wtorek, 20 października 2015

Moje refleksje w piątą rocznicę przeszczepu.

Przeszczep.
Telefon: W dniu dzisiejszym mija piąta rocznica mojego przeszczepu, a dokładnie obustronnego przeszczepu płuc. W tym momencie, w którym teraz piszę ten wpis byłem na oddziale pulmonologii w szpitalu Cochin w Paryżu spędzając kolejną noc bezsenną z powodu po prostu bezsenności, na którą od lat cierpię, ale przede wszystkim z powodu bardzo ciężkiej wtedy niewydolności oddechowej - dla tych z Was, którzy mniej więcej orientują się w tych sprawach powiem tylko tyle, że w tamtym okresie poprzedzającym przeszczep byłem podłączony całą dobę do tlenu o minimalnym przepływie 5 L/min. Niemniej, pamiętam, że oglądałem tej nocy, a dokładnie tej chwili na moim komputerze jeden z moich ulubionych filmów „Czas Apokalipsy”. Jeszcze o tej dokładnie porze nie wiedziałem, że przeszczep już za kilka godzin będzie u mnie faktem. Telefon o tym, że znalezione zostały dla mnie płuca otrzymałem ja i pielęgniarki z oddziału około 45 minut po godzinie pierwszej w nocy. Pamiętam, że jak tylko mi zakomunikowano, że znalazł się dawca tętno drastycznie mi podskoczyło, a zarazem zapotrzebowanie na tlen. Dlaczego? Ot po prostu emocje - i to do prawdy trudne do opisania i do opanowania. Czy była u mnie radość? Tak. Czy był lęk? Tak. Ale również było pytanie o to czy może nie za wcześnie ten przeszczep? Akurat przeszczep zdecydowanie nie był za wcześnie, bo wtedy mówiąc wprost umierałem, więc był w stu procentach na czas. Niemniej, pamiętam tylko, że w tamtym momencie krążyło mi tysiące myśli, a w tym także myśli o tym co to będzie, gdy się nie powiedzie i gdy będę miał komplikacje, tudzież co to będzie, gdy po prostu umrę? A jeśli umrę, to czy w taki sposób poukładałem moje własne życie i moje własne sprawy, oraz relacje z ludźmi, że faktycznie mogę spokojnie umrzeć? Z kolei, co poczną moi Rodzice w razie mojej śmierci? Dalej, gdy to wszystko się powiedzie, to kim będę i co będę robił? W jakim stopniu odzyskam sprawność? Doprawdy, w głowie rysowało mi się tysiące scenariuszy, myśli i niekończących się pytań - pytań, na które znała wszystkie odpowiedzi tylko przyszłość i opatrzność - jeśli ona jest i gdziekolwiek jest.
Pogotowie: W każdym bądź razie, niezwłocznie zostałem przewieziony karetką na sygnale do ośrodka transplantacyjnego l’Hôpital Européen Georges-Pompidou w Paryżu (HEGP). Pamiętam z jaką obawą podchodzili do mnie zwłaszcza lekarze z SAMU, a więc z francuskiego pogotowia ratunkowego. Lekarz z SAMU, który cały czas był przy mnie w trakcie jazdy karetką po prosto miał na mnie nie tylko uważne baczenie, ale też widoczny strach w oczach - to po prostu było widać. Ja zaś zapewniałem go, że jeśli mam umrzeć, to na pewno nie u niego w karetce i że obiecuję mu nie wyciąć w trakcie drogi jakiegokolwiek numeru. Jak słowo dałem, tak słowa dotrzymałem. Dojechałem bezpiecznie do HEGP.
Szpital: W HEGP nie od razu znalazłem się na stole. Wpierw wylądowałem na oddziale kardiochirurgii i tam zostałem przygotowany do operacji. Jednocześnie niezwłocznie mój Tata do mnie przyjechał (jako że był ze mną we Francji) i cały czas czuwał przy moim łóżku, jako że później przebywałem na sali i starałem się jakoś odprężyć i złapać choć trochę snu i spokoju, mimo ciągle krążących myśli i emocji (moja Mama przybyła dopiero dzień po przeszczepie z Polski dosłownie pierwszym możliwym samolotem).
Transplantacja: Kilka godzin po 5-ej zostałem przewieziony na blok operacyjny. Na Sali operacyjnej jeszcze przed znieczuleniem porozmawiałem z anestezjologiem, który miał mnie znieczulać. Była to lekarka i dokładnie pamiętam jej twarz, oczy i głos, ale po dziś dzień nie udało mi się ustalić jak się ona nazywa aby móc jej po prostu podziękować za to co dla mnie zrobiła. Niemniej, miło sobie porozmawialiśmy o różnych sprawach, a w tym także o mnie i o tym czym się zajmuję poza chorobą. Również wspomniałem o moich medycznych sprawach, które były nieodzowne przed operacją.
Dodam, że przy transplantacji u osób z bardzo ciężką niewydolnością oddechową nie stosuje się żadnej premedykacji, a w tym żadnych tzw. „głupich Jasiów”, jako że takie leki pogarszają parametry oddechowe i mogą spowodować nawet zgon chorego, który przecież jest niemal na wyciągnięcie ręki od uratowania życia w postaci przeszczepu. Tak więc do ostatnich chwil, w których mogłem być świadomy, po prostu byłem świadomy.
Tuż przed rozpoczęciem znieczulenia dostałem bardzo wysoki przepływ tlenu w postaci 30 L/min. Potem podano mi znieczulenie i już więcej szczęśliwie nic nie pamiętam.
Po transplantacji obudziłem się w trakcie jazdy z bloku operacyjnego na OIOM będąc jeszcze na respiratorze, jako że tu we Francji wybudzają możliwie jak najszybciej osoby po transplantacji tak aby nie tylko zobaczyć czy wszystko jest ok., ale także aby pacjent możliwie jak najprędzej zaczął ćwiczyć celem zarówno rozprężenia nowych płuc, jak i odzyskania sił przez chorego zarówno po samej transplantacji, jak i przede wszystkim po dość długim okresie poprzedzającym transplantację w postaci stopniowego - mówiąc wprost - umierania.
Z relacji koordynator ds. przeszczepów, która się moją osobą opiekowała tuż po przeszczepie, wspomniała mi ona, że transplantacja moja trwała 9 godzin, przy czym sam zabieg trwał 6 godzin, natomiast te 3 godziny, to było nic innego jak czekanie na nowe płuca. Na razie brzmi to wszystko mało emocjonująco, zgodnie procedurą, itp. Jednak jak się okazało owe czekanie na nowe płuca było niezwykle dramatyczne - dosłownie jak z dobrego thrillera, czy trzymającej w napięciu dobrej sensacji.
Otóż, generalnie transplantację rozpoczyna się wtedy, gdy narząd dla biorcy już jest w ośrodku transplantacyjnym. Jednak mój stan zdrowia był wtedy na tyle ciężki i co raz mniej stabilny, że chirurdzy postanowili przystąpić możliwie jak najprędzej do operacji nie czekając na nowe płuca aż przybędą. Gdy chirurdzy usunęli moje własne płuca, to wbrew planom i zapewnieniom nowe płuca wciąż jeszcze nie przybywały na salę operacyjną. Okazało się, że transport moich nowych płuc miał wypadek! Zespół transplantacyjny nie wiedział przez dłuższy czas co się stało z nowymi płucami w związku z wypadkiem transportu. Zespół był tylko poinformowany o fakcie nastąpienia wypadku. Stąd też chirurdzy nie wiedzieli przez pewien dłuższy czas czy nadal czekać na jakiś sygnał, że te płuca w ogóle kiedykolwiek wreszcie dotrą całe i zdrowe, czy może jednak rozpocząć już u mnie pomału odłączanie mojej osoby od płuco-serca i pozostałej aparatury medycznej, zamknąć i zszyć klatkę, a dalej już tylko zacząć pomału mnie przygotowywać do przewiezienia do kostnicy.. Na szczęście lekarze czekali dosłownie tak długo jak tylko to było możliwe. Wreszcie nadszedł długo oczekiwany sygnał. Transport płuc został przejęty przez inną jednostkę, zaś same płuca nie uległy jakiemukolwiek uszkodzeniu. Gdy tylko dotarły nowe płuca dla mnie na blok, nastąpiła nieskrywana wielka radość zespołu i natychmiast jak tylko to możliwe przystąpiono do implantacji ich do mojego ciała.
Reanimacja: Na reanimacji przebywałem po transplantacji przez 12 dni. Potem zostałem przeniesiony na oddział kardiochirurgii. Bardzo szybko dochodziłem do siebie, choć jednocześnie było to okupione potwornym bólem nie tylko pooperacyjnym, ale także bólem pooperacyjnym wzmaganym ćwiczeniami oddechowymi, które były mi zalecone już pierwszej doby po transplantacji. Żadnej nie było u mnie śpiączki farmakologicznej tygodniowej czy kilkudniowej, jak to stosują niektóre inne ośrodki transplantacji płuc na świecie. To co było to morfina, leki anestezjologiczne (już teraz nie pamiętam jakie), oraz ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia. Jeszcze tej samej doby od przeprowadzenia transplantacji lekarze spowodowali abym usiadł na łóżku. Następnego dnia z kolei, spowodowali abym usiadł już nie w łóżku, ale obok łóżka na fotelu i pamiętam, że siedziałem na nim przez dwie godziny i rozwiązywałem krzyżówki. Jeśli mnie pamięć nie myli, czwartego dnia lekarze próbowali mnie stawiać na nogi w sensie dosłownym, a więc spionizowania mnie i tego abym po prostu sobie trochę postał przy moim łóżku na moich własnych nogach. Oczywiście byłem cały czas podtrzymywany przez personel, jako że skrajnie nie miałem siły do wykonywania tych czynności samodzielnie nie mówiąc już o tym, że byłem dosłownie skąpany w bólu. Niemniej, pamiętam, że byłem wtedy bardzo zdeterminowany do pokonywania kolejnych barier bólu i swojego własnego ograniczonego ciała. Współpracowałem z zespołem i walczyłem ile mogłem mimo bólu trudnego do jakiegokolwiek i kiedykolwiek opisania.
Pierwszy oddech i ćwiczenia: Poza tym, doskonale pamiętam pierwszy oddech po przeszczepie. Wcale nie był taki przyjemny jak to niektórzy chorzy po przeszczepie opisują. Pierwsze powietrze świadomie w płuca nabrałem będąc podłączonym jeszcze do respiratora, tyle, że wyłączonego, ale pozostawionego przy mnie „w razie czego”. Pamiętam, że około dwie godziny po przebudzeniu (respirator został definitywnie odłączony) poczułem przyjemność z oddychania, choć miałem cały czas rurę intubacyjną. Niestety sielanka z pierwszym głębokim oddechem nie trwała długo, jako że o sobie dał znać objaw, który znają wszyscy, którzy przeszli transplantację płuc. Mianowicie, chodzi o przecięcie nerwów zasilających receptory oddechowe w oskrzelach głównych odpowiadające za nie tylko odruch kaszlowy i czucie tego, że „coś tam” jest, ale jak się okazuje za czucie tego, że się faktycznie oddycha - że naprawdę jest tam powietrze i że powietrze to się faktycznie porusza w drogach oddechowych, a więc że jest naprawdę wentylacja drzewa oddechowego.
Z racji wspomnianego przecięcia mimo, że moje płuca były w pełni dotlenione, zaś saturacja wynosiła 98-100%, to ja sam nie czułem, że jestem dostatecznie dotleniony, bo nie czułem powietrza przepływającego przez moje oskrzela. Tym samym miałem uczucie jakby ciągle brakowało mi powietrza. Uczucie makabryczne o tyle także, że ono trwa, trwa i trwa aż do połączenia się nerwów biorcy z nerwami dawcy w oskrzelach - co jest dość długotrwałym procesem przebiegającym dość żmudnie. Co więcej, nie ma na to makabryczne uczucie żadnego lekarstwa. Jedynym lekarstwem po prostu pozostawała mi wtedy psychika i praca samemu nad sobą, a dokładnie nad własnym umysłem i ciałem, które w tym momencie absolutnie odmawiały jakiegokolwiek pozytywnego sprzężenia. Stan ten zmniejszył się po kilku tygodniach, zaś po około pół roku czucie w oskrzelach wróciło. Niemniej, pamiętam także codzienne nauki kasłania, które były po prostu straszne, bo nie odczuwałem potrzeby kaszlu z powodu przerwanych nerwów, a jednocześnie kaszląc sprawiałem sobie potężny ból, jako że klatka piersiowa przy obustronnej transplantacji płuc jest de facto rozcięta na pół. Więc ból poruszającej się rany był wprost nie do opisania.
Później, później: W dalszym czasie nastąpiły komplikacje w postaci m.in. niedrożności jelitowej, która o mało się nie zakończyła u mnie operacyjnym czyszczeniem jelit, a więc w istocie kolejną jedną z najrozleglejszych operacji jakie zna współczesna chirurgia. Poza tym, dochodziły nawracające infekcje dróg oddechowych. Było jednym słowem trudno i ciężko. Niemniej, prawdziwy efekt transplantacji poczułem na sobie po około półtorej roku od transplantacji, zaś szczyt mojej sprawności i zdrowia poczułem po około trzech latach od transplantacji. Oczywiście, chciałbym podkreślić, że każdy chory zupełnie inaczej dochodzi do zdrowia po transplantacji, więc absolutnie prosiłbym Tych z Was zwłaszcza, którzy być może kiedyś będą zmuszeni do poddania się przeszczepowi płuc aby moją historią się nie sugerowali, bo do prawdy każdy organizm inaczej reaguje na wydawałoby się z pozoru te same procedury medyczne.
Wsparcie: Sama organizacja przeszczepu była mogę ogólnie rzecz biorąc powiedzieć bardzo trudna. Nie będę tu wdawał się w szczegóły, bo nie o to w tym momencie tu chodzi. Natomiast chciałbym podkreślić, że przedsięwzięcie to było okupione bardzo ciężką pracą i zaangażowaniem przede wszystkim moich Rodziców, którzy byli ze mną dosłownie we wszystkich moich chwilach i którzy to wykazali się mogę powiedzieć nadludzką niemal heroicznością i poświęceniem. Co więcej, do mojego przeszczepu nie doszłoby, gdyby nie wsparcie ze strony moich Przyjaciół, którzy także walczyli o mój sukces i o moje życie mimo wielu chwil, w których momentami naprawdę było brak jakichkolwiek widoków na wykonanie u mnie przeszczepu. Ba! Mogę powiedzieć, że więcej było argumentów racjonalnych za tym, że całe to przedsięwzięcie się skończy fiaskiem niż sukcesem. Mimo to nikt się nie poddawał i każdy do końca walczył o tylko i wyłącznie sukces.
Co ważne, na szczególne podkreślenie zasługuje udział w tym całym przedsięwzięciu wielu osób całkowicie niezwiązanych ze mną w jakikolwiek sposób. Otóż, mój przeszczep, a zwłaszcza wysłanie mojej osoby na leczenie do Paryża poprzedzała zbiórka pieniędzy. Po dziś dzień nie jestem w stanie wyrazić mojej wdzięczności za udzieloną mi pomoc ze strony wielu, wielu ludzi i środowisk, które zmobilizowały się do pomocy mojej osobie po prostu aby uratować moje życie. Tych osób było doprawdy wiele.
Nie do opisania są więc moje słowa wdzięczności dla przede wszystkim moich Rodziców, Przyjaciół, Koleżanek, Kolegów. Nie do opisania są także moje słowa wdzięczności dla tych, którzy anonimowo w większości nic nie wiedząc o mnie wsparli mnie. Słowo „dziękuję” nie jest w stanie opisać tego co czuję, ale nie znajdując w języku polskim innego właściwszego słowa - po prostu z całego serca dziękuję.
Dodam przy tym, iż na wysokości zadania stanęło moje liceum, które ukończyłem i w którym pracowałem, a więc I SLO na Bednarskiej, a także cały „Rasz” i wszystkie szkoły składające się na Zespół Szkół Społecznych „Bednarska”. Na wysokości zadania stanęła moja Alma Mater, a więc uczelnia, na której skończyłem prawo, czyli Europejska Wyższa Szkoła Prawa i Administracji. Na wysokości zadania stanęła moja dawna szkoła podstawowa na ulicy Drewnianej. Naprawdę ludzi zaangażowanych w to abym dostał szansę na drugie i co ważne lepsze życie było bardzo, bardzo wielu. Niezwykle wzruszającym dla mnie momentem pamiętam było zorganizowanie dla mnie przez społeczność „Bednarskiej” koncertu charytatywnego, w którym wystąpiła sama osobiście Kasia Nosowska. Do prawdy, trudno mi jest zliczyć tyle niezwykłych czynów heroicznych, a zarazem dobrych abym mógł mieć uratowane życie i abym mógł nadal należeć do nie tylko teraźniejszości, ale także do przyszłości.
Oczywiście nie mogę zapomnieć o personelu medycznym, który był zaangażowany w całe to przedsięwzięcie, jako że bez ich udziału nic by nie było możliwe. Moje podziękowania przede wszystkim chciałbym skierować do zespołu transplantacyjnego.
Skład Zespołu Transplantacyjnego: Pani Profesor Françoise LE PIMPEC-BARTHES - torakochirurg-transplantolog-onkolog, kierownik Kliniki Torakochirurgii w l’HEGP, oraz szefowa programu przeszczepiania płuc we Francji, Pan Doktor Redha SOUILAMAS - torakochirurg-transplantolog-onkolog, który mnie operował, Pan Doktor Alain BEL - kardiochirurg-transplantolog, który mnie operował, Pan Doktor Romain GUILLEMAIN - anestezjolog, intensywista, transplantolog kliniczny, który mnie prowadził na oddziale reanimacji, Pani Doktor Veronique BOUSSAUD - pulmonolog, intensywista, transplantolog kliniczny, która mnie współprowadziła na oddziale reanimacji, a teraz jest moim transplantologiem prowadzącym.

Mój Dawca i Rodzina mojego Dawcy. Podziękowania i kilka słów refleksji.
Największe jednak podziękowania i wdzięczność pragnę złożyć niestety tylko w modlitwie Osobie mojego Dawcy. Bez tej Osoby po prostu by mnie już nie było. Wiem ogólnie tylko tyle (a może „aż tyle”), że Osoba ta pochodziła z Lyonu i że był to bardzo, bardzo młody człowiek, który uległ wypadkowi komunikacyjnemu - prawdopodobnie motocyklowemu; była to osoba w okolicach matury lub dosłownie tuż po maturze. Był to jednym słowem, Człowiek, przed którym było dosłownie całe życie do pełnego stuprocentowego przeżycia ze wszystkimi jego barwami. A tu, nagle! Wszystko w mgnieniu oka się zakończyło u Tego młodego Człowieka. Ten Człowiek przecież w dniu swojego wypadku sądził, że ma przyszłość i że wcale tamten dzień nie będzie Jego ostatnim dniem!
Mój Dawca odszedł w przeddzień mojego przeszczepu, a więc 19-go października 2010 r. Z całego serca chciałbym uściskać tego Człowieka i Jemu podziękować za Jego Dar - Dar życia. To jednak jest niemożliwe.. Z całego serca także chciałbym móc zapalić lampkę na Jego grobie zwłaszcza, iż zbliża się dzień zaduszny, ale nie znam Jego danych, jako że udostępnianie takich danych wzajemnie stronie dawcy i stronie biorcy jest zabronione przez prawo. Oczywiście jako prawnik, ale też jako człowiek rozumiem w pełni zasadność takiego, a nie innego uregulowania tych kwestii. Niemniej, poza racjonalizmem i wiedzą, mam zwyczajnie potrzebę odwiedzenia grobu Tego Człowieka i powiedzenia choćby przed Jego grobem „dziękuję” i oddania tej Osobie należnego Jej hołdu.
Bardzo jestem także wdzięczny Rodzinie Dawcy, która tracąc dla siebie osobę ukochaną znalazła w sobie siłę aby swoją decyzją uratować inne ludzkie istnienia włącznie z moją osobą. To co Rodzina mojego Dawcy dokonała jest trudne do opisania i jednocześnie do pojęcia. Większość bowiem z nas, gdy traci kogoś bliskiego, tudzież ukochanego, to „jedynym” wówczas naszym zmartwieniem jest żałoba i nic więcej. Wiem, że to co napisałem teraz przed dosłownie momentem brzmi bardzo dziwnie i dość niezręcznie, ale już śpieszę wyjaśnić to. Mianowicie, Rodzina mojego Dawcy jak mało która dostała na raz i równolegle w tym samym czasie: niewyobrażalny ból straty, dalej propozycję ze strony koordynatora transplantacyjnego na oddanie narządów przez ukochaną przez nich zmarłą już osobę i na końcu, konieczność podjęcia decyzji, za którą to stoi czyjaś śmierć lub życie, jako że powiedzenie TAK dla transplantacji oznacza uratowanie czyjegoś życie, zaś powiedzenie NIE oznacza czyjąś śmierć. Przyznacie, że to co Rodzina mojego Dawcy przeszła jest rzeczą naprawdę trudną do wyobrażenia i do opisania. Niemniej, Rodzina mojego Dawcy nie tylko to wszystko „przeszła”, ale także przeżywając nawet jeszcze nie żałobę, co bardzo silny przeszywający ból spowodowany stratą osoby ukochanej i szok z tym związany - była zdolna wznieść się ponad swoje cierpienie i podjęła decyzję o uratowaniu życia m.in. mojej osobie.
Dlatego także chciałbym z całego serca i z całych sił podziękować Rodzinie mojego dawcy gdziekolwiek Ona jest. Wiedzcie, że mojego Dawcę i Rodzinę mojego Dawcy trzymam cały czas w moim sercu, choć nigdy Tych Ludzi nie widziałem i Ich nigdy nie zobaczę. Nie ma także moi Drodzy dnia abym nie rozmyślał o moim Dawcy i o Rodzinie mojego Dawcy. Te myśli o Nich po prostu jakoś tak same z siebie przychodzą. Mimo, że w moim wypadku upłynęło już 5 lat od mojego przeszczepu, to nie jestem w stanie przejść ot tak do porządku dziennego nad tym co wydarzyło się nie tylko 20-go października 2010 r., czyli w dzień mojego przeszczepu, ale także tego co się wydarzyło w dniu 19-go października 2010 r., a więc w dniu, w którym nastąpiła śmierć mojego Dawcy.
Powiem Wam, że wielokrotnie, gdy przeżywałem w ciągu tych pięciu lat różnego rodzaju kryzysy i problemy, a w tym nawet bardzo poważne problemy, to zawsze mobilizację chroniącą mnie ostatecznie przed popełnieniem jakiś bardzo niedobrych, tudzież bardzo głupich i nieroztropnych błędów i decyzji stanowiła dla mnie właśnie Osoba mojego Dawcy tuż obok moich Rodziców.
Jednocześnie chciałbym Wam powiedzieć, że czuję wobec mojego Dawcy pewnego rodzaju niepisane i niewypowiedziane zobowiązanie, bo zobowiązanie polegające na konieczności nie tylko przeżycia w sposób jak najlepszy tego drugiego mojego życia, ale także przeżycia w jakimś sensie życia za mojego Dawcę, którego światło tak szybko i nagle zgasło.
Bardzo się cieszę moi Drodzy z tych moich piątych urodzin, bo żyję i mimo problemów mogę się dalej realizować i myśleć o sobie w czasie przyszłym, a nie tylko teraźniejszym. Jednocześnie jednak do pełni radości, która właściwa jest zawsze w dniu urodzin - jest mi bardzo daleko. Jako że w ten zawsze dzień czuję się tak mniej więcej, jak my wszyscy się czujemy 1-go i 2-go listopada wspominając Tych, którzy byli z nami, a których już wśród nas nie ma i nigdy już nie będzie. Radość więc moja każdego jednego 20-go października jest szczerze mówiąc dość ograniczona i mocno powściągnięta świadomością, iż dzień ten jest dniem moich nowych narodzin, lecz jednocześnie jest dniem ostatecznego kresu życia mojego Dawcy, a co ważne Człowieka młodego i tak jak ja mającego plany, marzenia, pragnienia i osoby, które chcą abym był, odnosił sukcesy i znowu abym po prostu był. To choćby dlatego nigdy nie zorganizowałem żadnego przyjęcia czy jakiejkolwiek uroczystości takiej, która by była w rodzaju tych uroczystości, które organizujemy choćby w dniu naszych urodzin, czy imienin.

5 lat nowego życia w wielkim skrócie.
Zapytacie mnie zapewne jak mi minęły tych pięć lat nowego życia? Odpowiem bardzo krótko. Były to lata bardzo intensywne pod każdym względem. Było w nich niestety więcej problemów niż przyjemności i to zdecydowanie. Niemniej, były to jednocześnie lata bardzo wielkich nadziei na lepsze, które to nadzieje są szczęśliwie wciąż aktualne. Obecnie muszę niestety odnotować nasilenie się problemów zdrowotnych. Niemniej, wszystkie przeciwności losu, które mnie w tym okresie spotykały sukcesywnie pokonywałem i pokonuję nadal. To wszystko nie jest oczywiście łatwe, ale się to wszystko szczęśliwie sukcesywnie udaje. Co najważniejsze, czas ten uważam za bardzo cenny nie tylko dlatego, że jest to moje drugie życie, ale dlatego, że jest to czas, w którym poznałem moich prawdziwych Przyjaciół. Wiele osób się niestety ode mnie w tym okresie odwróciło. Wiele osób zdradziło. Niektóre osoby wręcz zadały mi cios prosto w serce.. Ale co chcę podkreślić przy tym! Wiele osób pozostało przy mnie i są to osoby, na które mogę liczyć zawsze i są to osoby naprawdę wartościowe! Co więcej, szczęśliwie nie jest ich wcale tak mało!
Niemniej, okres ten w pełni potwierdził nie tylko słowa znanego przysłowia, iż prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, ale także okres ten potwierdził słowa pewnego starszego Pana, którego miałem zaszczyt poznać około dwa miesiące temu w szpitalu na oddziale, gdzie człowiek ten powiedział mi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w chorobie. I to jest rzeczywiście prawda!

Chciałbym więc tym samym z całego serca podziękować Tym z Was, którzy byli i są ze mną nie tylko w chwilach moich triumfów i sukcesów, ale także gdy jestem w chorobie! Tym zaś, którzy mnie niestety opuścili powiem tylko tyle: miłego dnia i miłego życia.

piątek, 25 września 2015

Refleksje o pozornym i daremnym szczęściu.

Dzisiejszy dzień jest dniem, który powinien być dla mnie wyjątkowy i szczególnie nerwowy (ale w aspekcie pozytywnym, a jednocześnie dosłownym), jako że w dniu jutrzejszym przystępuję do egzaminu wstępnego na aplikację adwokacką. Zapewne za chwilę ponownie sobie przeczytam, a raczej przejrzę podstawowe i najważniejsze kodeksy i inne ustawy, które powinienem znać by móc zdać z sukcesem wspomniany egzamin. W tym momencie jednak dopadła mnie nostalgia i wspomnienia, a zwłaszcza wspomnienie za utraconym przeze mnie najważniejszym Szczęściem. Ta nostalgia i wspomnienia skierowały mnie ku refleksji na temat szczęścia i troski, które wyłoniły się u mnie po przeczytaniu jednej z bajek Jana Christiana Andersena pt. Kalosze szczęścia. W wielkim skrócie: bajka ta opowiada o dwu wróżkach, gdzie jedna nosiła imię Szczęście, zaś druga Troska. Wróżka Szczęście wyczarowała tytułowe kalosze szczęścia, których moc polegała na tym, że przenosiła każdą jedną osobę, która je włożyła w dowolne miejsce przez nią upragnione, tudzież miejsce pomyślane przez ową osobę. Jak nie trudno się domyśleć, szczęście mające iść za życzeniami dzierżycieli owych kaloszy nie było trwałe, lecz było chwilowe, a w niedługim czasie przekształcało się w bardzo duże i bardzo bolesne nieszczęście. Wedle treści tej bajki wielką zwolenniczką i entuzjastką owych kaloszy szczęścia była wspomniana już wróżka o imieniu Szczęście. Sądziła, że owymi kaloszami tylko przyniesie szczęście i samą radość. Wróżka Troska zaś nie tylko nie była entuzjastką owych kaloszy, ale co więcej była ona absolutną ich przeciwniczką. Troska bowiem nie tylko uosabiała monotonną i przewidywalną pracę u podstaw, ale co więcej pokazywała ona ludziom swoimi uczynkami, na rzecz których działała, iż ważniejszą rzeczą jest owa praca i monotonność niż szczęście, które wywołuje w nas szczyt naszych najlepszych emocji, ale zwykle także przynosi nam upadek.
Bajka ta jest swego rodzaju symbolem. Wbrew temu, iż jest to bajka, to wcale ona okazuje się, że nie jest tylko po to aby nas bawić, a zwłaszcza aby bawić dzieci (wszak to bajka), ale przede wszystkim niesie ona za sobą potężny ładunek prawdy życiowej ukazanej w sposób alegoryczny, ale zarazem jakże prawdziwy.
Rzeczywiście w życiu dążymy do szczęścia i czasami je otrzymujemy (być może w darze?). Szczęście to jednak zawsze prowadzi nas na manowce, albowiem szczęście po pierwsze jest chwilą, po drugie jest ulotne, po trzecie z powodu swojej ulotności zawsze przynosi ono swój antonim, a więc nie tylko nieszczęście, ale przede wszystkim możliwie jak największy ból, a dokładnie ból odpowiadający swoją skalą intensywności owemu szczęściu.
Troska zaś, a więc wspomniana praca u podstaw - nie przynosi ani szczęścia, ale też nie przynosi bólu. Co najwyżej przynosi trud i poczucie niekiedy monotonii i braku sensu wszystkiego tego co robimy i jak żyjemy. Troska przynosi nam szarość, która jest neutralna i niekiedy daje nam poczucie tęsknoty za szczęściem. Tym niemniej, troska nie przynosi nam tego bólu jaki zadaje nam szczęście, które w tej samej chwili, w której daje nam pozytywne i bardzo intensywne emocje - daje równolegle emocje najczarniejsze i najtragiczniejsze. Można powiedzieć, że szczęście to zapowiedź przyszłego cierpienia, które przyjdzie dokładnie w tej chwili, w której szczęście opuści - a wiadomo, że szczęście ma to do siebie, że jak szybko nadchodzi, tak szybko odchodzi.
Owszem, szczęście nadaje barwy i koloryt naszemu życiu. Ale zauważmy, że gdy owo szczęście przemija, to wszystkie owe barwy stają się czarne, a później wszystkie one dążą do odcieni szarości, które daje troska. Zauważmy także, że ów koloryt i radosne, wesołe barwy stają się jeśli nie czarne, to szare nie tylko w momencie odejścia owego szczęścia i przekształcenia się w jego antonim, ale wręcz owa czerń, bądź szarość nadchodzi w momencie chwilowej refleksji mogącej się pojawić jeszcze w trakcie szczęścia - o przemijalności szczęścia.
Początkowo nie rozumiałem dlaczego - zwłaszcza w wiekach średnich - utożsamiano śmiech z grzechem i głupotą; dlaczego w wielu miejscach Stary Testament, tudzież wedle Starozakonnych - Tanach, z tak wielką rezerwą, a nawet krytyką odnosi się krytycznie do śmiechu i do szczęścia; m.in. zob. Mądrość Syracha 21:20: „Głupi przy śmiechu podnosi swój głos, natomiast człowiek mądry ledwie trochę się uśmiechnie”, czy np. Księga Koheleta 2:1,2: „Powiedziałem sobie: «Nuże! Doświadczę radości i zażyję szczęścia!» Lecz i to jest marność. O śmiechu powiedziałem: «Szaleństwo!», a o radości: «Cóż to ona daje?»”.
Teraz jednak to podejście rozumiem. Szczęście właśnie, a wraz z nim jego emanacja w postaci śmiechu, to nic innego jak ulotność, która zawsze prowadzi do nieszczęścia, bólu i trudnego do zniesienia smutku (zwykle jest to ból i cierpienie po stracie).
Daleko lepsza właśnie jest owa troska, czyli monotonna praca u podstaw niż przemijające szczęście. Ktoś może zapytać dla przeciwieństwa: czymże jest życie bez choćby chwilowego szczęścia? Co znaczy życie bez szczęścia, które rzeczywiście jest przemijające i tylko chwilowe?

A ja odpowiadam na to: życie bez szczęścia, radości i uśmiechu jest lepsze, bo szczęście, radość i śmiech prędzej czym później prowadzi nas na manowce, do nieszczęścia, bólu, tragizmu i płaczu. Taka jest kolej rzeczy i nic się na to nie poradzi. Lepsza jest właśnie praca u podstaw, którą symbolizuje wspomniana wróżka Troska. My zaś niestety niczym ćmy lecące do światła, dążymy do szczęścia, które jest dla nas światłem - światłem które nas spala tak jak spala światło ćmę, która zwykle spalana jest przez światło pochodzące z ognia lub z rozgrzanej i rozżarzonej żarówki. Zwróćmy zresztą uwagę, że ćma, która przeżyje noc i dojdzie ona do światła, którego jest tak przecież dużo za dnia - instynktownie się za wspomnianego dnia chowa przed nadmiarem światła. Lepiej więc chronić się przed nadmiarem światła, którego jest więcej za dnia, a tym bardziej lepiej jest się chronić przed owym światłem w nocy, gdy tego światła jest niedostatek, a jeśli już ono występuje w owym niedostatku, to najczęściej jest ono dla nas destrukcyjne, bo jest ono bowiem ogniem lub żarem.

wtorek, 15 września 2015

Uchodźca to nasz skarb.

Dzisiejszy artykuł będzie dotyczył problemu uchodźców. Otóż, chciałbym zwrócić uwagę, że całkiem sporo pojawiło się do tej pory wszelkiego rodzaju postów dotyczących uchodźców. Całkiem sporo powstało różnego rodzaju wzmianek, pojedynczych zdań, jak i całkiem sporej objętości artykułów - bądź o charakterze nieograniczonej miłości do wszystkich cudzoziemców, jak i o charakterze - mówiąc wprost - rasistowskim i ksenofobicznym.

Przede wszystkim odpowiedzialność.
Ja akurat chciałbym na wstępie podkreślić, iż nie mam nic przeciwko uchodźcom ani imigrantom przybywającym do Polski. Wiem, że w tej sprawie nie mają sensu jakiekolwiek postawy radykalne zarówno ze strony tych, którzy bezgranicznie kochają uchodźców i imigrantów, jak i tych, którzy są wprost rasistami i ksenofobami. Wiem tylko jedno, że w tej sprawie to co jest pilnie potrzebne to rozsądek i empatia, bo mamy tu do czynienia z ludźmi bezradnymi, skrzywdzonymi i dosłownie bez niczego. Dalej, potrzebny jest tu także kalkulator i myślenie ekonomiczne, jako nie wystarczy w tej sprawie serce, ale także potrzebne są tu pieniądze aby ludziom tym zapewnić w sposób odpowiedzialny byt i bezpieczeństwo - wszak ludzie ci nie będą żyli li tylko wielkim sercem i zrozumieniem dawanym przez polskie społeczeństwo, ale ludzie ci tak jak my muszą coś jeść, mieć dach nad głową, a także jakieś zajęcie, jako że zgodnie z Nowym Testamentem praca jest łaską uświęcającą - owa łaska, zarazem obowiązek jakkolwiek jest ona różnie nazywana w kulturach, które do nas przybywają jest potrzebna także tym, którzy są u naszych wrót i błagają o schronienie i pomoc.

Niedoceniany kapitał ludzki i ekonomiczny uchodźców.
Nadto, należy także poza wielkim sercem również mieć pomysł nie tylko na to co ci ludzie mają u nas robić, ale także jak można wykorzystać drzemiący w nich potencjał gospodarczy na pożytek tych ludzi i nasz.  Jeden z ekonomistów (nie pamiętam w tym momencie, który), wspomniał niedawno, że ci ludzie (tzn. uchodźcy i imigranci) są dla nas przede wszystkim skarbem. I rzeczywiście tak jest i ja się z tym twierdzeniem w pełni zgadzam.
Chyba rysunek ten jest najlepszą
ilustracją panujących w całej Europie
nastrojów wokół uchodźców z Syrii.
Każdy bowiem widzi problem, ale nikt
nie chce wziąć za niego odpowiedzialności,
ani nikt nie chce wykazać rozsądku - nie
mówiąc już o solidarności.
(rys. Tomasz Wiater;
źródło: fan-pageTomasza Wiatera)
Otóż, gdziekolwiek oni przybywają, to tam oni pracują i to ciężko i z pełnym poświęceniem. Co więc należałoby zrobić aby ci ludzie faktycznie byli dla nas skarbem? Nic prostszego. Mianowicie, politycy powinni wszystko zrobić aby w Polsce opłacało się pracować i prowadzić biznes. Jeżeli rząd polski w taki sposób zmieni system podatkowy, oraz prawo gospodarcze obowiązujące w Polsce by Polakom opłacało się zakładać przedsiębiorstwa, to jak najbardziej ludzie ci (tj. uchodźcy i imigranci) postarają się z całych sił jak najszybciej gdzieś znaleźć pracę i stanąć na nogi, ale więcej - będą zakładać swoje własne firmy, tudzież przedsiębiorstwa, w których zatrudnienie znajdą nie tylko ich rodacy, ale również sami Polacy. Równolegle, jeśli zadbamy o to aby uchodźcy i imigranci stali się dla nas faktycznym skarbem ekonomicznym, a nie obciążeniem, to ci ludzie nie tylko zaakceptują nasz kraj jako ich nową ojczyznę, ale co więcej zniknie u nich marazm wynikający z traumy w jakiej oni tkwią z powodu wojny toczonej w tych miejscach, z których przyszli.

Międzynarodowe przepychanki zamiast rzeczowej rozmowy.
Dalej, dalej, dalej idąc: Polska powinna domagać się na forum międzynarodowym solidarności finansowej w zakresie utrzymania uchodźców w naszym kraju i co więcej, polscy politycy powinni się domagać solidarności finansowej nie tylko na forum krajów członkowskich Unii Europejskiej, ale także na forum najbogatszych krajów bliskiego wschodu, jak m.in. Arabia Saudyjska, Katar, Jemen, czy Zjednoczone Emiraty Arabskie.

Poprawność polityczna, a nie zróżnicowanie kulturowe powodem problemów.
Wielu naszych obywateli wskazuje na różnice kulturowe, które mogą być zagrożeniem dla kultury panującej w Polsce, a zwłaszcza dla rzymskiego katolicyzmu wyznawanego przez większość Polaków. Otóż, jak pamiętamy zarówno papież Franciszek, jak i obecny prymas Polski - wspomnieli, iż każda parafia i każdy zakon powinien przyjąć przynajmniej jedną rodzinę. Cytując byłego prezydenta Polski Aleksandra Kwaśniewskiego (zob. Kropka na I z 9 września 2015) należy zadać pytanie o to w jakim stanie znajduje się polski katolicyzm, skoro jedna rodzina muzułmańska przebywająca na terenie parafii może „zislamizować” ową parafię i podlegające pod nią miejscowości czy dzielnice w wielkich miastach? Dalej, wskazać również należy, iż w Polsce powinna obowiązywać równość wobec prawa, a nie podwójne standardy obowiązujące w takich krajach jak Wielka Brytania, Francja, czy Niemcy. Innymi słowy, wskazać należy, że we wszystkich społecznościach potrafią pojawić się czarne owce. Stąd, jeśli pojawi się jakaś jednostka w społeczności uchodźców czy imigrantów, która popełnia przestępstwa, to powinna taka jednostka być karana na równi z każdym jednym Polakiem dopuszczającym się przestępstwa.

Wywołane przez nas zagrożenie terrorystyczne.
Gdy idzie z kolei o zagrożenie wmieszania się do społeczności uchodźców różnego rodzaju terrorystów, czy np. zbrodniarzy wojennych, to przecież mamy od wyłapywania takich jednostek całkiem sporo jednostek specjalnych o charakterze wywiadowczym, które mają uprawnienia zarówno do prowadzenia działań na terenie Polski, jak i poza Polską. Jeśli tyle jest wątpliwości wokół tego czy trafią do nas terroryści, czy nie, to w żadnym wypadku nie powinna ta okoliczność stanowić zarzutu i argumentu dla nieprzyjmowania do Polski uchodźców. Wręcz przeciwnie. Jeśli takie stwierdzenia padają zwłaszcza z ust polityków, to są to zarzuty wobec owych służb, a nie wobec uchodźców. Tym samym, podjęte powinny być czym prędzej czynności naprawcze wobec zasad funkcjonowania w owych służbach, a nie zamknięcie naszych granic przed uchodźcami. W każdym bądź razie, rzeczą zdumiewającą dla mnie jest to, że całkiem dobrze pracowały służby wywiadowcze poszczególnych krajów włącznie z Polską, gdy idzie o uchodźców z krajów bałkańskich na początku lat 90-tych. Przykład konfliktu bałkańskiego i fali uchodźców z tamtego terenu pokazał, że współpraca wywiadowcza była wtedy na tyle efektywna i możliwa, że z wielkim trudem mógł się w mieszać w tłum uchodźców np. żołnierz armii generała Radko Mladicia mającej na swoim sumieniu masakry i eksterminacje niewinnej ludności cywilnej. Niemniej, jeśli istniała wspomniana współpraca wywiadów, która była efektywna w okresie trwania konfliktu na Bałkanach, to dlaczego nie jest ona możliwa w przypadku konfliktu syryjskiego i w jego wyniku napływającej do Europy fali uchodźców?

Konkluzja.
Rekapitulując, z powodu naszych niedociągnięć nie powinniśmy de facto karać uchodźców ratujących swoje życie przed wojną. Zamiast tego, powinniśmy pomyśleć nad tym:

  • Po pierwsze, co należałoby w naszym kraju zmienić, aby nasz kraj stał się miejscem przyjaznym dla samych Polaków?
  • Po drugie, co zmienić aby nasz kraj stał się krajem przyjaznym dla uchodźców?
  • Po trzecie, co zrobić aby nie tylko uratować życie wspomnianym uchodźcom, ale także co należy zrobić aby owi uchodźcy stali się naszym skarbem ekonomicznym?
Niestety, takiego myślenia w ogóle nie dostrzegam zarówno wśród zwykłych Polaków, jak i wśród polityków. To co dostrzegam, to myślenie emocjonalne, które do niczego dobrego nie prowadzi.

Chciałbym aby dyskusja na temat uchodźców była pozbawiona jakiejkolwiek nienawiści, lecz aby obfitowała ona w empatię i zrozumienie połączone z odpowiedzialnością. Co więcej, chciałbym aby zarówno zwykli Polacy, jak i politycy pamiętali, że: najgorszy dzień w okresie pokoju, jest najlepszym dniem w trakcie wojny. Warto abyśmy prowadząc nasze rozmowy na temat uchodźców pamiętali o tym zdaniu i abyśmy to zdanie sobie przyswoili i je zrozumieli. Może wtedy zaczniemy myśleć empatycznie, rozumiejąco i rozsądnie bez jakichkolwiek uprzedzeń i bez jakiejkolwiek nienawiści.

piątek, 11 września 2015

Miłosierdzie ubezwłasnowolnione.

Dziś na profilu Pana Piotra Ikonowicza pojawiła się informacja o skutecznej akcji przezeń przeprowadzonej. Sprawa dotyczyła eksmisji z lokalu ciężarnej kobiety w Łodzi. Co ciekawe, okazało się, że po interwencji Pana Piotra Ikonowicza, a także po nagłośnieniu sprawy w mediach ci sami urzędnicy stosujący to samo prawo dostrzegli, że wcale nie trzeba wyrzucać tej kobiety (w dodatku kobiety w ciąży) na bruk. Okazało się, że można tę kobietę przenieść do mieszkania zastępczego. Wspomniana eksmisja była spowodowana zadłużeniem tej kobiety. Tym niemniej, stosując to samo prawo jak się okazuje można zarówno kogoś pozbawić jakiegokolwiek dachu nad głową, jak również można podjąć działania zmierzające zarówno do zapewnienia takiej osobie dachu nad głową, ale także można zacząć myśleć o tym jak wydobyć osobę zadłużoną ze wspomnianego zadłużenia. Co więcej, mowa jest tu o eksmitowanej kobiecie w ciąży. Jak nietrudno się domyśleć, w obliczu i na podstawie tego samego prawa można spowodować sytuację, w której po porodzie odebrano by tej pani dziecko i oddano do domu dziecka, bądź do rodziny zastępczej otrzymującej od państwa dopłatę w wysokości 1.000 złotych, jak również można dać szansę na w miarę normalne życie zarówno wspomnianej kobiecie, jak również można zapewnić jej dziecku, które niebawem się urodzi prawo do bycia przy własnej biologicznej i kochające matce. Jednym słowem: to samo prawo, ci sami urzędnicy, zupełnie jednak inne decyzje zależne li tylko od tego czy obywatel pozostaje sam w swoich problemach i bezradności, czy też jest wspierany przez organizacje społeczne i przez media. (szerzej zob.: materiał prasowy, post)

Gdzie się podziewa nasze człowieczeństwo?
Ja się tak zastanawiam na jedną rzeczą - co to za kraj, w którym aby była podjęta decyzja zwyczajnie ludzka, ale oczywiście zgodna z prawem - muszą być zawsze włączone do tego media i organizacje społeczne? Dlaczego urzędnicy nie mogą podejmować decyzji ludzkich i zgodnych z prawem ot tak po prostu i od siebie bez konieczności angażowania w proces decyzyjny wspomnianych mediów i organizacji społecznych? Gdzie znajduje się błąd, który prowadzi do takiej sytuacji.
Ze swojej strony, prowadziłem niedawno sprawę (jestem prawnikiem) 20-letniego chłopaka, który jest śmiertelnie i przewlekle chory. Chłopak ten jest zakwalifikowany do przeszczepu płuc. Co więcej, lekarz prowadzący wskazał w zaświadczeniu lekarskim, iż z wysokim prawdopodobieństwem chłopak może umrzeć jeszcze w tym roku. Tym czasem Powiatowy Zespół ds. Orzekania o Niepełnosprawności tego chłopaka po prostu "uzdrowił". Decyzja dopiero była zmieniona przez ów Zespół, gdy zainterweniowałem jako prawnik i gdy została zaangażowana do tej sprawy telewizja.

Pytania bez odpowiedzi.
I ja zwyczajnie pytam: dlaczego tak się dzieje? Nie mogę w tym momencie wskazać, iż przyczyną tak skandalicznego postępowania jest np. niewłaściwe kształcenie przyszłych kadr urzędniczych, jako że w wielu wypowiedziach ekspertów wskazuje się, iż brak wrażliwości na potrzeby i na cierpienie drugiego człowieka spowodowane jest właśnie wspomnianym niewłaściwym kształceniem. Wielu także ekspertów wskazuje, że taka bezduszność kadry urzędniczej jest spowodowana np. niedostateczną liczbą godzin takich przedmiotów jak „etyka” czy „filozofia”. Moim zdaniem takie twierdzenia po prostu są niedorzeczne i głupie. Otóż, ja sam jestem po studiach prawniczych, a dokładnie jestem po takich samych studiach po jakich są wspomniani urzędnicy. Studiowałem także resocjalizację, na której są elementy pracy socjalnej. Z własnego doświadczenia muszę stwierdzić z pełną odpowiedzialnością, że nikt mi do głowy nie napychał i nie napchał informacji, tudzież wiadomości, które by spowodowały u mnie bezduszność i obojętność wobec ludzkiego cierpienia. Co do prawników, to istnieje powszechnie stereotyp, iż wszyscy prawnicy to ludzie trzymający się kurczowo litery prawa i którzy są bezduszni i bez serca. W moim przypadku ani studia prawnicze, ani studia z zakresu resocjalizacji nie wykorzeniły ze mnie człowieczeństwa i wrażliwości na krzywdę drugiego człowieka. Z kolei, przypominam sobie moich profesorów zarówno na „prawie”, jak i na „resocjalizacji”. Żaden z nich nie poddał mnie „praniu mózgu” aby uczynić ze mnie cyborga. Wręcz przeciwnie. Moi profesorowi, którzy nie tylko są naukowcami, ale również praktykami prawa (sędziowie, prokuratorzy, adwokaci, radcowie prawni) wręcz podkreślali ów aspekt ludzki stosowania prawa i wykonywania zawodów prawniczych, a także to, że stosując prawo nie można zapominać, iż prawo ma służyć ludziom, a nie odwrotnie; więcej, pamiętam, że podkreślali oni studentom, że gdy dokonujemy jako prawnicy, tudzież urzędnicy wykładni prawa, to winna ona być za obywatelem, za człowiekiem, a nie przeciw niemu.

Epilog.
Warto dodać także, że większość naszego społeczeństwa to ludzie wierzący, a więc ludzie wychowywani i uczeni od najmłodszych lat m.in. o miłosierdziu względem drugiego człowieka, a zwłaszcza wobec człowieka biedniejszego i słabszego. Z kolei, jeśli chodzi o osoby prezentujące poglądy ateistyczne, czy też agnostyczne, to również należy wskazać, że współczesna moralność ateistów i agnostyków niczym się nie różni od moralności osób wierzących w zakresie wrażliwości społecznej.

Dlaczego więc tak się dzieje jak się właśnie dzieje w sprawie wyżej opisanej, czy także w sprawie, którą przytoczyłem z mojej praktyki zawodowej? Dlaczego występuje tak powszechna znieczulica i bezwzględność urzędników do ludzi zwyczajnie słabszych i dotkniętych prawdziwymi dramatami życiowymi? Co się dzieje z ludźmi i co się dzieje z naszym krajem? Dlaczego poczucie miłosierdzia i zwyczajnego zrozumienia wobec osób słabszych i potrzebujących jest w jakimś sensie ubezwłasnowolnione i w pełni zależne od braku bądź obecności mediów i organizacji społecznych w danym postępowaniu czy to administracyjnym czy sądowym? Co się dzieje z nami jako ze społeczeństwem, iż tak bardzo wielu ludzi ulega - powiedzmy sobie po imieniu - zezwierzęceniu?

czwartek, 10 września 2015

Gdy najważniejsza osoba nie złoży życzeń.

Dar.
Otrzymane drugie życie jest niezwykle ważne, cenne, a zwłaszcza jest bardzo zobowiązujące. Otrzymane bowiem drugie życie dzięki transplantacji, to życie otrzymane w wyniku ofiary złożonej z czyjegoś życia. Owszem, otrzymując organ od drugiej osoby otrzymujemy je od osoby, która i tak by zmarła niezależnie od tego czy byśmy byli zdrowi, czy oczekujący na przeszczep. Zobowiązanie to polega bowiem na naszym nigdzie nienapisanym obowiązku przeżycia życia nie tylko za samego siebie, ale także za tę osobę, która zmarła i od której otrzymaliśmy ratujący nas, a wręcz wskrzeszający nas do życia - organ. Należy pamiętać, że za darem przeszczepu stoi nie tylko śmierć bardzo konkretnej osoby, której akurat nie znamy tożsamości, ale co więcej, za tym darem także stoi wielkie poświęcenie rodziny, która z jednej strony przeżywa dramat osoby najbliższej, która dopiero co zmarła, a z drugiej strony mimo wielkiej tragedii i traumy potrafi podjąć decyzję o oddaniu organów osoby najbliższej celem uratowania kogoś całkowicie sobie nie znanego. Do prawdy, jest to wielki dar, którego nigdy nie można zmarnować. Co więcej, tego daru również nie można zmarnować także bacząc na wielkie cierpienie poprzedzające transplantację, a więc cierpienie własne, swój własny ból, swoją własną mękę, ale także cierpienie otaczających nas bliskich, dla których jesteśmy dosłownie „wszystkim” i którzy są w stanie zrobić dosłownie wszystko co „ludzką” mocą nie jest dla większości możliwe do dokonania.

Ciężar.
Niemniej, bywa tak, że niezwykle trudno jest w owym darze funkcjonować, gdy pojawi się w naszym życiu ta najważniejsza osoba, na którą czeka się nie jednokrotnie latami, a która to osoba nagle znika z naszego życia. Trudno jest wówczas żyć bez tej jednej jedynej osoby, która wiadomo, że nam już nie złoży życzeń: ani z okazji naszych pierwszych urodzin, ani z okazji tych drugich. Wówczas można powiedzieć, że to drugie życie staje się swego rodzaju ciężarem, bo na cóż nam życie, gdy opuszcza nas osoba, która spowodowała w nas poczucie nie tylko obowiązku życia, ale przede wszystkim przyjemności i radości z faktu życia, a zwłaszcza dzielenia owego życia z tą osobą, która miała być naszą drugą połową. Trudno jest wówczas dojść do siebie i odczuwać ponownie radość życia, chęć do życia , a nawet sens życia.

Nadzieja.
Szczęściem jednak jest gdy mamy wianuszek osób wokół nas, które rozumieją nasz stan i które udowadniają nam każdego jednego dnia jak bardzo dla nich jesteśmy ważni i jak rzeczą sensowną jest to, że cały czas żyjemy. Owszem, brakuje nam tej osoby, która była dla nas najważniejsza, ale to wsparcie od tych wszystkich, którzy chcieli i chcą abyśmy byli i żyli - bardzo mocno nas uskrzydla. Bardzo także nas uskrzydla obowiązek życia, który na nas ciąży, a zarazem nas mobilizuje w postaci naszego dawcy i rodziny dawcy, która zadecydowała o przekazaniu nam daru życia. Bardzo rzeczą motywującą jest to, że możemy jednocześnie w jakimś sensie dać od siebie dar naszemu dawcy polegający na tym, że możemy w jakimś sensie tę osobę obdarować przeżywaniem tego życia, które tak szybko zgasło u naszego dawcy, a którego nasze własne drugie życie jest kontynuacją.


Epilog.
Niemniej, szkoda, że nie otrzymam szczerych życzeń od tej jednej jedynej osoby w dzień moich drugich narodzin, a jednocześnie w dzień następujący po dniu zgonu mojego dawcy. Ból jednocześnie mam tym większy, iż 20-go października bieżącego roku będę obchodził piątą rocznicę mojego drugiego życia. Przykre jest to, że tak marne będę miał podsumowanie tych 5-ciu lat drugiego mojego życia. Mam nadzieję, że przede mną będą jeszcze kolejne lata i że kolejne rocznice mojego powrotu do żywych nie będą tak przykre jak ta tegoroczna rocznica, którą będę obchodził za około miesiąc. To co mogę sobie sam życzyć, to tego aby dalsze moje lata nie były li tylko obowiązkiem, ale aby lata te dawały mi rzeczywiście powód do odczuwania sensu i radości z życia.

sobota, 5 września 2015

O fikcji demokracji bezpośredniej w Polsce.

W niniejszym artykule dokonałem analizy prawnej i społecznej instytucji referendum ogólnopolskiego wraz z uwzględnieniem przedmiotu jutrzejszego referendum ogólnokrajowego. Poza analizą i uwagami krytycznymi, w niniejszym artykule podzieliłem się z Szanownymi Czytelnikami postulatami de lege ferenda na temat instytucji referendum w Polsce, a więc postulatami dotyczącymi przeprowadzenia koniecznych zmian w prawie regulującym wspomnianą instytucję referendum w Polsce.

Jutrzejsze referendum - kilka uwag formalnych.
W dniu jutrzejszym, tj. 6-go września 2015 r. odbędzie się referendum ogólnokrajowe, w którym obywatele Polski odpowiedzą na trzy następujące pytania: 1) Czy jesteś za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych? 2) Czy jesteś za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa? 3) Czy jesteś za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika? Lokale wyborcze w dniu jutrzejszym będą otwarte w godzinach od 6-ej rano do 22-ej. Do wyboru będą przypadały na każde jedno pytanie dwie odpowiedzi: TAK lub NIE. Oddanie głosu będzie ważne po zakreśleniu jednej odpowiedzi na każde jedno pytanie poprzez postawienie znaku X w kratce przy odpowiedzi TAK lub NIE. Co ważne, od godziny 0:00 dnia dzisiejszego, a więc od momentu rozpoczęcia się tej nocy dnia 6-go września do godziny 22:00 również dnia jutrzejszego obowiązuje cisza wyborcza, za której złamanie grozi od 500.000 złotych do miliona złotych. Od strony aktywności w internecie, to zgodnie z zaleceniami Państwowej Komisji Wyborczej zakazane jest komentowanie i lubienie wszelkich możliwych artykułów i materiałów na temat jutrzejszego referendum, a w tym zabronione jest formułowanie jakichkolwiek komentarzy krytycznych lub popierających zarówno samo referendum, jak również komentarze krytyczne lub popierające zagadnienia stanowiące przedmiot jutrzejszego referendum. Nie jest natomiast karane czytanie materiałów tyczących się zarówno referendum jutrzejszego, jak i zagadnień stanowiących przedmiot jutrzejszego referendum.

Rys prawny.
Na wstępie należy poczynić kilka uwag o charakterze prawnym na temat instytucji referendum w Polsce. Mianowicie, instytucja referendum regulowana jest bezpośrednio przez: art. 125 Konstytucji RzeczypospolitejPolskiej z 2 kwietnia 1997 r. (tekst pierwotny: Dz. U. z 1997 r., Nr 78, poz. 483, sprostowanie: Dz. U. z 2001 r., Nr 28, poz. 319, zmiany: Dz. U. z 2006 r., Nr 200, poz. 1471, z 2009 r., Nr 114, poz. 946) (dalej: Konstytucja), oraz przez ustawę z 14 marca 2003 r. oreferendum ogólnokrajowym (Dz. U. z 2003 r., Nr 57, poz. 507, ze zmianami: Dz. U. z 2003 r., Nr 85, poz. 782, z 2007 r., Nr 112, poz. 766, z 2009 r., Nr 68, poz. 573, Nr 202, poz. 1547, z 2011 r., Nr 21, poz. 113, Nr 106, poz. 622, Nr 147, poz. 881) (dalej: ustawa o referendum ogólnokrajowym).
Zgodnie z art. 125 Konstytucji: ust. 1: „W sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa może być przeprowadzone referendum ogólnokrajowe.”; ust. 2: „Referendum ogólnokrajowe ma prawo zarządzić Sejm bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów lub Prezydent Rzeczypospolitej za zgodą Senatu wyrażoną bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów.”; ust. 3: „Jeżeli w referendum ogólnokrajowym wzięło udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, wynik referendum jest wiążący.”; ust. 4: „Ważność referendum ogólnokrajowego oraz referendum, o którym mowa w art. 235 ust. 6, stwierdza Sąd Najwyższy.”; ust. 5: „Zasady i tryb przeprowadzania referendum określa ustawa.”.
Jeśli natomiast chodzi o ustawę o referendum ogólnokrajowym, to skupię się na kwestii dla mnie w tym momencie najważniejszej, a której to chciałbym powiedzieć kilka - myślę, że dość istotnych słów - zwłaszcza przed jutrzejszym głosowaniem. Mianowicie chodzi mi o skuteczność referendum, oraz o wykonalność werdyktu wyborców w ważnym referendum. Otóż, kwestię tę reguluje art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym, który stanowi: „Właściwe organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem przez wydanie aktów normatywnych bądź podjęcie innych decyzji, nie później jednak niż w terminie 60 dni od dnia ogłoszenia uchwały Sądu Najwyższego o ważności referendum w Dzienniku Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej.”.
Co ów przepis dokładnie oznacza i co z jego treści wynika? Przepis ten mianowicie, zawiera dyspozycję o charakterze instrukcyjnym, zgodnie z którą organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności celu realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem poprzez wydanie aktów normatywnych bądź poprzez podjęcie innych decyzji. Przepis ten nie precyzuje o jakie akty normatywne chodzi. Przepis ten nie precyzuje również o jakie decyzje chodzi. Zresztą, skoro mowa jest tu o referendum ogólnokrajowym, a nie o referendum lokalnym, to należy domniemywać, że przedmiotem każdego jednego referendum ogólnokrajowego są kwestie wymagające rozwiązań o charakterze systemowym - takie zaś rozwiązania gwarantują nie jakieś bliżej nieokreślone akty normatywne, lecz akty prawne rangi co najmniej ustawy. Oczywiście w katalogu zamkniętym źródeł prawa powszechnie obowiązującego w Polsce, który to katalog został wymieniony enumeratywnie w art. 87 ust. 1 Konstytucji (w zw. z art. 89-91 Konstytucji) mowa jest o Konstytucji, umowach międzynarodowych ratyfikowanych w drodze ustawy, ustawach, umowach międzynarodowych ratyfikowanych w drodze zatwierdzenia, oraz mowa jest o rozporządzeniach.
Trudno jest na pewno wyobrazić sobie aby przedmiotem referendum ogólnokrajowego była materia regulowana przez rozporządzenia, jako że w Polsce rozporządzenia wydawane są na podstawie zawartej w ustawie delegacji określającej materię, która ma być regulowana przez rozporządzenie, oraz organ upoważniony do wydania tego rozporządzenia - a nie na podstawie wyniku takiego czy innego referendum. Z kolei, trudno również by było uczynić przedmiotem referendum ratyfikację umowy międzynarodowej ratyfikowanej w drodze zatwierdzenia, jako że zgodnie z art. 90 ust. 3 Konstytucji umowy międzynarodowe, które wymagają ratyfikacji w trybie referendum to umowy, które dotyczą przekazania części uprawnień polskich organów władzy publicznej na rzecz organizacji międzynarodowej lub na rzecz organu międzynarodowego (zob. art. 90 ust. 1 Konstytucji). Co ważne, zgodnie z obecnie obowiązującą Konstytucją takie właśnie umowy międzynarodowe są umowami zajmującymi w hierarchii źródeł powszechnie obowiązującego prawa miejsce wyżej niż ustawa, a niżej niż Konstytucja (zob. art. 91 Konstytucji). Dalej, umowa taka jest ratyfikowana w drodze ustawy w trybie kwalifikowanym, a więc w drodze ustawy uchwalonej większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz przez Senat większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów (zob. art. 90 ust. 2 Konstytucji), lub w drodze referendum ogólnokrajowego w tym momencie zastępującego Sejm i Senat (zob. art. 90 ust. 3 Konstytucji). Warto jeszcze wspomnieć, iż Konstytucja RP stanowi o umowach międzynarodowych ratyfikowanych w drodze ustawy zwykłej. Zgodnie z art. 89 ust. 1 Konstytucji są to umowy międzynarodowe dotyczące: 1) pokoju, sojuszy, układów politycznych lub układów wojskowych, 2) wolności, praw lub obowiązków obywatelskich określonych w Konstytucji, 3) członkostwa Rzeczypospolitej Polskiej w organizacji międzynarodowej, 4) znacznego obciążenia państwa pod względem finansowym, 5) spraw uregulowanych w ustawie lub w których Konstytucja wymaga ustawy. Jak widać z treści powyższego katalogu umowy międzynarodowe, które winny być ratyfikowane w drodze ustawy zwykłej, a więc w trybie art. 89 ust. 1 Konstytucji, dotyczą spraw o szczególnym znaczeniu dla państwa, a warto w tym momencie zwrócić uwagę, że w takich właśnie sprawach zarządzane jest przeprowadzenie referendum ogólnokrajowego zgodnie z art. 60-tym ustawy o referendum ogólnokrajowym.
Z kolei, dalej analizując treść art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym, wskazać należy, iż wedle istoty referendum ogólnokrajowego trudno jest sobie wyobrazić poddanie pod referendum sprawy, która nie wymaga rozwiązania o charakterze systemowym, a dokładnie o charakterze co najmniej ustawowym, a do rozwiązania której wystarcza podjęcie przez organ władzy publicznej decyzji, czyli wydania takiego aktu prawnego, który jest normą indywidualno-konkrentą, czyli normą, tudzież rozstrzygnięciem dotyczącym konkretnego stanu faktycznego, a nie kategorii spraw i której adresatem nie są podmioty określone co do rodzaju, lecz której adresatem jest indywidualna grupa odbiorców określona z imienia i nazwiska, tudzież określona z nazwy.
W każdym bądź razie, analizując treść art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym - wspomniałem, iż organy władzy publicznej zobowiązane są do podjęcia działań zmierzających do realizacji werdyktu wyborców niezwłocznie, a na pewno w ciągu 60 dni od dnia stwierdzenia ważności przeprowadzonego referendum przez Sąd Najwyższy w drodze uchwały. Artykuł ten jak wyżej wskazano nie tylko wskazuje bardzo lakonicznie na to w jakiej formie ma być zrealizowany werdykt wyborców, ale również artykuł ten, jak i następne postanowienia ustawy o referendum ogólnokrajowym - nie wskazują jakiejkolwiek sankcji za niewykonanie owego werdyktu wyborców zarówno kiedykolwiek, jak i we wskazanym w art. 67 terminie wynoszącym 60 dni. Można z pełnym przekonaniem stwierdzić, iż termin określony w art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym jest terminem li tylko instrukcyjnym, a więc takim, który stanowi pewnego rodzaju zalecenie, którego jednak organ nie musi się trzymać, jako że za jego nie dotrzymanie nie grozi jakakolwiek i komukolwiek sankcja. Co więcej, ze sformułowania zawartego w omawianym art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym, które brzmi „Właściwe organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku referendum (…) nie później niż w terminie 60 dni od ogłoszenia uchwały Sądu Najwyższego o ważności referendum” - wynika nie tylko to, że organy władzy publicznej mają maksymalny termin na wykonanie owego werdyktu wyborców do 60 dni od dnia ogłoszenia uchwały przez Sąd Najwyższy o ważności referendum, ale co więcej owe właściwe organy władzy publicznej mogą zrealizować werdykt wyborców w terminie maksymalnym 60 dni od dnia ogłoszenia uchwały Sądu Najwyższego o ważności referendum, zaś gdy dojdzie do przekroczenia owego terminu 60 dni (choćby o jeden dzień), to owe organy władzy publicznej nie mogą wykonać wspomnianego werdyktu wyborców, a tym samym mówiąc wprost: mogą puścić w wieczne zapomnienie taką, a nie inną wolę wyrażoną przez społeczeństwie w ważnym referendum ogólnokrajowym..
Podsumowując, skuteczność werdyktu dokonanego przez wyborców w ważnym referendum została w taki sposób zdefiniowana w art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym, iż owe organy władzy publicznej mogą, ale nie muszą zrealizować ów werdykt. Nie będę w tym momencie wspominał, iż ustawa w ogóle nie mówi jak należy zrealizować werdykt wyborców, którzy podjęli taką, a nie inną decyzję w referendum uznanym za ważne przez uchwałę Sądu Najwyższego.
Można z całą odpowiedzialnością wspomnieć, iż redakcja art. 67 ustawy o referendum ogólnokrajowym - wpływa demoralizująco na organy władzy publicznej sankcjonując w drodze ustawy „uznaniowość” tak dobrze zresztą znaną i niestety zasadnie cieszącą się bardzo złą sławą w polskim prawie administracyjnym, a w tym najbardziej w prawie podatkowym, czy w prawie budowlanym.

Czy instytucja referendum w kształcie obowiązującym pod rządami art. 125 Konstytucji i ustawy o referendum krajowym z 14-go marca 2003 r. ma jakikolwiek sens?
Jak już wspomniano, w obecnym stanie prawnym referendum ogólnokrajowe w istocie nie ma mocy wiążącej dla centralnych organów władzy publicznej. Rząd i parlament mogą w swoich decyzjach uwzględnić zdanie społeczeństwa wyrażone w referendum, jak również mogą je zignorować, jak też owe organy władzy publicznej mogą postąpić wręcz wbrew woli wyrażonej w referendum przez obywateli - bez poniesienia za to jakiejkolwiek odpowiedzialności. Instytucja referendum miałaby sens dopiero wtedy, gdyby od strony prawnej zobowiązywałaby bardzo konkretne i wymienione w ustawie wprost z nazwy organy władzy publicznej pod groźbą np. pociągnięcia do odpowiedzialności konstytucyjnej, a dokładnie pod groźbą odpowiedzialności konstytucyjnej konkretnego organu, któremu ustawa (najlepiej zasadnicza) powierzyłaby funkcję wykonawcy woli narodu wyrażonej w ważnym referendum, np. takim wykonawcą mógłby być Marszałek Sejmu, czy Prezydent. Obecnie obowiązująca Konstytucja nie przewiduje jakichkolwiek sankcji za niewykonanie woli narodu. Mówiąc wprost, obecny kształt referendum ogólnokrajowego stwarza sytuację, w której „naród sobie”, zaś organy władzy publicznej też „sobie”, a dokładnie w „swoją stronę” i na przekór woli narodu. Skandalem także można określić to, iż w zakresie wykonania werdyktu społeczeństwa dokonanego przezeń w drodze ważnego referendum, organy władzy publicznej „zobowiązane” do wykonania owej woli nie są wprost wymienione i nazwane przez ustawę, lecz są wymienione w sposób niezwykle lakoniczny w postaci sformułowania „właściwe organy państwowe”. Można powiedzieć, że sama ustawa „rozmywa” zarówno skuteczność wykonania werdyktu wyborców, jak również „rozmywa” podmiot lub podmioty odpowiedzialne za wykonanie wspomnianego werdyktu i wreszcie, sama ustawa „rozmywa” jakąkolwiek odpowiedzialność kogokolwiek za niewykonanie woli wyborców, tudzież za nienależyte wykonanie owej woli. Ustawa nie tylko uniemożliwia identyfikację i pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej, a nawet karnej konkretnych osób odpowiedzialnych za niewykonanie werdyktu wyborców, ale co więcej „rozmywa” wręcz odpowiedzialność polityczną konkretnych osób odpowiedzialnych za niewykonanie werdyktu wyborców, bądź też za nienależyte wykonanie owego werdyktu.
Rekapitulując: jak najbardziej zasadnie można powiedzieć, że instytucja referendum w Polsce jest całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek sensu, nie mówiąc już o tym, że stanowi owa instytucja skuteczny środek li tylko do kolejnego drenowania pieniędzy z kasy państwowej, a także stanowi kolejną platformę polityczną do „wylansowania się” przez takich czy innych polityków, bądź przez takich czy innych pretendentów do polityki.

Referendum jako najdroższe badanie opinii publicznej.
Dalej, wypada wskazać, że jeśli rząd i parlament chcą wiedzieć jakie są nastroje społeczne wokół takich czy innych kwestii, to wystarczy aby zleciły wykonanie badania jakiejś prywatnej firmie sondażowej. Wówczas bowiem taki krok by był znacznie tańszy dla nas jako dla podatników, zaś efekt prawny by był dosłownie taki sam. Podkreślmy to bardzo dobitnie i bardzo precyzyjnie: referendum w obecnym stanie prawnym w Polsce to nic innego jak badanie panujących w społeczeństwie nastrojów; w żadnym wypadku referendum nie wywołuje jakichkolwiek skutków prawnych, bo żaden organ władzy publicznej nie jest wprost pod groźbą sankcji zobowiązany do wypełnienia woli wyborców, jak również ustawa o referendum ogólnokrajowym nie określa w sposób precyzyjny jak owa wola narodu miałaby być wypełniona; więcej, referendum w obecnym kształcie prawnym w żadnym wypadku nie oznacza oddania bezpośrednio w ręce obywateli jakiegokolwiek elementu systemu podejmowania decyzji o tym co się dzieje z naszym państwem i w naszym państwie.

Postulaty de lege ferenda.
Co do samej instytucji referendum w ogólności, to oczywiście instytucja ta miałaby sens, ale wtedy i tylko wtedy, gdyby wiązała prawnie rząd i parlament poprzez ustanowienie organu, tudzież konkretnej osoby odpowiedzialnej prawnie za wykonanie woli narodu pod groźbą kary czy to konstytucyjnej, czy np. konstytucyjnej i karnej. Dalej, instytucja referendum także miałaby sens dopiero, gdyby za konkretnym pytaniem referendalnym stałby obligatoryjnie bardzo konkretny projekt aktu prawnego, który by był wówczas uchwalony w istocie w drodze ważnego referendum ogólnokrajowego. Chodzi mi o analogię do dwóch sytuacji, które w historii referendów w III RP były przeprowadzone (trochę oczywiście z przypadku, a nie intencjonalnie) wedle powyższego postulatu. Mianowicie, mówię tu o zarówno referendum konstytucyjnym z 25-go maja 1997 r., w którym to nie tylko było obecne pytanie o to czy ma być wprowadzona obecnie obowiązująca Konstytucja, ale co więcej, za tym pytaniem stał bardzo konkretny i wręcz namacalny przez obywateli projekt konstytucji, z którym każdy z uczestników referendum mógł się zapoznać i w pełni świadomie postawić krzyżyk na karcie do głosowania pod odpowiedzią TAK lub NIE. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku referendum akcesyjnego z 7 i 8-go czerwca 2003 r., gdzie za pytaniem o to czy Polska ma zostać członkiem Unii Europejskiej stał bardzo konkretny projekt traktatu akcesyjnego Rzeczypospolitej Polskiego do Unii Europejskiej. Obywatele polscy także w tym wypadku mieli realną możliwość zapoznania się nie tylko z ideą bycia państwem członkowskim Unii Europejskiej, ale co więcej obywatele polscy mieli realną możliwość zapoznania się z bardzo konkretnymi rozwiązaniami przyjętymi i wynegocjowanym przez polski rząd w traktacie akcesyjnym określającym nie tylko sposób akcesji Polski do Unii Europejskiej, ale także zasady funkcjonowania Polski jako kraju członkowskiego Unii.

Jutrzejsze referendum.
Jeśli chodzi o jutrzejsze referendum, to wskazać należy, że mamy do czynienia li tylko z bardzo lakonicznymi pytaniami, za którymi w ogóle nie stoją żadne konkretne projekty określające sposób realizacji ewentualnego pozytywnego werdyktu wyborców.
Wzór karty do głosowania
w jutrzejszym referendum
W przypadku jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) mamy bardzo lakoniczne pytanie w postaci „Czy jest Pan/Pani za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?”. Za tym pytaniem w ogóle nie stoi żaden projekt ustawy, a w tym wypadku zmiany obecnie obowiązującej ustawy zasadniczej. Jak wiadomo, pojęcie JOW jest pojęciem dość skomplikowanym i nie do końca jednoznacznym, jak bowiem pokazuje praktyka ustrojowa państw na świecie, w których obowiązują JOW’y, to sama instytucja JOW jest bardzo zróżnicowana; więcej, w wielu krajach istnieją systemy mieszane będące wypadkową JOW’ów i systemu proporcjonalnego. Wyborcy więc de facto jutro powiedzą TAK lub NIE w istocie w sprawie, o której naprawdę nie będą mieli pojęcia, bo zarządzający referendum ogólnokrajowe nie sprecyzowali dokładnie o jaki typ JOW’ów chodzi - czy to ma być na wzór systemu mieszanego obowiązującego w Niemczech, czy np. ma to być na wzór systemu obowiązującego w Wielkiej Brytanii.
Podobnie jest w przypadku drugiego pytania jutrzejszego referendum. Mianowicie: „Czy jest Pan/Pani za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwowego?” Pozornie może się wydawać, iż obywatele w dniu jutrzejszym odpowiadając na to pytanie będą mogli zadecydować o tym czy partie polityczne mają być finansowane z budżetu państwa, czy nie. Ostatecznie jednak - trzymając się literalnie brzmienia tego pytania - chodzi o to czy ma być utrzymany dotychczasowy sposób finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Jeśli więc jutro obywatele powiedzą, że dotychczasowy sposób finansowania partii politycznych z budżetu państwa powinien ulec zmianie, to może w praktyce oznaczać, iż np. parlament wraz z prezydentem zadecydują, iż partie polityczne będą otrzymywały mniej lub więcej pieniędzy z budżetu państwa co będzie w konsekwencji oznaczało, że taki system będzie zdecydowanie innym systemem niż ten system, który obecnie obowiązuje. Z kolei, jeśli organy władzy publicznej rzeczywiście będą chciały się wsłuchać w wolę narodu i przy tym niczego „nie kombinować”, to również wyborcy jutro właściwie nie będą mieli żadnej wiedzy na temat tego jak będzie wyglądał system pozyskiwania środków na utrzymanie działalności partii politycznych. Wyborcy jutro odpowiadając na pytanie drugie referendum nie będą mieli absolutnie nie tylko wiedzy, ale również żadnej wiedzy na temat tego czy aby przypadkiem alternatywny względem obecnie obowiązującego system finansowania działalności partii politycznych - nie będzie gorszy? Tak jak w przypadku pierwszego pytania referendalnego, tak i w przypadku drugiego pytania odpowiedzi nie jest w stanie udzielić nie tylko żaden zwykły obywatel, ale wręcz również żaden ekspert, bo zwyczajnie brakuje tu konkretnego projektu ustawy, nad którego treścią można by podjąć merytoryczną dyskusję, czy wręcz jakąkolwiek dyskusję.
Z kolei, jeśli chodzi o pytanie trzecie; brzmi ono następująco: „Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?”. Problem ten został rozstrzygnięty niedawno w drodze uchwalenia ustawy z 5 sierpnia 2015 r. o zmianie ustawy - Ordynacja podatkowa oraz niektórych innych ustaw (Dz. U. z 2015 r., poz. 1197). Pytanie jednak jakie się tu nasuwa to czy zasada ta nie powinna być zasadą powszechnie obowiązującą w całym prawie administracyjnym? Czy problem z wykładnią prawa na korzyść obywatela istniał li tylko na gruncie prawa podatkowego? Wiadomo, że problem ten jest słabością wielu, wielu innych gałęzi polskiego prawa administracyjnego. W każdym bądź razie, jeśli chodzi o to konkretne pytanie, to chociaż zostało ono rozstrzygnięte w drodze wspomnianej noweli Ordynacji Podatkowej, o tyle również za trzecim pytaniem nie stał żaden konkretny projekt ustawy - tak aby wyborcy mieli szansę podjąć rzeczywiście świadomy wybór czy są ZA, czy PRZECIW.

Referendum Prezydenta Andrzeja Dudy.
Nie inaczej jest w przypadku referendum proponowanego przez obecnie urzędującego Prezydenta RP, a mianowicie przez Doktora Andrzeja Dudę. Obecnie urzędujący Prezydent co prawda zaproponował lepsze czy gorsze pytania, ale również nie zaproponował wraz z nimi bardzo konkretnych projektów ustaw. Tym samym tak jak w przypadku referendum zarządzonego przez byłego Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, tak i referendum proponowane przez obecnego Prezydenta RP Doktora Andrzeja Dudę nie pozwala na jakąkolwiek merytoryczną dyskusję. W każdym bądź razie, same pytania w referendum takim czy innym bez jednoczesnego powiązania ich z konkretnymi projektami ustaw czynią każde jedno referendum nic nie wartym. Nie będę już przypominał, iż sama ustawa o referendum ogólnokrajowym, czyni instytucję referendum ogólnokrajowego całkowicie bezużyteczną i fikcyjną.

Epilog.
Jak już wykazałem, obecnie funkcjonująca instytucja referendum ogólnokrajowego czyni tę instytucję martwą i tylko stanowi ona przyczynek do kolejnego wyłudzania od nas jako podatników pieniędzy, oraz stanowi de facto platformę do lansowania się polityków w przestrzeni medialnej. Istota referendum ogólnokrajowego jako elementu sprawowania przez Naród bezpośrednich rządów w państwie, tudzież idea demokracji bezpośredniej została po prostu i wprost wypaczona i wykluczona.
Można nawet powiedzieć, że jeśli którykolwiek z obywateli chce faktycznie przyczyniać się bezpośrednio do zmian w tym kraju, to może to zrobić o wiele skuteczniej niż w drodze referendum. A mianowicie, może o wiele więcej zrobić przykładowo wysyłając listy do konkretnych polityków piastujących urzędy publiczne, jak i do konkretnych organów władzy publicznej. List bowiem wysłany do takiego czy innego polityka jako do urzędnika państwowego, czy takiej lub innej instytucji publicznej - spowoduje przynajmniej ustosunkowanie się do treści owego listu w trybie k.p.a. W przypadku zaś referendum nasza wola i nasze zdanie spotka się li tylko z lakonicznym i bardzo ogólnym przedstawieniem w mediach słupków procentowych i statystyk będących przyczynkiem do pojawienia się po raz kolejny tych samych gadających głów w radiu, telewizji, internecie i w gazetach.

piątek, 4 września 2015

Skazani na przegraną.

Żyjemy w świecie, w którym nie ma miejsca na jakąkolwiek słabość. Co więcej, żyjemy w świecie, w którym jeśli dopadnie Ciebie słabość, to ta słabość będzie Tobie nie tylko wytykana, ale z każdym możliwym momentem będzie Tobie przypomniana, a przede wszystkim i głównie przypomniana we wszystkich momentach, w których chcesz o danej swojej słabości zapomnieć, tudzież chcesz się na chwilę zatrzymać, otrząść, wzmocnić i iść dalej.

Samotność
Gdy rozpadnie się Twój związek, to wszędzie na około będziesz mieć przypominane - jak to pięknie i wspaniale jest żyć w związku z drugą ukochaną osobą i ile jest ludzi będących w związku wokół Ciebie, a tylko Ty akurat jesteś ten „inny”, bo samotny, opuszczony, a nie jednokrotnie porzucony i zdradzony. „Prześladowany” będziesz nie tylko parami osób zakochanych, które otaczają Ciebie na ulicy, w autobusie, tramwaju, czy w metrze, ale także każda jedna reklama będzie Tobie przypominała o tym jak bardzo jesteś sam i jak wiele straciłeś i tracisz z powodu zakończenia się Twojego związku. Co więcej, ilekroć otworzysz radio, to znakomita większość piosenek będzie poświęcona niczemu innemu jak miłości, tęsknocie za miłością i bliskości jaka występuje pomiędzy zakochanymi. Jeśli więc jakoś zaczynasz się w miarę „jako tako” zbierać w sobie i dochodzić do siebie po zakończonym związku, to całe otoczenie będzie Ciebie „zawracać” do punktu wyjścia, a więc do punktu świeżo otwartej rany jaka była dosłownie w pierwszych chwilach po zakończeniu Twojego związku i po tym jak do Ciebie rzeczywiście dotarło, że to już jest koniec i że to wszystko co było, to rzeczywiście było i należy już permanentnie do przeszłości.

Brak zdrowia
Nie inaczej jest ze zdrowiem. Kult ciała, a zwłaszcza młodego, sprawnego, gibkiego i zdrowego ciała wszechogarnia całą otaczającą nas rzeczywistość. Wszelkie możliwe reklamy przypominają o tym jakim jesteś negatywnym „ewenementem” będąc chorym, niepełnosprawnym i pozbawionym wszelkich sił człowiekiem. Wszystkie reklamy, które niemal do Ciebie wyskakują ze wszystkich możliwych zakamarków ulicy wręcz krzykliwie wytykają Tobie palcem Twoje ułomności, a w tym to, że nie masz siły, że nie masz zdrowia i że jesteś zniekształcony przez chorobę - choćby poprzez to, że możesz wolniej niż inni chodzić; że możesz chodzić z grymasem realnie dotykającego Ciebie bólu; że możesz mieć zadyszkę bynajmniej nie po przebiegnięciu maratonu, lecz po przejściu ledwie kilku kroków ulicą, tudzież po usiłowaniu wejścia na pierwsze piętro po schodach.

Ograniczenia dietetyczne
Ponownie trzymając się zdrowia, ale w nieco innym jednak ujęciu. Mianowicie, jeśli masz różnego rodzaju ograniczenia dietetyczne, to również całe otoczenie, które wokół Ciebie jest będzie Tobie przypominało o tym, że nie możesz bezkarnie sobie zjeść przykładowo batonika po drodze bez „kary”, która Ciebie za to spotka w postaci hiperglikemii i wiążącego się z tym znaczącego spadku sił. Jeśli masz różnego rodzaju jeszcze inne diety restrykcyjne jak np. dieta bezglutenowa, to cała ulica, całe radio, cała telewizja, a nawet cały internet, który ponoć kontrolujesz poprzez to, że ustawiasz sobie pozornie to co chcesz widzieć i czytać - przypominać Tobie będzie, że nie możesz jeść glutenu, oraz to, że istnieje całkiem niemała na świecie liczba produktów, które są przepyszne i znakomite, ale niestety zawierają gluten. Z kolei, jeśli masz ograniczenie w postaci bezwzględnego zakazu spożywania alkoholu choćby w minimalnej ilości, to całe otoczenie i wszelkie możliwe media będą Tobie przypominały o tym jak miło można spędzić czas przy piwie oglądając mecz z kolegami, czy też jak można urozmaicić i fantastycznie udekorować wyjątkowe spotkanie np. z osobą ukochaną zapraszając ją do renomowanej restauracji i zamawiając wykwintne, stare i elitarne wino pochodzące z uznanych i cenionych winnic położonych na południu Europy. Jeśli masz z kolei dietę, w której masz problem z utrzymaniem wagi i co więcej, masz potworne problemy z przybraniem na wadze, to się okaże, że wokół Ciebie znajduje się nie tylko mnóstwo produktów niskokalorycznych przeznaczonych dla osób „puszystych”, ale także całkiem sporo można znaleźć różnej maści specjalistów akurat od odchudzania, a nie od przybierania na wadze. Nie lepiej mają wspomniane osoby „puszyste”, które to z kolei są bombardowane całkiem niemałą ilością reklam wspaniałych i rozpływających się w ustach słodyczy, jak również potężną wręcz ilością specjalistów od odchudzania specjalnie czekających właśnie na Ciebie aby specjalnie Tobie i tylko Tobie skutecznie ponoć pomóc w zrzuceniu zbędnych kilogramów, a którzy na końcu okazują się być jeszcze bardziej bezradni wobec Twoich problemów z namiarem tuszy niż Ty sam.

Epilog
Świat nie toleruje jakichkolwiek słabości. Świat jest niczym drapieżnik czatujący na swoje ofiary w postaci osób z jakimikolwiek możliwymi ograniczeniami i przypuszczający niemal natychmiast frontalny atak na Ciebie poprzez skuteczne przypomnienie Tobie o Twoich wszelkich możliwych słabościach i ograniczeniach. Ba! Nawet jeśli jesteś piękny, zdrowy, bogaty, młody, sprawny i zadbany, to również się okazuje, że jest to złe i ostatecznie bynajmniej wcale nie znajdujesz się w lepszej sytuacji niż te osoby, które mają jakieś defekty. Świat bowiem będzie Tobie paradoksalnie przypominał chociażby o wszelkich możliwych rozrywkach i uciechach, które wprost mogą Ciebie zaprowadzić - jeśli tylko ulegniesz - do utraty tych wszystkich pozytywnych atrybutów posiadanych przez Ciebie, a które to ponoć są w obecnej kulturze nie tylko cenione, ale wręcz otoczone swego rodzaju kultem.
Żyjemy w świecie, który nieustannie nas ściga i prześladuje tylko za to, że jesteśmy. Świat obecny nas ściga i będzie ścigał i prześladował do momentu, w którym bądź upadniemy, bądź zakończymy nasz beznadziejny i marny żywot. Co więcej, żyjemy w świecie, który nie tylko nas ściga i prześladuje, ale w po naszym upadku, bądź po naszym ostatecznie kresie będzie starał się nas jeszcze dodatkowo dobić.

Możemy na szczęście z tym walczyć. Ale nie miejmy złudzeń - walka ta będzie zawsze walką z wiatrakami. Zwyciężać będziemy zawsze li tylko symbolicznie, a dokładnie będziemy czuli się zawsze zwycięzcami do tego momentu, w którym takowe poczucie będziemy mieli - ani dłużej, ani krócej. W momencie utraty tego poczucia, tudzież w momencie zwątpienia dostrzeżemy jak bardzo się mylimy w tych wszystkich momentach, w których czujemy się zwycięzcami. Można powiedzieć, że poczucie przegranej to nic innego jak „powrót na ziemię”, tudzież powrót do rzeczywistości. Chwila zaś poczucia zwycięstwa, to tylko ułuda, dosłownie „chwila” i nic więcej.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Miłość jest twoim wrogiem

W niniejszym wpisie pragnę się z Wami podzielić moimi osobistymi refleksjami na temat sfery myśli, uczuć i wspomnień, a zwłaszcza na temat miłości.

Uczucia i wspomnienia.
Uczucia i wspomnienia są naszym wrogiem. Wrogiem są tak zarówno nasze pozytywne uczucia, jak te negatywne. Wrogiem także są nasze wspomnienia tak zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Wspomnienia negatywne przywołują nam te nasze doświadczenia, które zadziałały na nas awersyjnie, a niekiedy wręcz traumatycznie. Zagłębiając się w nie niejako sami się wtórnie wiktymizujemy; ponownie bowiem przeżywamy to co było naszą krzywdą; więcej, niekiedy wspominając to co nas skrzywdziło możemy wręcz odczuwać jeszcze większy ból niż ten, który odczuwaliśmy w chwili krzywdzenia nas, jako że ból ten jest wzbogacony o nasze refleksje, analizy tego co się stało, dociekania, a niekiedy nawet odkrycia jeszcze bardziej nas krzywdzące i dobijające.
Pozytywne wspomnienia nie są lepsze. Pozytywne bowiem wspomnienia choć mogą przez moment wywołać uśmiech na naszej twarzy i rozluźnienie, to finalnie sprowadzają się do sprawienia nam bólu; bólu spowodowanego nostalgią i tęsknotą za tym co było, a już nigdy nie wróci, jako że należy to do naszej przeszłości.

Myślenie prowadzące do przemyśleń, refleksji.
To wszystko łącznie jest niczym innym jak myśleniem. Myślenie zaś w tym zakresie, a raczej przemyślenia prowadzą do emocji, a te zaś jakie by nie były prowadzą do bólu. Co jest jednak najbardziej niepokojące to, że niektóre myśli przychodzą do nas dosłownie kiedy one same „chcą” i nas jednocześnie nie opuszczają - nawet w momencie, gdy świadomie postanawiamy myśli te wyeliminować, tudzież odpędzić. Wraz ze wspomnieniami myśli przychodzą i sprawiają ból.

Ból ciała i duszy.
Ból z kolei niezależnie od tego czy jest on fizyczny, czy jest bólem naszej duszy nie da się w pełni ukoić. W przypadku bólu ciała stosujemy leki przeciwbólowe; czasem one działają, ale to „czasem” pojawia się wtedy i tylko wtedy, gdy ból tak naprawdę jest zaledwie ćmieniem. Prawdziwy ból nie daje się ukoić; można go co najwyżej przytępić nieco, ale bywa niejednokrotnie, iż owo przytępienie potrafi wywołać inny, ale niejednokrotnie silniejszy ból, a jeśli nie ból, to cierpienie innego rodzaju równie dotkliwe.
Nie inaczej jest w przypadku bólu duszy, który to ból bywa jeszcze trudniejszy do okiełznania niż ból fizyczny. Ten ból bowiem tkwi w nas bardzo głęboko. Owszem, staramy się go uśmierzyć poprzez zakłócanie myśli przywołujących ów ból, a mianowicie zakłócanie poprzez pracę, myślenie zadaniowe, „dokładanie” sobie jeszcze większej ilości obowiązków. Takie podejście oczywiście przynosi ulgę, ale dosłownie na chwilę, jako że ból wraz z myślami, wspomnieniami i uczuciami powracają prędzej czy później. Więc, ból ów zostaje wzmocniony przez konsekwencje owego uśmierzania w postaci takich zjawisk jak np. pracoholizm, który ostatecznie prowadzi do wycieńczenia zarówno organizmu, jak i naszej duszy. Gdy zaś dojdzie do jeszcze większego wyczerpania, ból, który staraliśmy się uśmierzyć staje się jeszcze dotkliwszy.
Czy coś się da na to poradzić? Jedni twierdzą, że na ból duszy niezależnie od tego czym on został wywołany - optymalne remedium stanowi „czas”, a dokładnie jego upływ, który z założenia ma zamazywać obrazy naszych wspomnień, a tym samym ma stępiać uczucia wiążące się z owymi obrazami i związanymi z nimi myślami i refleksjami. Czasem oczywiście ten „sposób” działa. Wiele razy jednak bywa, iż ten „sposób” w ogóle nie działa. Nie działa jeśli ból, który nosimy spowodowany jest rzeczywistością, a wręcz niekiedy (a może niejednokrotnie?) osobą, która niejako w nas „wrosła”, tudzież stała się częścią nas. Ból wówczas trwa i trwa, bo jest to ból utraty porównywalnej do utraty nogi czy ręki; w pierwszym bardzo świeżym okresie po utracie ręki czy nogi odczuwamy bardzo silny ból otwartej wielkiej i bolesnej rany. Później, teoretycznie wszystko maleje, jako że rany się jeśli są otwarte, to dają się zamknąć i się goją, zaś ciało zaczyna przyzwyczajać się, a raczej dostosowywać się do sytuacji braku nogi czy ręki. Mimo jednak owego zagojenia i przystosowania do nowej sytuacji, wciąż brakuje utraconej nogi, czy ręki. Tak samo jest, gdy utracimy osobę, która stała się częścią nas samych. Niby z czasem wszystko się goi, normalnieje, a my sami przystosowujemy się do nowej sytuacji. Utraconej jednak osoby wciąż brak - brak nawet jeśli obraz jej zostaje przez upływ czasu zamazany w naszej pamięci. Dodam przy tym, że o ile nasza pamięć traci z czasem szczegóły, gdy idzie o obraz, o tyle doskonale przechowuje pamięć o naszych uczuciach do osoby, którą utraciliśmy. To co dodatkowo jeszcze wzmaga ból to nie tylko poczucie straty, ale konsekwencja owej straty w postaci samotności.

Miłość.
Jednym z najgorszych uczuć jest miłość. Miłość to bowiem prowadzi do jednego z największych cierpień duszy i do największego bólu duszy. Żadne inne uczucie nie potrafi tak bardzo wznieść nas ponad ziemię i ponad wszelkie możliwe utrapienia. Żadne inne jednak uczucie nie potrafi tak skutecznie przedrzeć naszego serca i naszej duszy na pół. Żadne inne też uczucie nie potrafi tak nękać myślami i wspomnieniami jak właśnie miłość. Miłość niezależnie od tego czy jest spełniona, czy nie - zawsze prowadzi do najdotkliwszej straty i do największego możliwego bólu, oraz do najtrudniej gojącej się rany - rany duszy.

Błędne koło cierpienia.
Najlepsze życie, to życie bez uczuć, myśli prowadzących do refleksji, bez wspomnień, bez pragnień, lecz tylko z zadaniami do wykonania i z myśleniem li tylko zadaniowym. Choć takie życie też jest bolesne, jako że prowadzi ono z kolei do tęsknoty za miłością, której nie ma. I w ten sposób dochodzi do błędnego koła - błędnego koła cierpienia duszy i bezsensu naszej egzystencji; co więcej, dochodzi do błędnego koła samotności.

Epilog.
Do prawdy „marność nad marnościami i wszystko marność” (Kohelet 1:2), „Lepiej jest iść do domu żałoby, niż iść do domu wesela, bo w tamtym jest koniec każdego człowieka” (Kohelet 7:2).

piątek, 14 sierpnia 2015

Za każdym razem, gdy ktoś odchodzi

Materia
Za każdym razem, gdy ktoś odchodzi , to najbardziej przygnębiające, a jednocześnie przerażające jest to, że następny dzień jest w sumie taki sam jak wszystkie inne dni poprzednie i że wszystko owego następnego dnia zdaje się wyglądać tak samo, bez pojawienia się jakichkolwiek zmian. To uczucie szczególnie dobitnie daje o sobie znać w szpitalu widząc kolejną zmianę personelu przychodzącą na dyżur, a następnie wykonującą te same rytuały i czynności przypadające na każdy jeden dzień. Po prostu wszystko to wygląda zawsze tak jakby się nic w ogóle nie stało, a co więcej, jakby nie było istotne to czy ta osoba, która odeszła - by istniała czy nie. Więcej, ten następny dzień zawsze jest taki, że nie tylko owo bezpowrotne odejście ku wieczności jest właściwie obojętne dla trwającej teraźniejszej rzeczywistości, ale także cała ta rzeczywistość następująca po odejściu okazuje się być taka jakby osoba, która odeszła nie tylko nigdy by nie odeszła, ale nawet nigdy by się nie urodziła.
Doprawdy marne i daremne jest ludzkie życie, choć przecież jest ono tak wyjątkowe.

Duch i serce
Czy jednak nasze życie faktycznie jest tak marne i daremne? Jest ono marne i daremne dla świata. Znaczenia i niepowtarzalności dopiero nabiera, gdy choć jedno serce opłakuje osobę, która odeszła. Wszak istniejemy dopóki, dopóty istnieje o nas pamięć i dopóty gościmy choćby w jednym sercu. Mamy więc w tym momencie odkryte dwa następujące oblicza ludzkiego życia i przemijania. W obliczu powszechnym praktycznie nie istniejemy, więc tym samym nie jest ważne czy żyjemy, czy umieramy i czy odeszliśmy. W obliczu zaś indywidualnym istniejemy i tym samym przezwyciężamy marność i daremność naszej egzystencji.
Warto także wspomnieć, że jesteśmy w stanie przeminąć także za naszego życia. A kiedy tak się dzieje? Umieramy za życia zawsze wtedy, gdy umrzemy w czyimś sercu. Idąc tym tokiem myślenia można dojść do następującej konstatacji: dla świata i dla społeczeństwa my nie żyjemy; powstajemy i żyjemy dopiero wtedy, gdy powołani zostaniemy do życia bynajmniej nie przez akt fizycznego poczęcia, lecz przez akt pojawienia się w czyimś sercu. Śmierć zaś - ta prawdziwa czyli duchowa, a nie materialna - następuje tą samą drogą, w której owo życie się pojawia; śmierć prawdziwa pojawia się bowiem, gdy umrzemy w czyimś sercu. Co gorsza, w naszym życiu, a nawet po jego zakończeniu wielokrotnie umieramy. W tym momencie można zadać pytanie o to czy śmierć boli. Otóż, śmierć boli, a jeszcze bardziej boli umieranie. Największy jednak ból umierania i śmierci, to nie ten fizyczny, lecz ból naszej duszy. A kiedy odczuwamy ból duszy? Odczuwamy wtedy, gdy dostrzegamy naszą agonię, a później śmierć w czyimś sercu - w sercu, które nas powołało do życia, a wypada jednocześnie wspomnieć, że tak jak możemy umierać i umrzeć po wielokroć, tak również możemy się narodzić po wielokroć. Czy jednak można w nieskończoność być powoływanym do życia? Chyba nie, bo faktycznie powołuje nas do życia to serce, które przyłączy się do naszego i które uzupełnia nasze serce, a nasze serce wbrew pozorom ma ograniczoną zdolność do przyłączania drugiego.

Wygrane i szczęśliwie przeżyte jest te życie, w którym więcej razy jesteśmy powoływani do życia aniżeli umieramy.

wtorek, 11 sierpnia 2015

O żonie rybaka, czyli kilka słów o Pawle Kukizie

Na swoim fanpage’u wczoraj Paweł Kukiz odniósł się do artykułu łódzkiej Gazety Wyborczej, która wspomniała, iż agitował on podczas swojego koncertu na rzecz wzięcia udziału w referendum dotyczącym m.in. wprowadzenia w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych [kliknij tutaj aby zobaczyć artykuł]. Paweł Kukiz skrytykował takie podejście do sprawy ze strony dziennikarzy z łódzkiej wyborczej wspominając, że: „Tego w życiu bym się nie spodziewał! „Gazeta Wyborcza” mówi głosem PiS! Nazywa zachęcanie przeze mnie Obywateli do udziału w referendum ogłoszonym przez Bronisława Komorowskiego „zgrzytem” i „agitacją” polityczną. Niesamowite! Co na to Platforma Obywatelska? Tyle kasy w „GW” wpompowała!” [kliknij tutaj aby zobaczyć post]. Poniżej odniosę się Szanowni Czytelnicy do słów Pawła Kukiza w postaci mojego listu otwartego do niego.

Szanowny Panie Pawle..
Odpowiadając na Pana wczorajszy post zamieszczony na Pana fanpage’u na FB - powiem coś z zupełnie innej strony. Mianowicie, powinien się Pan zdecydować kim Pan jest: czy jest Pan muzykiem, czy politykiem. Tu już nie chodzi Panie Pawle o PiS, o PO, o „Gazetę Wyborczą”, o „Gazetę Polską”, czy o jakąkolwiek partię polityczną czy o jakiekolwiek medium z jakiejkolwiek strony światopoglądowej, czy politycznej. W momencie, w którym postanowił Pan zostać politykiem - w tej chwili Pan już nim jest - stracił Pan de facto wszystkie przywileje jakie Pan miał jako muzyk i tylko muzyk. Nawet jeśli Pan niczego nie będzie mówił na swoich koncertach, lecz będzie Pan tylko śpiewał, to choćby Pana obecność na takim czy innym koncercie będzie odbierana jako działanie polityczne.
Niech Pan zauważy, że jako muzyk i tylko muzyk trafiał Pan do wszystkich ludzi i otwarci na Pana byli wszyscy ludzie niezależnie od wyznawanego poglądu politycznego, czy od światopoglądu religijnego. Pana fanami i słuchaczami byli zarówno narodowcy, jak i socjaliści. Pana fanami i słuchaczami byli również zarówno ultrareligijni katolicy, jak i ateiści.
Teraz jednak, gdy rozpoczął Pan zabawę w politykę, to dzieli Pan w tym momencie los każdego jednego polityka. Los ten polega na tym, że polityk ma konkretnych adresatów w zakresie światopoglądu politycznego, a nierzadko także religijnego. Konsekwencją tego jest to, że adresaci Pana przekazu są po prostu sprofilowani tak jak są sprofilowani adresaci przekazu każdego jednego polityka.
Paweł KUKIZ - były kandydat na
Prezydenta RP, lider ruchu Kukiz'15,
muzyk, polityk antysystemowy chcący
pozostać bez struktur i bez programu,
na scenie muzycznej chce pozostać
muzykiem i tylko muzykiem
Gdy był Pan tylko muzykiem, to Pan był zwyczajnie i po prostu lubiany, albo nie lubiany. Gdy został Pan jednak politykiem, to ma Pan tak jak każdy polityk zwolenników i przeciwników. Jak Pan widzi, jest to kolosalna różnica w podejściu. Gdy był Pan muzykiem i ktoś Pana nie lubił, to najzwyczajniej w świecie zmieniał stację radiową, czy też kanał w TV, zaś w sklepie muzycznym nie kupował Pana płyt. Jednak obecnie, gdy jest Pan politykiem, to już nie jest tak prosto. Ci którzy są Pana przeciwnikami nie zmieniają stacji w radio, czy kanału w TV, lecz podejmują walkę z Panem. A skąd ta walka? - może Pan zapytać. Walka ta jest konsekwencją natury polityki jaką jest walka o władzę. Nawet jeśli Pan ma pokojowe podejście i zamiary do ludzi i do świata, to będąc politykiem i tym samym ubiegając się o jakikolwiek urząd - siłą rzeczy toczy Pan walkę z Pana konkurentami. Gdy Pan wygrywa, to zawsze ktoś musi zawsze przegrać. Poza tym, jako muzyk ma Pan wpływ po prostu na muzykę, względnie na kulturę i obyczaje jeśli jest Pan w tym zakresie szczególnie wybitny - i to wszystko. Gdy jednak staje się Pan politykiem, to wówczas partycypuje Pan w zmienianiu państwa i rzeczywistości zarówno całego społeczeństwa, jak i rzeczywistości poszczególnych ludzi określonych z imienia i nazwiska.
Jest Pan osobą dojrzałą jako muzyk, ale totalnie nie jest Pan dojrzały jako polityk. Owszem, w wielu wypowiedziach wypiera się Pan określania Pana mianem "polityk", ale zakładając ruch społeczny i do tego kandydując na urząd Prezydenta RP, a wcześniej kandydując do organu samorządowego (z sukcesem zdobywając mandat radnego do dolnośląskiego sejmiku wojewódzkiego), a teraz kandydując do Sejmu / Senatu - już Pan jest w pełni politykiem. Nawet jeśli Pan w tej chwili powiedziałby, że od dzisiaj nie jest Pan politykiem, lecz tylko i wyłącznie muzykiem, to już Pan nie zmieni konsekwencji swoich wcześniejszych decyzji.
Musi się Pan z tym pogodzić i nie złościć się na media, na partie polityczne i na ludzi. Musi się Pan także pogodzić z tym, że nie ma Pan już takich samych praw na scenie muzycznej jak ci, którzy są li tylko muzykami. Przykładowo Kazik Staszewski od czasu do czasu wypowiada swoje poglądy polityczne. Nigdy on jednak nigdzie nie kandydował, ani nie tworzył żadnych ruchów społecznych - zawsze on śpiewał i coś tam sobie mówił bardziej lub mniej sensownego. Stąd cały czas traktowany on jest jak muzyk, a więc ludzie albo go lubią, albo nie lubią. Muniek Staszczyk również od czasu do czasu wypowiada się wprost na temat polityki. Jednak on również nigdzie nie kandydował, ani nie tworzył żadnych ruchów społecznych. Tym samym on także jest tylko i wyłącznie muzykiem, zaś ludzie go albo lubią, albo nie lubią. Co ważne, nikt ani z Muńkiem, ani z Kazikiem nie walczy, bo zwyczajnie nie ma o co. Stąd ich występy na scenie niezależnie od tego co zaśpiewają, co powiedzą i w co się ubiorą - są traktowane tak jak są traktowane występy muzyków. Co najwyżej mogą oni wywołać tzw. skandal, którego efektem jest wzrost sympatii lub antypatii. W żadnym wypadku jednak nie ma mowy o wywołaniu jakiejkolwiek walki o cokolwiek i z kimkolwiek.
Pan natomiast już takich przywilejów nie ma i prawdopodobnie Pan tych przywilejów już nigdy nie odzyska. Nawet jeśli nie będzie Pan pojawiając się na scenie będzie chciał tylko sobie pośpiewać, to zawsze będzie każdy jeden Pana występ komentowany od strony politycznej. Politycznego przekazu opinia publiczna, media i politycy będą się doszukiwali w doborze Pana repertuaru, a jeśli to się okaże nie skuteczne, to chociażby Pan strój będzie uważany interpretowany politycznie. Ba! Politycznie będzie także komentowany każdy jeden Pana występ, w którym Pan li tylko ograniczy się do przekazu artystycznego.
Zresztą musi Pan także wiedzieć, że w momencie, gdy zaczął Pan „romansować” z polityką, to utracił Pan część fanów, którzy przestali Pana traktować jako muzyka. Dla wielu z nich stał się Pan bowiem politykiem, a więc osobą starającą się zmieniać państwo i ich rzeczywistość.

Epilog.

Najwyższy już czas Panie Pawle okrzepnąć jako polityk i skoro został Pan politykiem, to warto się już zachowywać jak polityk. Tego typu Pana oburzenia świadczą tylko o tym, że Pan się zwyczajnie nie nadaje ani do bycia politykiem, ani do bycia muzykiem. Natomiast - co warto podkreślić - jedyną rzeczą, którą Pan do tej pory dobrze sobie przyswoił ze świata polityki, to chcenie, chcenie i jeszcze raz chcenie. To akurat Panie Pawle wszyscy politycy świetnie opanowali. Może więc ma Pan zadatki na polityka. Pytanie w tym momencie jest tylko takie: jakim Pan będzie politykiem? Na chwilę obecną trudno powiedzieć o Panu, iż jest Pan poważnym politykiem: nie ma Pan programu, nie ma Pan struktur, a tylko bliżej nieokreślonych znajomych, których Pan zmienia jak rękawiczki, wreszcie nie ma Pan jasno sprecyzowanych poglądów, obraża się Pan na świat i ludzi - świetnie za to umie Pan zaśpiewać i zatańczyć.