradycji, co w słowiańskiej „Noc kupały”, a gdy chodzi o kolektywne i zorganizowane uczczenie zmarłych, to mamy „Dziady”. Ale również i u mnie, tzn. w moim osobistym życiu - te nowe amerykańskie święta w jakimś sensie zagościły i stały się moją własną prywatną tradycją z tego akurat powodu, że każdego roku biorę udział w dyskusji w gronie moich znajomych na temat tych świąt i swego rodzaju kolejną moją własną prywatną tradycją stało się udowadnianie każdego roku słuszności tezy o tym jak te amerykańskie święta są z punktu widzenia polskiego „nietradycyjne” i obce, a przynajmniej jak bardzo tych świąt nie czuję z tego powodu, że się w nich nie wychowałem. W każdym bądź razie, w nieco inny sposób niż świętowanie, owe importowane z amerykańskiej kultury święta „chcąc nie chcąc” mimo wszystko weszły do mojego prywatnego zwyczaju, czy wręcz rytuału.
Będąc świadomym tego paradoksu i w jakimś sensie dostrzegając absurdalność moich reakcji na wspomniane Halloween i Walentynki, zapewne zaprzestanę już niebawem krytykowania tychże świąt.
Jednak mój dzisiejszy wpis bynajmniej nie dotyczy Halloween i Walentynek. Mój wpis chciałbym poświęcić świętu jak najbardziej tradycyjnemu i polskiemu, a które szczerze mówiąc napawa mnie lękiem i strachem w o wiele większym stopniu niż pojawiające się małe potwory pukające do drzwi i wymawiające magiczną sentencję „cukierek, albo psikus” niczym rzymsko-katolicki ksiądz chodzący po kolędzie i mówiący u progu drzwi inną magiczną sentencję „niech będzie pochwalony” oczekując w zamian oczywiście powszechnie obowiązującego środka płatniczego, a nie cukierka. Mówię tu mianowicie o Święcie Niepodległości, które w Polsce obchodzone jest 11 listopada.

Nowa świecka tradycja.
Jak co roku już od kilku lat stało się nową świecką tradycją w Polsce urządzanie w dniu wspomnianego Święta Niepodległości różnego rodzaju burd i demonstracji mających na swym celu rzekomo bądź to udowadnianie jak to wszystko co jest lewackie jest bardzo złe, albo jak to wszędzie w Polsce czai się misternie zakamuflowany faszyzm i nazizm. Rezultatem tej nowej świeckiej tradycji są każdego roku pobici i ranni przypadkowi ludzie, oraz zdemolowane zarówno mienie prywatne, jak i państwowe - za zniszczenie którego oczywiście nie można właściwie nikogo pociągnąć do jakiejkolwiek odpowiedzialności.
W mediach i w prasie, ale także i gołym okiem na co dzień w zwykły dzień powszedni na ulicy widać braki patroli Policji i wszelkich możliwych służb. Gdy coś się stanie wspomniane służby włącznie ze wspomnianą Policją działają szczerze mówiąc „tak sobie” - a to Policja ma za mało paliwa i broni, a to Straż Pożarna ma za mało wody w swoich „sikawkach”, a to Straż Miejska zaaferowana jest zakładaniem blokad na kołach, a to Pogotowie Ratunkowe za mało ma karetek - choć pod dostatkiem zawsze ma pavulon.
Jednym słowem, przez cały rok, a dokładnie w dniach od 12 listopada do 10 listopada wszystko działa „tak sobie” i wszędzie są braki i jakieś niedostatki. Jednak 11 listopada okazuje się, że te wszystkie niedofinansowane służby raptem mobilizują się i świetnie funkcjonują. Policja i inne służby mundurowe wyłaniają się niczym zombie ze swojego ukrycia wraz z innymi okropnymi i naprawdę przerażającymi potworami w postaci różnego rodzaju narodowców i wszechpolaków pospołu z antyfaszystami.
Panna Marysia co nie chciała premiera Donalda Tuska wraz z rzymsko-katolickim duchowieństwem wspólnie przekonują i dowodzą jak to wielkie zagrożenia duchowe niesie ze sobą świętowanie Halloween - ot chociażby Halloween zdaniem wspomnianej Marysi i rzymsko-katolickiego kleru to wymysł Szatana, itp., itd. Tym czasem od jakiegoś już czasu Święto 11 listopada jak najbardziej „słuszne i zbawienne”, niesie ze sobą nie tylko zagrożenia duchowe, ale i materialne. Żadne inne święto w polskim kalendarzu nie stanowi tak wielkiego pretekstu do wszczynania walki polsko-polskiej i bezmyślnego, a co ważne, bezkarnego niszczenia wszystkiego co popadnie włącznie z przyrodą miejską, która tego dnia nabiera barw politycznych, bo staje się bądź to lewacka, bądź faszystowska. Żadnego innego dnia ja osobiście nie unikam tak bardzo wychodzenia z domu jak właśnie 11 listopada. Żadnego innego dnia w polskim kalendarzu nie grozi tak bardzo pobicie i doznanie wszelkich innych możliwych szkód, jak właśnie wspomnianego 11 listopada. Owszem, może 1-2 listopada opętać mnie Szatan lub inny demon. Jednak to 11 listopada wychodzące wtedy bardzo realne, a nie spekulatywne demony mogą spowodować, że będę potrzebował księdza nie po to aby odprawić nade mną egzorcyzmy, ale by pomalować mnie czarodziejskim olejkiem i wypowiedzieć nade mną kilka magicznych słów sprawiających, iż moja dusza odejdzie sobie w spokoju - w moim skromnym przypadku najprawdopodobniej do piekła.

Polak ja zawsze potrafi.
Oczywiście Święto Niepodległości w wydaniu polskim jest swego rodzaju makabrycznym i obrzydliwym ewenementem - zaryzykowałbym twierdzenie, iż w skali światowej. Otóż, Amerykanie swoje Święto Niepodległości obchodzą 4 lipca. Mimo panujących w USA o wiele większych napięć niż w Polsce - wszystkie siły w USA tego właśnie jednego dnia jednoczą się, zaś wszelkie walki ideologiczne, czy wprost walki z bronią w ręku - po prostu ustają. Wspólnym bowiem dla wszystkich Amerykanów mianownikiem staje się świętowanie niepodległości ich własnej ojczyzny. Podobnie jest we Francji, dla której świętem niepodległości jest La Fete Nationale przypadające 14-go lipca, gdzie tego właśnie dnia wszyscy Francuzi świętują zburzenie Bastylii, które to miało miejsce w trakcie Rewolucji Francuskiej w dniu 14 lipca 1789 r. Francja podobnie jak USA również jest o wiele bardziej skonfliktowana wewnętrznie niż Polska i Polacy razem wzięci przez całe wieki swojej historii. Tak jak w USA, tak i we Francji mamy nie tylko podziały polityczne, ideologiczne i socjalne, ale także religijne, kulturowe, narodowościowe, a także historyczne. Tak jak Stany Zjednoczone wstrząsane są co jakiś czas różnego rodzaju wybuchami wewnętrznych zamieszek i walk, tak również Francja przeżywa ten sam problem. Jednak 14 lipca we Francji dochodzi tak jak w USA do powszechnego zawieszenia broni i zjednoczenia się we wspólnej najważniejszej wartości jaką jest własna ojczyzna.
W Polsce mamy zaś do czynienia ze zjawiskiem zupełnie odwrotnym. Choć na ogół w Polsce Polak Polakowi wilkiem jest, to jednak od 12 listopada do 10 listopada Polacy są w miarę przyciszeni i spokojni, zaś ich konflikty choć gorące, to są mimo wszystko w miarę opanowane, a co ważne, zupełnie bezkrwawe i ograniczające się li tylko do mniej lub bardziej niecenzuralnych słów. O ile 4 lipca w USA i 14 lipca we Francji dochodzi do zawieszenia broni i ogólnego uspokojenia nastrojów, to w Polsce właśnie 11 listopada mamy sytuację odwrotną - wszyscy „chwytają za broń” i nie tylko biją siebie „jak popadnie”, ale również niszczą wszystko co znajdą w swoim pobliżu również „jak popadnie”. Dla uściślenia dodam, że rozgrywa się to wszystko w Polsce, a to co jest niszczone „jak popadnie” to polskie mienie prywatne i państwowe. Autorami tych zniszczeń co ważne są Polacy, a nie żadni przybysze, tudzież turyści. Czy tak postępuje prawdziwy patriota? W USA i we Francji - NIE, ale w Polsce - TAK.
W każdym bądź razie, to nie Halloween straszy i to nie potwory Halloweenowe przerażają, ale potwory, które wychodzą 11 listopada - każdego jednego.

Konkluzja.
Na początku tego artykułu wspomniałem, że jestem przeciwnikiem święta Halloween i Walentynek w Polsce jako, że są to święta amerykańskie i niezgodne z Polską tradycją, tym bardziej, że w polskiej, czy nawet słowiańskiej kulturze mamy nasze własne święta, czyli jak wspomniałem „Dziady” i „Noc kupały”. Jednak ja osobiście z roku na rok staję się co raz większym przeciwnikiem Święta 11 listopada. Choć z pozoru Święto 11 listopada jest świętem polskim i jest wpisane w polską tradycję i kulturę, to sposób świętowania tego święta panujący w Polsce od kilku lat, w żadnym wypadku nie jest zgodny nie tylko z polską kulturą i tradycją, ale i ze standardami panującymi w cywilizowanym świecie, gdy chodzi o celebrowanie świąt patriotycznych, tudzież narodowych.

Konkludując, zlikwidujmy w Polsce Święto 11 listopada, zaś Halloween i Walentynki choć amerykańskie, a nie polskie, to może wcale nie takie złe? Wszak to właśnie w dniu 11-go listopada Polak Polakowi wilkiem, a wręcz śmiertelnym wrogiem, a nie w Halloween, czy w Walentynki.