czwartek, 20 listopada 2014

Polska zagłębiem produkcji bananów, czyli o Polskiej Republice Bananowej

W dniu dzisiejszym wróciłem ze szpitala. W szpitalu nie miałem internetu. W szpitalu byłem tylko ja, mój komputer zawierający moją ulubioną muzykę i filmy, oraz było ze mną kilka książek. W trakcie hospitalizacji towarzyszyły mi salowe, pielęgniarki i lekarki, oraz salowi, pielęgniarze i lekarze, którzy robili to co do nich należało wedle ich kompetencji. Co ważne, komplet personelu mówił po francusku, zaś ze mną rozmawiał po angielsku również zgodnie z ich kompetencjami - tym razem językowymi, jako że wylądowałem w szpitalu w trakcie pobytu w Paryżu.
Pobyt mój przypadał na trwające niedawno w Polsce wybory samorządowe, a wcześniej na Święto Niepodległości przypadające na dzień 11-go listopada. We Francji tak się składa, że 11-sty listopada jest również świętem państwowym, tyle, że powodem do świętowania przez Francuzów bynajmniej nie jest kolejna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, lecz moment zakończenia I Wojny Światowej, zwanej też Wielką Wojną. Choć przez cały czas przebywałem w szpitalu, a dokładnie na sali, którą opuszczałem od czasu do czasu trzymając się w granicach oddziału, na którym byłem - to nie słyszałem o żadnych zamieszkach, ani o żadnych burdach w Paryżu w dniu 11-go listopada. Dzień ten przeszedł spokojnie, zaś całemu personelowi, jak również wszystkim francuskim pacjentom towarzyszył uśmiech na twarzy i ogólna radość - u tych nielicznych mających wszystko głęboko w poważaniu obecna była co najwyżej ignorancja i nic więcej.
Co ważne, nie było jakiejkolwiek wrogości, ani jakichkolwiek innych negatywnych emocji zarówno na samym oddziale, jak również żadne tego typu emocje nie dobywały się z zewnątrz do szpitala. Ot, można by powiedzieć święto świętowane jak każde jedno święto winno być świętowane.
W kolejnych dniach szczerze mówiąc nie wiedziałem co się dzieje we Francji poza tym tylko, że po 11-stym listopada nastąpiły zwykłe robocze dni przerywane zwykłymi weekendami.
Znacznie, znacznie wcześniej jednak, gdy innym razem byłem w Paryżu, to natrafiłem na wybory do Europarlamentu połączone z wyborami do władz municypalnych. Wtedy akurat nie byłem w szpitalu i miałem pełen dostęp do wszystkich mediów mówiących o tym co się działo aktualnie we Francji zarówno przez cały czas trwania kampanii wyborczej, jak również w dniu głosowania, jak też w dniu liczenia głosów. Owszem, emocji, a zwłaszcza emocji wyborczych nie brakowało, a wręcz można powiedzieć, iż było ich pod dostatkiem. Zarówno we francuskiej telewizji, jak i w internecie, a także na plakatach wywieszonych na ulicach Paryża, w którym byłem - widać było tradycyjną, acz zażartą walkę pomiędzy socjalistami a demokratami. Do walki tej przyłączyły się również skrajne skrzydła prawicy reprezentowanej przez Marine Le Pen i jak i skrajnej lewicy reprezentowanej przez Jean-Luc’a Melenchon’a. Walka była zażarta i napięta. Ale.. jak się okazało potem, również wszystko odbywało się w granicach rozsądku. Po zakończonym głosowaniu przyszedł czas na liczenie głosów i udało się mimo napięć i niezadowolenia wszystkich środowisk politycznych we Francji - skutecznie policzyć głosy i to dość szybko. Jak się okazało, francuska reprezentacja w Europarlamencie została zdominowana przez skrajnie prawicowy i antyeuropejski Front Narodowy. Owszem, w mojej ocenie jest to powód do niepokoju. Mimo tego jednak Francja z trudem co prawda, ale jednak - zaakceptowała taką, a nie inną wolę wyborców. W dalszych dniach, aż po dzisiejszy dzień spory polityczne we Francji są nadal zażarte i gorące, ale.. w granicach rozsądku.
Rys. P. J. Jastrzębski
Po powrocie ze szpitala będąc nadal jeszcze w Paryżu otwieram polski internet, a w nim czytam li tylko nagłówki mówiące o jakiejś studentce, która napisała zhakowany program do obsługi systemu elektronicznego Państwowej Komisji Wyborczej. Dalej, czytam, iż jeden z ważniejszych członków centrali PKW po ponad 20-stu latach pełnienia funkcji podaje się do dymisji. Biegnąć dalej li tylko po nagłówkach i tytułach artykułów, bo za mało jeszcze mam sił aby czytać artykuły z takimi egzotycznymi wiadomościami - dowiaduję się, że Państwowa Komisja Wyborcza jest obecnie okupowana. Z kolei, jeśli chodzi o wyniki wyborów, to są one wciąż niejasne i o wiele pewniejsze okazują się sondaże aniżeli wyniki wyborów, których to wyników wciąż jeszcze nie ma, bo system informatyczny przygotowany przez wspomnianą jakąś studentkę całkowicie padł po n-krotnych włamaniach przez nieznanych hackerów. Co więcej, czytam również o tym, że nie da się za bardzo policzyć „ręcznie” głosów, bo w wielu komisjach wyborczych następowały „cuda nad urną”. Jeden z przedstawicieli centralnego kierownictwa PKW wspomina, że wyniki wyborów może zostaną ogłoszone w następnym tygodniu - z postawieniem akcentu na „może”. Dalej, czytam także, że jeden z ministrów (nie pamiętam który) rozważa powtórzenie w całej Polsce wyborów samorządowych.
Nie chce mi się w to wszystko wierzyć i przecieram oczy ze zdumienia, zaś przecierając oczy ze zdumienia powracam czym prędzej do studiowania mojej karty wypisowej ze szpitala, a zwłaszcza do opisu stosowanych u mnie leków w trakcie hospitalizacji. Staram się bowiem znaleźć jakiś lek, albo grupę leków, które mogłyby mi zaszkodzić i spowodować jakieś przewidzenia. Leki jednak okazują się być w porządku zarówno te, które u mnie stosowano w trakcie hospitalizacji, jak również te, z którymi wypisano mnie do domu.
Finalnie sprawdzam jeszcze raz kalendarz. Może dziś jest prima aprilis, czyli 1 kwietnia, a więc dzień, w którym wszystkie media robią sobie żarty, które szczerze mówiąc mało kogo śmieszą? Okazuje się, że z moim kalendarzem wszystko jest ok.
Tak, tak. Czytam o Polsce właśnie, a nie o jakiejś republice bananowej, czy republice postsowieckiej. A może jednak?

sobota, 8 listopada 2014

Mini-ratka, kredyt na dowód i Grób Nieznanego Żołnierza, czyli rzecz o odbudowie pałacu Saskiego

Od jakiegoś czasu co raz więcej słyszy się o odbudowie pałacu Saskiego, a więc tej budowli, po której pozostał Grób Nieznanego Żołnierza. Co raz śmielej się wręcz mówi o pałacu Saskim, jako o realnym projekcie mającym szansę na faktyczną realizację w dodatku w bardzo zbożnym celu. Wszak chodzi o uczczenie 100 lat odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zaborów, co miało miejsce w 1918 r.
W bardzo dużej ogólności, a wręcz w abstrakcji projekt ten bardzo mi się podoba i również pozostając w bardzo dużej abstrakcji mówię temu projektowi „tak”. Jednak wchodząc w szczegóły tego projektu z co raz mniejszą pewnością siebie mówię „tak”, a zwłaszcza, gdy mowa jest o późniejszym możliwym przeznaczeniu pałacu Saskiego. Wszak nie chodzi tu li tylko o pobudowanie samej bryły pałacu Saskiego, ale odbudowanie, czy raczej pobudowanie na nowo - w pełni funkcjonalnego budynku. W pełni funkcjonalnego - czyli jakiego?
O ile dość głośno jest o samej odbudowie pałacu Saskiego, a także sąsiadującego z nim pałacu Brühla, o tyle już mniej głośno jest o przyszłym przeznaczeniu. Zresztą propozycje, które padają odnoszące się do późniejszego ewentualnego przeznaczenia obu budowli, a zwłaszcza pałacu Saskiego, nie powodują u mnie najmniejszego zdziwienia faktem przerzucenia całej dyskusji na temat projektu „Saski 2018” na historię, sentymenty i na - ogólnie - polską dumę narodową.

Trochę historii, ale nie nachalnie.
Pałac Saski, jak również sąsiadujący z nim pałac Brühla były jednymi z symboli Warszawy, a nawet wręcz odrodzonej Polski po 1918 r. Nie będę w tym momencie rozprawiał o historii obu obiektów. Wspomnieć jednak należy, a zwłaszcza gdy chodzi o pałac Saski, iż w okresie międzywojennym znajdował się tam Sztab Generalny Wojska Polskiego. Po upadku Powstania Warszawskiego w roku 1944 niemieckie wojska hitlerowskie wysadziły w powietrze wspomniany pałac realizując w ten sposób politykę odbierania podbijanym narodom ich języka, kultury i dziedzictwa narodowego. Do wspomnianego dziedzictwa narodowego należą jak najbardziej zabytki, a w przypadku Polski pałac Saski, który dodatkowo pełnił rolę swego rodzaju symbolu odrodzenia polskiej niepodległości i jej siły niezachwianej nawet zaborami.
Pałac Saski w 1939 r.
(źródło: Wikipedia; lice.: public domain)
W okresie powojennym władze komunistyczne o ile zdecydowały o odbudowie warszawskiego Starego Miasta, o tyle nie zdecydowały się na odbudowę wspomnianego pałacu Saskiego, jak również pałacu Brühla uznając nieoficjalnie, iż budowle te były symbolem dawnej Polski sanacyjnej, a co ważne Polski walczącej z ideologią komunistyczną.
Również pierwsza dekada III Rzeczypospolitej Polskiej niewiele wniosła w kierunku odbudowy wspomnianych dwu pałaców. Za czasów prezydentury profesora Lecha Kaczyńskiego, a dokładnie za czasów jego prezydentury w Warszawie (2002-2005), Lech Kaczyński wyszedł z inicjatywą odbudowy pałacu Saskiego. W tym też celu ogłoszono przetarg i wyłoniono wstępnie firmę Budimex Dromex SA, która miała odpowiadać za prace przedprojektowe, projektowe, a następnie za prace budowlane. Na odbudowę miasto stołeczne Warszawa wyasygnowało wówczas 200 mln. złotych. W latach 2006-2007 prowadzone były prace wykopaliskowe.
Po zmianie władzy, w 2008 r. nowa prezydent Warszawy profesor Hanna Gronkiewicz-Waltz zdecydowała o rozwiązaniu umowy z wykonawcą, choć jednocześnie nowa władza zapewniała o woli kontynuacji projektu odbudowy przede wszystkim pałacu Saskiego, a zwłaszcza realizacji idei odbudowania wspomnianego pałacu na 100-lecie odrodzenia Rzeczypospolitej Polskiej, choć akurat plany te generalnie dotyczyły ukończenia procesu odbudowy, a w zasadzie budowy na nowo do roku 2010.
Pałac Brühla w 1939 r.
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
Wypada przy tym wspomnieć, iż za jedną z przyczyn spowolnienia procesu odbudowy pałacu Saskiego władze miasta stołecznego Warszawy wskazują spowolnienie gospodarcze, które faktycznie miało miejsce w 2008 r. i które rzeczywiście wstrząsnęło nie tylko polską gospodarką, ale i gospodarką na całym świecie.
Zagadnienie jednak odbudowy pałacu Saskiego bynajmniej nie poszło w niepamięć, ani również na „wieczne później”. W tym przedmiocie w 2013 r. powstało stowarzyszenie „Saski 2018”, którego celem jest wspieranie idei odbudowania pałacu Saskiego w 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Koncepcje odbudowania, a zwłaszcza sfinansowania odbudowy pałacu Saskiego są różne. W tym między innymi mowa jest o partnerstwie publiczno-prywatnym, którego efektem byłoby połączenie finansowych sił sektora publicznego i sektora prywatnego. Są także wysuwane koncepcje związane z wykorzystaniem funduszy europejskich, funduszy norweskich, czy choćby zorganizowania zbiórki publicznej na odbudowę wspomnianego pałacu Saskiego, a jeśli się uda, to również pałacu Brühla. Dodać przy tym należy, iż koncepcje te mogą być łączone.[1]
Co z tego wszystkiego wyjdzie? Zobaczymy. Na pewno w 2018 r. przekonamy się czy będzie odbudowany pałac Saski na 100-lecie polskiej niepodległości.
Najważniejszym jednak problemem nurtującym przynajmniej mnie samego jest przeznaczenie obu pałaców po ich ewentualnej odbudowie. W tej materii również są różne koncepcje.

Władza się wyżywi, a wręcz na żre.
Pałac Komisji Rządowej Przychodu i Skarbu
w Warszawie; obecny ratusz warszawski,
a dokładnie siedziba Prezydenta m. st.
Warszawy i Urzędu m. st. Warszawie
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
Wśród nich znajduje się koncepcja umieszczenia w pałacu Saskim ratusza. Warto jednak zwrócić uwagę, że ratusz już ma swoją siedzibę na placu Bankowym w dawnym klasycystycznym pałacu Komisji Rządowej Przychodu i Skarbu Państwa (pierwotnie pałac Leszczyńskich, Potockich i Zielińskich pobudowanym w 1822 r.). Owszem, obecna siedziba warszawskiego ratusza może być nie dość wystarczająca dla obecnych władz Warszawy, ale czy aby na pewno warszawscy podatnicy chcieliby aby za ich podatki władza budowała sobie „kolejny pałac”? Tym bardziej, że ogólnie polskie społeczeństwo jest już wręcz nadczulne na „kolejne pałace” władzy - zwłaszcza po rozbudowie w ostatnich latach infrastruktury biurowej dokonywanej przez ZUS'u, czy NFZ'u. Po drugie, każda partia polityczna, jak również każda jedna siła polityczna startująca w każdych jednych wyborach samorządowych postuluje zmniejszenie ilości urzędników, a w tym urzędników ratusza - zjawisko to dotyczy zarówno samorządu warszawskiego, jak i wszystkich samorządów w Polsce.
Plac Piłsudskiego (w okresie PRL: plac
Zwycięstwa) wraz z odbudowanym pałacem Saskim
(źródło: Polsko-Belgijskiej Pracowni Architektury)
Przeniesienie ratusza do pałacu Saskiego, czy to co wydaje się rzeczą bardziej realną, a więc umiejscowienie w pałacu Saskim kolejnych jednostek ratusza z pozostawieniem innych jednostek wspomnianego ratusza (czyli: Urzędu miasta stołecznego Warszawy) w jego dotychczasowej siedzibie na placu Bankowym - wskazywać może tylko na jedno. A mianowicie, na planowany jeszcze większy rozrost kadry urzędniczej i to o co najmniej 100%, jako że pałac Saski - wedle warunków zabudowy z 2006 r.[2] - jako budowla będzie zajmował powierzchnię zabudowy 6.100 mkw wraz z czterema kondygnacjami naziemnymi i dwiema kondygnacjami podziemnymi (łączna powierzchnia użytkowa: ok. 24.400 mkw.), zaś jeśli chodzi o Urząd m. st. Warszawy, to zajmuje on obecnie łącznie 10.883,92 mkw. powierzchni użytkowej, na którą składają się: część A: mieszcząca się przy placu Bankowym 3 w dawnym pochodzącym z XVIII w. pałacu Wiśniowieckich, później Ogińskich, a następnie pałacu Ministrów Skarbu według projektu Antonio Corazziego, zniszczonym w czasie II Wojny Światowej, a w latach 1950-54 odbudowanym wedle projektu prof. Piotra Biegańskiego (o łącznej powierzchni użytkowej: 5.659,68 mkw)[3]część B: mieszcząca się przy placu Bankowym 5 w dawnym pałacu należącym do Kanclerza Koronnego Bogusława Leszczyńskiego, a następnie od drugiej połowy XVIII w. do Józefa Potockiego, na początku zaś XIX w. do rodu Zielińskich, po przebudowie w latach 1823-1825 do Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu wedle projektu Antonio Corazziego, w czasie II Wojny Światowej zniszczonego, w latach 1949-54 odbudowanego wedle projektu prof. Piotra Biegańskiego (o łącznej powierzchni użytkowej: 5224,24 mkw).[3]
W każdym bądź razie, czy mieszkańcy Warszawy poprą taką właśnie ideę zagospodarowania przyszłego odbudowanego pałacu Saskiego? Dalej, czy mieszkańcy Warszawy będą chcieli aby część ich podatków była przeznaczona właśnie na rozrost ilości urzędników i instytucji samorządowych?
Jednym z dość istotnych argumentów przemawiających za umiejscowieniem w pałacu Saskim ratusza jest to, iż ów ratusz, a więc wspomniany Urząd m. st. Warszawy wynajmuje powierzchnię użytkową od Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego. Czy należy przez to rozumieć, że zmniejszą się koszty utrzymania ratusza, a wraz z tym władze Warszawy zmniejszą podatki dla Warszawiaków, tudzież przeznaczą podatki w dotychczasowej wysokości w większym procencie niż dotychczas na te obszary, które są niedofinansowane lub wręcz całkowicie zaniedbane? Zobaczymy.

Świątynia Opatrzności II?
Inną koncepcją jest wykorzystanie pałacu Saskiego na takie twory, jak m.in. Instytut Myśli Jana Pawła II. Z całym szacunkiem dla Papieża Jana Pawła II i Jego dorobku, ale po pierwsze ów instytut już ma swoją siedzibę i to dość okazałą, bo również na placu Bankowym, a dokładnie w dawnym budynku Banku Polskiego i Giełdy, zaprojektowanego przez Antonio Corazziego.
Budynek dawnego Banku Polskiego i Giełdy
zaprojektowany przez Antonio Corazzi'ego i
Jakuba Gay'a; budowany w latach: 1825-1828;
położony na rogu placu Bankowego i ulicy
Elektoralnej w Warszawie. Obecnie siedziba
Instytutu Myśli Jana Pawła II
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
Po drugie, badanie myśli i filozofii Jana Pawła II wydaje się o wiele właściwsze i efektywniejsze dla wydziałów filozofii i teologii, aniżeli dla jakiejś sztucznej instytucji finansowanej z publicznych podatków. Wszak mamy w Polsce wedle danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego 7 uczelni katolickich w postaci: Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II w Lublinie, Akademii Ignatianum w Krakowie, Uniwersytetu Papieskiego im. Jana Pawła II (poprzednio: Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie), Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu, Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie, Instytutu Teologicznego im. Bł. Wincentego Kadłubka w Sandomierzu, Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego w Bielsku-Białej. Poza tym mamy do tego wyższe seminaria duchowne.[4]
Warto także wspomnieć o zbiorach bibliotecznych zarówno katolickich, jak i powszechnych uczelni w Polsce, w których nie brakuje dzieł pisanych zarówno przez księdza profesora Karola Wojtyłę, jak również przez papieża Jana Pawła II. Czy po to więc ma miasto stołeczne Warszawa wydać niemało publicznych pieniędzy na odbudowę pałacu Saskiego? Czy po to warszawscy podatnicy mają spodziewać się możliwego wzrostu podatków oddawanych miastu stołecznemu Warszawie?

Nieznany Żołnierz, gdyby przeżył, to by wziął kredyt.
Jeszcze jedną koncepcją przeznaczenia pałacu Saskiego, to umiejscowienie w nim siedzib banków uczestniczących w finansowaniu odbudowy wspomnianego pałacu w ramach ewentualnego partnerstwa publiczno-prywatnego - wszak „coś za coś”; „nic nie ma za darmo”.
Pałac Jabłonowskich w Warszawie;
obecnie siedziba mBanku i CitiBanku
(źródło: Wikipedia; lic.: public domain)
W tym momencie pojawia się kilka fundamentalnych pytań, a w tym m.in. pytanie o to czy symbolem odrodzonej 100 lat temu Polski Niepodległej mają być de facto siedziby banków komercyjnych, a w dodatku banków zagranicznych tak jak to jest w przypadku odbudowanego w latach 1995-1997 pałacu Jabłonowskich. Oczywiście, w strukturze pałacu Jabłonowskich nie ma Grobu Nieznanego Żołnierza, ani innego pomnika polskiej martyrologii, więc reklamy banków widniejące na wspomnianym pałacu aż tak bardzo nie rażą, choć i tak są trudne do przyjęcia w pobliżu pomnika kultury polskiej w postaci Teatru Wielkiego. Niemniej, nie chcę sobie wyobrażać reklam różnego rodzaju „mini-ratek”, „błyskawicznych kredytów”, czy „mobilnej bankowości” sąsiadujących z Grobem Nieznanego Żołnierza.

Konkluzja.
Brakuje mi dyskusji całościowej na temat ewentualnej odbudowy pałacu Saskiego, oraz pałacu Brühla. Brakuje mi nie tylko dyskusji na temat sposobu finansowania odbudowy w/w dwu historycznych budowli, ale także na temat ich późniejszego ewentualnego przeznaczenia. Całkiem sporym w mojej ocenie nieporozumieniem, a jednocześnie nadużyciem jest bazowanie w całej akcji „Saski 2018”, tudzież „Saski na 100-lecie Polski Niepodległej” na sentymentach zarówno Warszawiaków, jak i wszystkich Polaków.
Grób Nieznanego Żołnierza w Warszawie
(autor: Alina Zienowicz; źródło: Wikipedia;
lic.: public domain)
Brakuje mi również w tym wszystkim także dyskusji na temat tego jak podkreślić barbarzyństwo popełnione przez hitlerowców poprzez niszczenie przez nich serca każdego narodu jakim są kultura i dziedzictwo narodowe. Wszak pozostałość po pałacu Saskim w postaci Grobu Nieznanego Żołnierza to nie tylko monumentalny pomnik i wspólna mogiła wszystkich Żołnierzy walczących za Polskę pochowanych bezimienne. Grób Nieznanego Żołnierza to także pomnik barbarzyństwa popełnionego przez hitlerowców, a także przestroga dla przyszłych pokoleń przed pokusą jaką są wszelkie skrajne totalitarne ideologie.
Znamienitym przy tym zbiegiem okoliczności jest zarówno omijanie przez władze komunistyczne PRL tematu pałacu Saskiego w kontekście zarówno jego odbudowy, jak i pamięci o nim, jak również omijanie okolic placu Piłsudskiego, na którym stał pałac Saski przez marsz organizowany przez tzw. narodowców i wszechpolaków. Pałac Saski bowiem był i jest solą w oku zarówno dla komunistów, hitlerowców, jak i dla wspomnianych narodowców i wszechpolaków.

Przypisy:
[2] Decyzja Nr 304/ŚRÓ/06 Prezydenta m. st. Warszawy o warunkach zabudowy z 6 lipca 2006 r. (znak: AM-PU/7331/209/06/MB);
[3] Ekspertyza stanu ochrony przeciwpożarowej zespołu budynków użyteczności publicznej zlokalizowanych w Warszawie przy Pl. Bankowym 3/5 oraz al. Solidarności 81, będących siedzibą Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego, Urzędu Marszałkowskiego, oraz Urzędu m. st. Warszawy z maja 2011 r., str. 5-6;

poniedziałek, 3 listopada 2014

Od wojny, nędzy, głodu i 11 listopada uchroń nas Panie

W dniach 1-2 listopada obchodziliśmy wszyscy Święto Wszystkich Świętych, oraz tzw. Zaduszki. Inni z kolei, obchodzili w tych dniach zamiast lub równolegle amerykańskie święto Halloween. To ostatnie święto jest nowym w polskiej rzeczywistości świętem. Nie jest ono związane ani z polską tradycją i kulturą, ani tym bardziej się ono nie uzupełnia z obowiązującymi na terenach Polski świętami Wszystkich Świętych i Zaduszkami. Niemniej, paradoksalnie swego rodzaju już tradycją stało się rozprawianie o nowym święcie Halloween w kontekście tego czy święto to powinno w Polsce być obchodzone, czy nie. Ja sam jestem przeciwnikiem tego święta, bo właśnie uważam, że jest one obce polskiej kulturze i tradycji. Podobnie również jestem przeciwnikiem innego amerykańskiego święta w postaci Walentynek - wszak mamy nie tyle w polskiej kulturze i tradycji, co w słowiańskiej „Noc kupały”, a gdy chodzi o kolektywne i zorganizowane uczczenie zmarłych, to mamy „Dziady”. Ale również i u mnie, tzn. w moim osobistym życiu - te nowe amerykańskie święta w jakimś sensie zagościły i stały się moją własną prywatną tradycją z tego akurat powodu, że każdego roku biorę udział w dyskusji w gronie moich znajomych na temat tych świąt i swego rodzaju kolejną moją własną prywatną tradycją stało się udowadnianie każdego roku słuszności tezy o tym jak te amerykańskie święta są z punktu widzenia polskiego „nietradycyjne” i obce, a przynajmniej jak bardzo tych świąt nie czuję z tego powodu, że się w nich nie wychowałem. W każdym bądź razie, w nieco inny sposób niż świętowanie, owe importowane z amerykańskiej kultury święta „chcąc nie chcąc” mimo wszystko weszły do mojego prywatnego zwyczaju, czy wręcz rytuału.
Będąc świadomym tego paradoksu i w jakimś sensie dostrzegając absurdalność moich reakcji na wspomniane Halloween i Walentynki, zapewne zaprzestanę już niebawem krytykowania tychże świąt.
Jednak mój dzisiejszy wpis bynajmniej nie dotyczy Halloween i Walentynek. Mój wpis chciałbym poświęcić świętu jak najbardziej tradycyjnemu i polskiemu, a które szczerze mówiąc napawa mnie lękiem i strachem w o wiele większym stopniu niż pojawiające się małe potwory pukające do drzwi i wymawiające magiczną sentencję „cukierek, albo psikus” niczym rzymsko-katolicki ksiądz chodzący po kolędzie i mówiący u progu drzwi inną magiczną sentencję „niech będzie pochwalony” oczekując w zamian oczywiście powszechnie obowiązującego środka płatniczego, a nie cukierka. Mówię tu mianowicie o Święcie Niepodległości, które w Polsce obchodzone jest 11 listopada.

Nowa świecka tradycja.
Jak co roku już od kilku lat stało się nową świecką tradycją w Polsce urządzanie w dniu wspomnianego Święta Niepodległości różnego rodzaju burd i demonstracji mających na swym celu rzekomo bądź to udowadnianie jak to wszystko co jest lewackie jest bardzo złe, albo jak to wszędzie w Polsce czai się misternie zakamuflowany faszyzm i nazizm. Rezultatem tej nowej świeckiej tradycji są każdego roku pobici i ranni przypadkowi ludzie, oraz zdemolowane zarówno mienie prywatne, jak i państwowe - za zniszczenie którego oczywiście nie można właściwie nikogo pociągnąć do jakiejkolwiek odpowiedzialności.
W mediach i w prasie, ale także i gołym okiem na co dzień w zwykły dzień powszedni na ulicy widać braki patroli Policji i wszelkich możliwych służb. Gdy coś się stanie wspomniane służby włącznie ze wspomnianą Policją działają szczerze mówiąc „tak sobie” - a to Policja ma za mało paliwa i broni, a to Straż Pożarna ma za mało wody w swoich „sikawkach”, a to Straż Miejska zaaferowana jest zakładaniem blokad na kołach, a to Pogotowie Ratunkowe za mało ma karetek - choć pod dostatkiem zawsze ma pavulon.
Jednym słowem, przez cały rok, a dokładnie w dniach od 12 listopada do 10 listopada wszystko działa „tak sobie” i wszędzie są braki i jakieś niedostatki. Jednak 11 listopada okazuje się, że te wszystkie niedofinansowane służby raptem mobilizują się i świetnie funkcjonują. Policja i inne służby mundurowe wyłaniają się niczym zombie ze swojego ukrycia wraz z innymi okropnymi i naprawdę przerażającymi potworami w postaci różnego rodzaju narodowców i wszechpolaków pospołu z antyfaszystami.
Panna Marysia co nie chciała premiera Donalda Tuska wraz z rzymsko-katolickim duchowieństwem wspólnie przekonują i dowodzą jak to wielkie zagrożenia duchowe niesie ze sobą świętowanie Halloween - ot chociażby Halloween zdaniem wspomnianej Marysi i rzymsko-katolickiego kleru to wymysł Szatana, itp., itd. Tym czasem od jakiegoś już czasu Święto 11 listopada jak najbardziej „słuszne i zbawienne”, niesie ze sobą nie tylko zagrożenia duchowe, ale i materialne. Żadne inne święto w polskim kalendarzu nie stanowi tak wielkiego pretekstu do wszczynania walki polsko-polskiej i bezmyślnego, a co ważne, bezkarnego niszczenia wszystkiego co popadnie włącznie z przyrodą miejską, która tego dnia nabiera barw politycznych, bo staje się bądź to lewacka, bądź faszystowska. Żadnego innego dnia ja osobiście nie unikam tak bardzo wychodzenia z domu jak właśnie 11 listopada. Żadnego innego dnia w polskim kalendarzu nie grozi tak bardzo pobicie i doznanie wszelkich innych możliwych szkód, jak właśnie wspomnianego 11 listopada. Owszem, może 1-2 listopada opętać mnie Szatan lub inny demon. Jednak to 11 listopada wychodzące wtedy bardzo realne, a nie spekulatywne demony mogą spowodować, że będę potrzebował księdza nie po to aby odprawić nade mną egzorcyzmy, ale by pomalować mnie czarodziejskim olejkiem i wypowiedzieć nade mną kilka magicznych słów sprawiających, iż moja dusza odejdzie sobie w spokoju - w moim skromnym przypadku najprawdopodobniej do piekła.

Polak ja zawsze potrafi.
Oczywiście Święto Niepodległości w wydaniu polskim jest swego rodzaju makabrycznym i obrzydliwym ewenementem - zaryzykowałbym twierdzenie, iż w skali światowej. Otóż, Amerykanie swoje Święto Niepodległości obchodzą 4 lipca. Mimo panujących w USA o wiele większych napięć niż w Polsce - wszystkie siły w USA tego właśnie jednego dnia jednoczą się, zaś wszelkie walki ideologiczne, czy wprost walki z bronią w ręku - po prostu ustają. Wspólnym bowiem dla wszystkich Amerykanów mianownikiem staje się świętowanie niepodległości ich własnej ojczyzny. Podobnie jest we Francji, dla której świętem niepodległości jest La Fete Nationale przypadające 14-go lipca, gdzie tego właśnie dnia wszyscy Francuzi świętują zburzenie Bastylii, które to miało miejsce w trakcie Rewolucji Francuskiej w dniu 14 lipca 1789 r. Francja podobnie jak USA również jest o wiele bardziej skonfliktowana wewnętrznie niż Polska i Polacy razem wzięci przez całe wieki swojej historii. Tak jak w USA, tak i we Francji mamy nie tylko podziały polityczne, ideologiczne i socjalne, ale także religijne, kulturowe, narodowościowe, a także historyczne. Tak jak Stany Zjednoczone wstrząsane są co jakiś czas różnego rodzaju wybuchami wewnętrznych zamieszek i walk, tak również Francja przeżywa ten sam problem. Jednak 14 lipca we Francji dochodzi tak jak w USA do powszechnego zawieszenia broni i zjednoczenia się we wspólnej najważniejszej wartości jaką jest własna ojczyzna.
W Polsce mamy zaś do czynienia ze zjawiskiem zupełnie odwrotnym. Choć na ogół w Polsce Polak Polakowi wilkiem jest, to jednak od 12 listopada do 10 listopada Polacy są w miarę przyciszeni i spokojni, zaś ich konflikty choć gorące, to są mimo wszystko w miarę opanowane, a co ważne, zupełnie bezkrwawe i ograniczające się li tylko do mniej lub bardziej niecenzuralnych słów. O ile 4 lipca w USA i 14 lipca we Francji dochodzi do zawieszenia broni i ogólnego uspokojenia nastrojów, to w Polsce właśnie 11 listopada mamy sytuację odwrotną - wszyscy „chwytają za broń” i nie tylko biją siebie „jak popadnie”, ale również niszczą wszystko co znajdą w swoim pobliżu również „jak popadnie”. Dla uściślenia dodam, że rozgrywa się to wszystko w Polsce, a to co jest niszczone „jak popadnie” to polskie mienie prywatne i państwowe. Autorami tych zniszczeń co ważne są Polacy, a nie żadni przybysze, tudzież turyści. Czy tak postępuje prawdziwy patriota? W USA i we Francji - NIE, ale w Polsce - TAK.
W każdym bądź razie, to nie Halloween straszy i to nie potwory Halloweenowe przerażają, ale potwory, które wychodzą 11 listopada - każdego jednego.

Konkluzja.
Na początku tego artykułu wspomniałem, że jestem przeciwnikiem święta Halloween i Walentynek w Polsce jako, że są to święta amerykańskie i niezgodne z Polską tradycją, tym bardziej, że w polskiej, czy nawet słowiańskiej kulturze mamy nasze własne święta, czyli jak wspomniałem „Dziady” i „Noc kupały”. Jednak ja osobiście z roku na rok staję się co raz większym przeciwnikiem Święta 11 listopada. Choć z pozoru Święto 11 listopada jest świętem polskim i jest wpisane w polską tradycję i kulturę, to sposób świętowania tego święta panujący w Polsce od kilku lat, w żadnym wypadku nie jest zgodny nie tylko z polską kulturą i tradycją, ale i ze standardami panującymi w cywilizowanym świecie, gdy chodzi o celebrowanie świąt patriotycznych, tudzież narodowych.

Konkludując, zlikwidujmy w Polsce Święto 11 listopada, zaś Halloween i Walentynki choć amerykańskie, a nie polskie, to może wcale nie takie złe? Wszak to właśnie w dniu 11-go listopada Polak Polakowi wilkiem, a wręcz śmiertelnym wrogiem, a nie w Halloween, czy w Walentynki.

wtorek, 14 października 2014

O pacjentach i lekarzach drugiej kategorii

Niniejszy artykuł stanowi mój komentarz do artykułu autorstwa red. Katarzyny Szczerbowskiej opublikowanego w „Gazeta.pl” pt. „Spałam w palarni” z 13/10/2014 r.[1], który opowiada o przerażających warunkach panujących w szpitalu psychiatrycznym przy ulicy Sobieskiego, a więc w słynnym Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, który jest nie tylko wiodącą w skali Polski placówką leczącą choroby psychiczne i neurologiczne, ale także sprawującą nadzór merytoryczny nad wszystkimi placówkami psychiatrycznej służby zdrowia w Polsce.

I. Artykuł ten bynajmniej nie jest paszkwilem wymierzonym w polskich psychiatrów, czy też ogólnie w polską psychiatrię. Artykuł ten również nie ma na celu udowodnienia tezy, iż szpitale psychiatryczne w ogóle, a w tym szpitale psychiatryczne w Polsce - to nic innego jak rzeczywistość z filmu „Lot nad kukułczym gniazdem”. Przeciwnie! Artykuł ten ukazuje w jak dramatycznych warunkach leczeni są w Polsce pacjenci z chorobami psychicznymi i jak bardzo mają związane ręce przez irracjonalny system zdrowia - sami psychiatrzy, którzy zmuszeni są leczyć w warunkach, które mogą chyba tylko konkurować z warunkami jakie panują w placówkach służby zdrowia na polu walki.
Artykuł powyższy, który pozwoliłem sobie poniżej skomentować pokazuje jak prymitywnymi ludźmi są kolejni ministrzy zdrowia niezależnie od panujących w danym czasie barw politycznych, a także od panujących systemów politycznych. Można by przy tym powiedzieć: „pokaż mi stan psychiatrycznej opieki zdrowotnej w twoim kraju, a powiem w jakim kraju naprawdę żyjesz”. Patrząc na polską psychiatryczną służbę zdrowia nie można powiedzieć niczego dobrego o polskim systemie opieki zdrowotnej. Nazywanie zaś Polski krajem członkowskim Unii Europejskiej spoglądając na stan polskiej psychiatrii można powiedzieć, że jest to jedno wielkie nieporozumienie - i dalej - Polska w Unii Europejskiej znalazła się przypadkiem, tudzież Unia Europejska popełniła błąd przyjmując kraj w tak barbarzyńsko postępujący z osobami chorymi psychicznie, a więc z tą grupą społeczeństwa, która jest w istocie najsłabsza ze wszystkich możliwych grup społecznych w każdym jednym społeczeństwie, bo grupą społeczeństwa, której wszelkie sądy i wypowiedzi są a priori kwestionowane.

II. Poniższy mój komentarz miał stanowić treść mojego postu, który chciałem opublikować na moim koncie na FB, promującego wspomniany artykuł. Uznałem jednak, że artykuł ten wymaga zdecydowanie szerszego komentarza aniżeli kilku słów mojego oburzenia, a jednocześnie polecenia owego artykułu moim kolegom i koleżankom mającym moją osobę na liście znajomych na wspomnianym FB. Postanowiłem jednak nie zmieniać zbyt dużo w poniższym moim komentarzu by nie zatracić tego co ująłem w mojej analizie poruszonego niniejszym problemu zarówno od strony merytorycznej, jak również od strony zdecydowanie niemerytorycznej, a emocjonalnej, która w tym momencie jest równie w mojej ocenie ważna co część merytoryczna. Wszak temat niniejszym poruszony dotyczy ludzi, a nie maszyn. Emocje więc o ile co do zasady są złym doradcą, to w tym wypadku świadczą o naszym humanizmie, którego okazuje się jest w przestrzeni publicznej i politycznej jak na lekarstwo.

Wielu lekarzy chce być psychiatrami, ale nimi nie zostaje z powodu fatalnego stanu psychiatrii w Polsce.
W pierwszych kilku słowach chciałbym wspomnieć, iż poniżej komentowany artykuł red. Katarzyny Szczerbowskiej pt. „Spałam w palarni[1] jest jak najbardziej godny polecenia, ale bynajmniej nie dlatego, że jest fajny, czy ciekawy, ale pokazuje on w jakiej rzeczywistości żyjemy i gdzie każdy z nas może trafić w razie, gdy nie tylko „siądzie” to co „popularne”, a więc serce, wątroba, czy płuca, ale także gdy „siądzie” to co nie jest „popularne”, a co stanowi temat tabu, a więc psychika. Swoją drogą, dodam od siebie, iż obecnie przebywam na oddziale hematologii w jednym ze szpitali w Warszawie. Rozmawiałem tam z pewnym lekarzem, z którym w pewnym momencie przeszedłem na moment z relacji „pacjent-lekarz” do relacji „człowiek-człowiek”. W tej rozmowie tej jak „człowiek z człowiekiem” zeszliśmy wspólnie na temat opieki psychiatrycznej w Polsce. To co mi ten człowiek powiedział chyba wiele mówi o stanie polskiej psychiatrii, a mną po prostu poraziło, mimo, że i tak nie mam najlepszego zdania na temat opieki zdrowotnej w Polsce w ogólności i we wszystkich możliwych specjalnościach.
Potępieniec - fragment fresku
Michała Anioła, Sąd Ostateczny
(data wykonania: 1535–1541)
Mianowicie, lekarz ów powiedział mi, że tuż po studiach medycznych chciał pójść na specjalizację z psychiatrii. Ze względu jednak na urągające wszelkim możliwym standardom warunki panujące w polskiej psychiatrii, lekarz ten poniechał robienia specjalizacji ze wspomnianej psychiatrii i finalnie zrobił specjalizację z chorób wewnętrznych, a później z hematologii. Co ważne, lekarz ten nie wypowiadał się na temat konkretnego szpitala psychiatrycznego, ale na temat ogólnie psychiatrii w Polsce, czyli na temat funkcjonującej w całej Polsce opieki psychiatrycznej. Dalej, lekarzowi temu nie chodziło również o to, że polscy lekarze psychiatrzy są źli, albo że personel psychiatryczny pomocniczy jest zły. Chodziło mu właśnie o to, że w Polsce po prostu nie ma warunków do leczenia zaburzeń i chorób psychicznych - patrząc od strony pacjenta, a patrząc od strony lekarza - nie ma w Polsce miejsca do wykonywania pracy lekarza psychiatry w sposób godny dla niego samego i jego pacjentów, a jednocześnie zgodny ze współczesną wiedzą medyczną i światowymi standardami.

Słynny Instytut Psychiatrii i Neurologii nie tylko z osiągnięć naukowych.
Odnosząc się do konkretnego szpitala opisanego przez red. Katarzynę Szczerbakowską, a więc do słynnego Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, stwierdzić należy, że nie tylko tam nie ma warunków do leczenia chorób psychicznych, a jeśli już są jakieś warunki, to jak najbardziej idealne do popadnięcia w chorobę psychiczną lub popadnięcia w jeszcze głębszą i ostrzejszą chorobę, jeśli przed trafieniem do wspomnianego instytutu miało się jakąś chorobę psychiczną.

Chory psychicznie pracownik, to pracownik drugiej kategorii.
Niedawno z kolei czytałem artykuł poświęcony chorym na schizofrenię pracownikom i ich sytuacji na rynku pracy („Mam schizofrenię, niktnie chce mnie zatrudnić”, wp.pl z 28/07/2014)[2]. Stwierdzono w nim to co powszechnie wiadomo, a więc to, że chory na schizofrenię pracownik, to pracownik drugiej kategorii, a zwykle po zdiagnozowaniu - nie jest to już pracownik, lecz bezrobotny, mający przy tym „szczęście” jeśli skutecznie zostanie skierowany na rentę.

Pacjent psychicznie chory, to pacjent drugiej kategorii.
Przy tej okazji, zastanawiałem się nad inną kwestią, która jak sądzę (subiektywnie) jest w medycynie całkowicie zaniedbana. Mianowicie, jak to jest, gdy osoba chora psychicznie poważnie zachoruje na chorobę somatyczną? W przypadku transplantologii, to wiadomo, że osoba chora psychicznie a priori musi się „pożegnać” z możliwością wykonania transplantacji jakiegokolwiek organu (zob. np. na wskazania i przeciwwskazania do przeszczepu m.in. płuc[3], wątroby[4]). Z kolei, patrząc zarówno na podręczniki do intensywniej opieki medycznej, jak również patrząc naocznie na praktykę na oddziałach OIOM - właściwie można odnieść wrażenie, że o ile OIOM'y są przygotowane na stany ciężkie i nagłe somatyczne, o tyle nie są właściwie przygotowane na stany ciężkie i nagłe powikłane chorobą psychiczną, czy też ciężkim stanem psychicznym. Jedyna tu obecna procedura, to wiązanie chorego by niczego sobie nie powyrywał. Ale czy takie postępowanie można uznać za wystarczające? Może jest wystarczające, ale do czasu. Z moich naocznych obserwacji i refleksji wynikających z wielokrotnego bycia przeze mnie osobiście na OIOM’ie i do prawdy, stykania się z najprzeróżniejszymi scenariuszami pisanymi przez życie - mogę w tym momencie zaryzykować twierdzenie, że o ile powszechnie uważa się, że choroba nowotworowa, stwardnienie rozsiane, czy Alzheimer jest swego rodzaju wyrokiem śmierci (tak przynajmniej powszechnie społeczeństwo uważa), o tyle zdiagnozowanie choroby psychicznej właściwie jest nie tylko owym wyrokiem, co przede wszystkim natychmiastowym wykonaniem owego wyroku. Przed osobą chorą psychicznie właściwie można powiedzieć, że zamyka się cała medycyna somatyczna, bo uważa się a propri, że osoba chora psychicznie samouszkodzi się, coś sobie powyrywa, nie dotrzyma rygoru zażywania leków, jak i ogólnie nie wytrzyma ciężaru choroby somatycznej - paradoksalnie nie dostrzega się, że wiele osób chorych psychicznie wytrzymuje swoje choroby psychiczne, rygor brania swoich leków psychiatrycznych, a co ważne adaptuje się do wrogości społeczeństwa do swojej osoby w razie ujawienia komukolwiek swojego rozpoznania psychiatrycznego. Łatwo dostrzegalny paradoks, lecz jakże trudno akceptowalny przez społeczeństwo, a w tym także przez tę część społeczeństwa, która jest wykształcona, a więc tym samym, która powinna charakteryzować się myśleniem logicznym, opartym na empirii i pozbawionym myślenia stereotypowego, jak i magicznego.
Niemniej, cała medycyna somatyczna (w mojej oczywiście subiektywnej ocenie) w istocie się poddaje w momencie, gdy chory ma chorobę psychiczną, a zwłaszcza w stanie ostrym. Jeżeli jeszcze do tego dołożymy stan polskiej psychiatrii, który skazuje chorych na pogłębianie się ich chorób, a lekarzy na męczarnię, a nie pracę - to mamy w tym momencie po prostu piekło tu na ziemi, a nie te, przed którym straszy niejedna religia.

Mecz życia o życie i normalność.
W momencie, w którym piszę niniejszy komentarz, rozgrywa się piękny mecz na jeszcze piękniejszym Stadionie Narodowym w Warszawie. Polska reprezentacja w piłce kopanej nogą lewą i prawą gra z jakąś inną reprezentacją analogicznie kopiącą lewą i prawą nogą (chyba jest o ile pamiętam chodzi o piłkarzy ze Szkocji). Niemniej, oderwijmy się na chwilę od magii tych igrzysk zorganizowanych przez Cezara i pomyślmy w tym momencie o rzeczy zawierającej się w następującym pytaniu: ile osób rozgrywa w tym momencie mecz swojego życia o swoje życie w szpitalach psychiatrycznych nie mając przy tym do tego jakichkolwiek warunków by ów mecz wygrać? Pochylmy więc w tym momencie nasze czoła przed tymi wszystkimi chorymi na schorzenia psychiczne, którzy w tak trudnych i nieludzkich warunkach ową walkę wygrywają i powracają wbrew wszelkiej logice do normalnego życia - życia poza psychiatrycznym oddziałem zamkniętym, wśród rodziny, wśród znajomych, w pracy, na uczelni, realizujących swoje pasje, plany i marzenia. Z kolei, otoczmy wsparciem z jednoczesnym szacunkiem tych wszystkich, którzy ten mecz jeszcze nie rozegrali, a tym samym dajmy im znak, że wierzymy w ich wygraną.

Przypisy:
[4] Wskazania i przeciwwskazania do przeszczepu wątroby

poniedziałek, 13 października 2014

Chromolę EBOLĘ, czyli o polskich sukcesach w 2014 r.

Za niedługo rozpocznie się czas podsumowań osiągnięć Polski i Polaków dosłownie we wszystkim i wszędzie, jako że do 31 grudnia zostało nieco ponad dwa miesiące. Wpierw jednak przejdziemy do podsumowań lokalnych w związku z nadchodzącymi wyborami samorządowymi. Nieco później, po podsumowaniu tego co zrobili samorządowcy, a czego nie zrobili - będziemy analizować co zrobili, a czego nie zrobili za życia zmarli (1 i 2 listopada), jako że zmarli kiedyś żyli i coś tam robili, gdy nie byli zmarli, a byli żywi, a ci co pozostali przy życiu będą narażali swoje życie i zdrowie jeżdżąc po kilku głębszych z ułańską fantazją i brawurą na cmentarz.
Warto jednak w tym zbliżającym się okresie podsumowań, zwrócić uwagę na podsumowania tego co dokonaliśmy w tym roku, a co stanowiło przełom od wielu, wielu lat.

Wygrany meczyk.
Rys. Tomasz WIATER
Kilka dni temu polska reprezentacja w piłce kopanej zagrała mecz z reprezentacją Niemiec w eliminacjach do Mistrzostw Europy. Mecz ten w sumie nie byłby wart wspomnienia, gdyby nie to, że Polska na reszcie wygrała z Niemcami i to nie byle jak, lecz z wynikiem 2:0. Co więcej, jak jeden z kibiców udzielających wywiadu niedzielnym Faktom TVN (13/10/2014) powiedział: ostatni raz Polska wygrała w Niemcami w bitwie pod Grunwaldem 15 lipca 1410 r. Dalej, kolejnym osiągnięciem może nie w perspektywie więcej niż pół tysiąca lat, lecz kilkudziesięciu lat, to było rozegranie meczu piłkarskiego przez Polskę bez uprzedniego spotkania z przeciwnikami i wymienienia się z nimi paroma niewielkimi podarunkami pod stołem. Można więc nie bez powodu powiedzieć, że Fryderyk Chopin ze swoim „pińkoniem na klawirze” i Maria Curie-Skłodowska ze swoimi napromieniowanymi promieniowaniem jonizującym książkami kucharskimi - „wysiadają” w porównaniu do polskiej reprezentacji w piłce kopanej jedną i drugą nogą.[1]

Król Europy.
Rys. Tomasz WIATER
Kolejnym sukcesem, o którym moglibyśmy rzec na wstępie, iż „nadeszla wiekopomna chwila”- to wybranie Donalda Tuska na Przewodniczącego Komisji Europejskiej. Jak się okazało wybór ten był o wiele większym zaskoczeniem dla polskiej klasy politycznej niż dla zachodniej Unii Europejskiej, która jest przekonana, że na co dzień po Warszawie biegają miśki polarne, a metro warszawskie na pewno jest połączone niejedną nitką z metrem moskiewskim. Jak się bowiem okazało, największy wróg Donalda Tuska jako premiera, a więc prezes Jarosław Kaczyński, gdy wreszcie się spełniło jego największe marzenie aby Donald Tusk przestał być premierem przed końcem swojej drugiej kadencji - nie wie w istocie co robić. Co więcej, na tyle nie wie co robić, że oświadczył, że jeśli PiS przegra ponownie nadchodzące przyszłoroczne wybory parlamentarne, to on przestanie być prezesem.[2]

Wszyscy bali się Jarka, a jest Ebola..
Źródło: Internet
Największym jednak sukcesem Polski plasującym Polskę jako kraj światowy to przyjście do nas długo przez wszystkich oczekiwanej Eboli.[3] [4] [5] Profesor Horban - krajowy konsultant ds. chorób zakaźnych - wspomniał, że polska sieć szpitali zakaźnych i ogólnie polskie służby sanitarne odpowiadające za bezpieczeństwo epidemiologiczne „wymiękną”, gdy do Polski przyjdzie Ebola. Z kolei, wiceminister lek. Sławomir Neumann sam wspomniał, że profesor Andrzej Horban „wymięka” i że polska służba zdrowia jak sobie poradziła z wirusem ptasiej czy innej grypy, to i Ebolę wciągnie nosem.[6] [7] [8]
Ja akurat w pełni się czuję bezpiecznie i Eboli się nie boję. Choć profesor Horban „wymiękł”, to akurat mamy innych wspaniałych specjalistów od chorób wszelakich jak: lek. med. Ewa Kopacz, lek. med. Sławomir Neumann, lek. med. Bartosz Arłukowicz, którzy staną w szranki z wirusem Ebola niczym Lech Wałęsa wyruszy na Moskwę w przypadku, gdy Władimir Putin uderzy na Gdańsk.

Przypisy:

poniedziałek, 22 września 2014

Cezarze, nie cieszą mnie twoje igrzyska..

Kilka minut temu włączyłem FB i się dowiedziałem, że Polska została mistrzem świata w siatkówce. Co chwila widzę posty moich znajomych, którzy na różne sposoby wyrażają swoją radość z powyższego faktu. Nawet jedna z moich znajomych opublikowała na swoim profilu zdjęcia z momentu, w którym podskakiwała z radości wraz ze swoim mężem oglądając relację w TV z meczu finałowego w momencie, gdy było już pewne, że Polska na prawdę jest mistrzem świata.
Rys. Tomasz WIATER
Ja akurat się wcale z tego nie cieszę. Owszem, miło mi jest, że polska reprezentacja zdobyła mistrzostwo świata i serdecznie im tego gratuluję. Niemniej, ja należę do tej nielicznej grupy społeczeństwa, na którą igrzyska zorganizowane przez cezara - w ogóle nie działają. W ogóle mnie nie interesują jakiekolwiek olimpiady, mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy, ani również jakiekolwiek turnieje. Oczywiście nie oznacza to, że nie oglądam od czasu do czasu sportu. Niemniej, nie umiem się angażować w jakiekolwiek przedsięwzięcia sportowe, czy inne podobne przedsięwzięcia wywołujące zbiorową ekscytację. M.in. nie cieszyłem się sukcesami Adama Małysza i tym samym nigdy nie zostałem "małyszomanem"; nie cieszyłem się wygranymi naszych "złotek", a więc żeńskiej reprezentacji Polski w siatkówce; nie cieszyłem się z faktu przyjęcia przez Polskę organizacji mistrzostw europy w piłce kopanej "Euro 2012"; nie cieszyłem się również z Nobla dla Wisławy Szymborskiej, itp., itd.
Z czego się więc cieszę? Bynajmniej nie z sukcesów jakiś reprezentacji, czy czegokolwiek w tym rodzaju. Nie cieszę się ani sukcesami sportowymi, ani sukcesami politycznymi, ani w ogóle jakimikolwiek sukcesami tzw. społeczeństwa i jakichkolwiek wspólnot. Ja się cieszę wyłącznie moimi sukcesami i tych osób, które kocham. Reszcie odnoszącej sukcesy po prostu z całego serca gratuluję i życzę kolejnych jeszcze większych sukcesów, ale jakoś nie umiem popadać w zbiorowe akty czy to rozpaczy, czy radości. Po prostu nie podążam za tłumem, zaś tzw. psychologia tłumu jakoś szczęśliwie mnie omija szerokim łukiem.

piątek, 22 sierpnia 2014

Polska nie do końca Chrystusem narodów.

Co jakiś czas słyszymy w naszych mediach o tym, że jak zdarzy się w Polsce coś skandalicznego lub kompromitującego, albo coś co pretenduje do tych dwu kategorii zdarzeń, to raptem cały świat się o tym dowie. Co więcej, co jakiś czas słyszymy również w naszych mediach, że ogólnie cały świat się bacznie przygląda Polsce i Polakom. Polskie media, a także polscy politycy przypominają nam, że musimy trzymać standardy światowe, bo inaczej świat pomyśli, że jesteśmy dzicy, a wówczas czeka nas koncertowa kompromitacja w oczach całego świata. Właściwie spoglądając na Polskę wyłącznie z polskiej perspektywy można odnieść wrażenie, że cały świat z uwagą śledzi dosłownie wszystko to co się w Polsce dzieje. A jak jest naprawdę w rzeczywistości? Czy faktycznie Polska aż tak bardzo i z taką uwagą jest śledzona przez dosłownie cały świat - jak to sugerują Polakom polskie media, politycy i wszyscy ci, którzy są zapraszani do polskiego radia i polskiej telewizji i są z tego tytułu „automatycznie” uważani (w Polsce oczywiście) za opiniotwórcze autorytety?
Kwestię tę pozwoliłem sobie przeanalizować z perspektywy Francji, w której większą część swojego czasu spędzam już od ponad czterech lat. Co istotne, do poruszonego zagadnienia odniosę się wyłącznie w oparciu o własne obserwacje, które mogą się wydać Szanownemu Czytelnikowi jak najbardziej słusznie subiektywne, jako że są one (i mają być) rzeczywiście subiektywne, bo są one rzeczywiście moimi własnymi obserwacjami i niczyimi innymi. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości i obawy dodam tylko, że wspomniane moje obserwacje są z trzeźwe. Czy są one trafne? W mojej subiektywnej ocenie moje subiektywne oceny są trafne i jak to rzekł jakiś dłuższy czas temu Jan Tomaszewski w jednym z wywiadów udzielonych Monice Olejnik: „mam swoje zdanie, z którym się zgadzam”.

Polska a rzeczywistość zza francuskiego szklanego ekranu.
Generalnie nie oglądam telewizji, ale zdarza mi się oglądać telewizję, a zwłaszcza wtedy, gdy nie mam innego wyjścia. Taka okoliczność zmuszająca mnie do oglądania szklanego pudełka pojawiła się niedawno, gdy musiałem spędzić dwa tygodnie ponad w jednym z paryskich szpitali. Współlokator z sali, na której leżałem przez większość czasu oglądał specjalny kanał telewizji francuskiej oczywiście, w której „leciały” non-stop maratony seriali (po pięć odcinków pod rząd każdy). Pan ten był uprzejmy jednak robić sobie przerwy między jednym a drugim serialem i włączał kanały informacyjne oczywiście francuskiej telewizji, jako że tylko kanały francuskie były dostępne w „telewizji szpitalnej”. Co ważne, ów pan, gdy chodzi o ranek, a dokładnie do godziny 12-ej oglądał same kanały informacyjne. Po godzinie 12-ej, a więc po obiedzie - jako że obiad był rozdawany w sam środek dnia - włączał maratony seriali. Wieczorem między godziną 20-stą a 22-gą również przerywał swój rytuał śledzenia wszystkich seriali „jak leci” i również oglądał wyłącznie o powyższej porze kanały informacyjne.
rys. Tomasz WIATER
(źródło: WIATER w oczy)
I teraz do rzeczy. Czy w wiadomościach francuskich były jakiekolwiek wzmianki o Polsce? Czy we wspomnianych wiadomościach - choćby na ich końcu - podawano jakiekolwiek informacje o tym, iż co najmniej przez dwa lata nagrywany był polski rząd, oraz szefowie administracji centralnej w Polsce? Dalej, czy cokolwiek wspominano o tym, że ABW wtargnęło do gazety WPROST i że w ten sposób usiłowano naruszyć wolność słowa, tudzież tajemnicę dziennikarską? Wreszcie, czy cokolwiek wspomniano, iż polski rząd dał się ośmieszyć - wedle dotychczasowych ustaleń Prokuratury Okręgowej w Warszawie - przez zdesperowanego biznesmena i kilku kelnerów?[1] [2]
Absolutnie wydawcy najważniejszych stacji informacyjnych francuskich w ogóle o Polsce i o tym co się dzieje w Polsce nie informowali, a w tym nawet nie podawano informacji o Polsce i targających Polską aferach nawet w tzw. „michałkach”, a więc w wiadomościach podawanych z przymrużeniem oka zawierających informacje o ciekawostkach, anegdotach, a także o rzeczach na pół prawdziwych na pół humorystycznych. Jednym słowem, nic o Polsce nie mówiono. Chciałbym w tym momencie podkreślić, iż przebywałem w szpitalu wtedy, gdy tzw. „afera taśmowa” była na czasie i była bardzo, bardzo gorąca w Polsce. Chciałbym także w związku z tym podkreślić, iż polski rząd nie skompromitował się przed francuską opinią publiczną, iż dał się wraz ze wszystkimi polskimi służbami specjalnymi „okiwać” wspomnianemu biznesmenowi i kilku kelnerom. Dlaczego? Bo wydawcy francuskich stacji informacyjnych uznali, że prędzej się „przebiją” informacje o dwugłowym żółwiu odkrytym na Madagaskarze, czy o cudownym psie, który opanował rachunek różniczkowy.
By oddać w maksymalnym stopniu to co zaobserwowałem we francuskich mediach, gwoli uczciwości przed Szanownym Czytelnikiem i samym sobą - muszę wspomnieć, iż był jeden jedyny polski akcent we francuskich mediach i to w dodatku bardzo głośny, obecny również na pierwszych stronach większości francuskich gazet. Otóż, nie chodzi bynajmniej o to, że Polak zdobył nagrodę Nobla, czy dokonał jakiegoś przełomowego odkrycia, ale chodzi o zatrzymanie przez francuską Policję polskiego Konsula Honorowego w Monako niejakiego Wojciecha J., któremu postawiono zarzut zlecenia zabójstwa 77-letniej Heleny Pastor - monakijskiej miliarderki, a prywatnie teściowej wspomnianego Wojciecha J.
Innych polskich akcentów w ogóle nie widziałem, ani nie słyszałem we Francuskiej telewizji. Również jeśli chodzi o francuską prasę, to w ogóle o Polsce się nie mówi, a jeśli już jest jakaś wzmianka o tym co się dzieje w Polsce, to razem ze wzmiankami z innych krajów Europy wschodniej, w których korupcja i łamanie praw człowieka niejako wpisują się w obowiązujący w Europie zachodniej stereotyp państw postkomunistycznych i postsowieckich, które dla przeciętnego Francuza niczym się nie różnią od siebie, a które właściwie są: albo częścią Rosji, albo jakąś „mutacją”, czy też pozostałością byłego imperium sowieckiego - co na to samo wychodzi.
Co jednak jest istotne, w zwykłej i przeciętnej (takiej codziennej) Francji, którą spotykamy idąc każdą jedną ulicą, Polska tak naprawdę nie istnieje, a jeśli już, to jest ona tak odległa i tak abstrakcyjna jak Antarktyda - choć wypada wspomnieć, że przeciętnemu Francuzowi o wiele więcej mówi Antarktyda niż Polska. Jeśli zaś przedostaną się jakimś cudem do francuskiej opinii publicznej jakieś wiadomości o Polsce, to po pierwsze wiadomości te przedostają się zaledwie do garstki Francuzów, którzy „jako tako” kojarzą państwa Europy wschodniej, a po drugie zwykle wiadomości te dotyczą skandali i ogólnie zjawisk negatywnych dziejących się w Polsce. Te zaś wiadomości stanowią tylko potwierdzenie opinii przeciętnego Francuza, iż Polska naprawdę znajduje się w Europie wschodniej. Dodam przy tym, że przeciętny Francuz nie zna takiego rozróżnienia, które jest ważne dla każdego Polaka, Czecha, Słowaka, czy Węgra - w postaci podziału geograficznego Europy na: Europę zachodnią, środkową i wschodnią sytuując oczywiście Polskę, Czechy, Słowację i Węgry w Europie środkowej, a nie w Europie wschodniej, w której to znajduje się Rosja, Ukraina, Białoruś. Dla przeciętnego Francuza istnieje zachodnia Europa i Europa wschodnia, lub też Europa i Rosja. Dalej, dla przeciętnego Francuza Polacy, jak również przykładowo Czesi, Słowacy, Węgrzy, Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze, Estończycy - w zasadzie są Rosjanami. Z kolei, jeśli przeciętny Francuz usłyszy język polski, to dla niego będzie to po prostu język rosyjski i tyle - tylko kurtuazyjnie przyzna, iż faktycznie jest to język różniący się od rosyjskiego i że rzeczywiście jest zdecydowanie inny.

Polonocentryzm - po co, dlaczego i z jak?
Skąd więc w Polsce wśród Polaków bierze się to fałszywe przekonanie o naszej wyjątkowości w oczach całego świata i że z taką uwagą śledzi rzekomo cały świat Polskę? Więcej, skąd w Polsce wśród Polaków obecny jest wręcz polonocentryzm?
Cóż, od czasów szkoły podstawowej każde polskie dziecko w polskiej szkole ma wpajane przekonanie o wspomnianym polonocentryzmie, które zrodziło się przede wszystkim w okresie zaborów, gdzie to Adam Mickiewicz w „Dziadach” wspominał, iż Polska jest Chrystusem narodów, zaś Juliusz Słowacki w „Kordianie”, iż Polska jest Winkelriedem Narodów. O ile twierdzenia te miały uzasadnienie w czasach ich powstania, jak również o ile one miały uzasadnienie w późniejszych czasach walki Polaków o Polskę, o tyle teraz przekonanie to jest nie tylko nieaktualne, ale wręcz szkodliwe. Przekonanie to bowiem buduje fałszywe w mojej ocenie, poczucie wyższości nad innymi nacjami i to, że my Polacy zawsze mamy rację.
Wypada jednak równolegle wspomnieć, że przekonanie powyższe nie buduje w Polakach tego co myślę byłoby rzeczą cenną i faktycznie wartościową dla każdego Polaka przebywającego czy to w Polsce, czy za granicą. Otóż, pozornie mogłoby się wydawać, iż przeciętny Polak z tak przepełnioną martyrologią historią i literaturą powinien wręcz pękać z dumy, gdy chodzi o swoją Polskość, oraz o poczucie więzi z innymi rodakami. Polacy bowiem o ile są przekonani o swoim polonocentryzmie i wyższości nad innymi, o tyle nie są ze sobą w jakikolwiek sposób związani.
Odnośnie Polskości zaobserwowano m.in., iż co raz więcej Polaków chce być Żydami. Jak podaje portal „e-Israel” co raz więcej Polaków deklaruje się jako Żydzi, a w tym także co raz więcej z nich aktywnie nie tylko uczestniczy, ale wręcz przyjmuje jako swoją - kulturę, muzykę i symbolikę żydowską. Owszem, dla ścisłości wypada jednocześnie wspomnieć, iż zarówno dzięki pozytywnym społecznym i politycznym zmianom jakie zaszły w Polsce po 1989 r., jak również dzięki zwyczajnie biologii - co raz mniej osób pamięta 1968 r., a tym samym co raz więcej osób mających faktycznie żydowskie korzenie co raz mniej się boi przyznać do swoich korzeni zarówno przed swoimi znajomymi, jak również publicznie. Niemniej, zjawisku temu towarzyszy równolegle „moda” wśród Polaków na bycie Żydem[3], choć równolegle w ostatnich latach zaobserwować należy (paradoksalnie?) zwiększanie się wśród Polaków sympatii dla prawicy narodowej, czego ewidentnym przykładem było kilka lat temu wejście do Sejmu RP Ligi Polskich Rodzin, a obecnie do Parlamentu Europejskiego Janusza Korwina-Mikke.
Odnośnie z kolei więzi i solidarności między Polakami, warto w tym momencie wspomnieć, iż tu również nie jest najlepiej. Polacy nie bardzo umieją się solidaryzować ze sobą w trudnych chwilach życia codziennego zarówno w Polsce, jak i za granicą. Owszem, za granicą całkiem sporo istnieje różnego rodzaju organizacji skupiających Polaków, jednak samym Polakom pomoc sobie samym nie bardzo wychodzi. Całkiem sporo można również usłyszeć przykrych opowieści Polaków o tym jak byli oni źle traktowani za granicą przez zatrudniających ich tam Polaków. Bardzo często można usłyszeć opinie również o przypadkach wyzysku Polaków przez Polaków.[4] [5] Wedle z kolei badań przeprowadzonych w ramach „Diagnozy Społecznej 2013”, Polacy co raz mniej wierzą siebie, rodzinę; co raz więcej Polaków zwyczajnie nie ufa innym.[6]
Z kolei, wskazać także należy, iż nie bez powodu pojawił się jakiś czas temu film „Dzień Świra” w reżyserii Marka Koterskiego, który pokazuje w sposób jakże namacalny, jak Polak Polakowi jest wilkiem i jak mimo przekonania o tym, że Polska jest Chrystusem narodów - Polacy nie potrafią się dogadać między sobą zarówno w polityce, jak i w normalnym przeciętnym życiu. Pozwoli Szanowny Czytelnik, iż zacytuję z powyższego filmu „Modlitwę Polaka”, która brzmi następująco: „Gdy wieczorne zgasną zorze, zanim głowę do snu złożę, modlitwę moją zanoszę, Bogu Ojcu i Synowi. Dop**rdolcie sąsiadowi! Dla siebie o nic nie wnoszę, tylko mu dosr**cie, proszę! Kto ja jestem? Polak mały! Mały, zawistny i podły! Jaki znak mój? Krwawe gały! Oto wznoszę swoje modły do Boga, Maryi i Syna! Zniszczcie tego sk****syna! Mego rodaka, sąsiada, tego wroga, tego gada! Żeby mu okradli garaż, żeby go zdradzała stara, żeby mu spalili sklep, żeby dostał cegłą w łeb, żeby mu się córka z czarnym i w ogóle, żeby miał marnie! Żeby miał AIDS-a i raka, oto modlitwa Polaka!”[7] [8].
Mimo tego dość fatalistycznego obrazu, jest promyk nadziei. Polacy bowiem obok wyżej opisanych swoich wad, czasami potrafią wspiąć się ponad swoje ograniczenia i potrafią podzielić się sercem w sposób bardzo namacalny ze słabszymi, uboższymi, chorymi. Znakomitym przykładem tego promyka nadziei są coroczne finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w ramach której co roku niemal wszyscy Polacy jednoczą się w bardzo szczytnym celu jakim jest pomoc osobom chorym. Podobnie wspomnieć należy o co raz lepszych wynikach przekazywania jednego procenta podatku na rzecz organizacji pożytku publicznego. W tym samym duchu należy wspomnieć o wielkiej solidarności jaką Polacy jako całość wykazali podczas wielkiej powodzi w 1997 r. Co istotne, zwłaszcza Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest tym z przykładów, gdy Polacy pokazują (w sposób spektakularny), iż potrafią się jednoczyć nie tylko w momentach, gdy zagrożony jest byt Polski Niepodległej, ale również potrafią się jednoczyć w okresie pokoju.

Konkluzja.
Polska na pewno Chrystusem narodów nie jest. Polska również na pewno nie jest Winkelriedem narodów. Wokół Polski i Polaków nie kręci się cały świat. Na Polskę wcale nie zwraca uwagi cała Europa i cały świat. Polska na pewno nie jest centrum ani świata, ani tym bardziej wszechświata. Powinniśmy więc może zrezygnować z części naszego zbyt dużego i zbyt rozbudowanego ego, a miast tego winnyśmy więcej się jednoczyć zarówno w dramatycznych i przełomowych chwilach, jak również na co dzień. Powinniśmy jednak równolegle zrezygnować z postawy polonocentrycznej, na rzecz czucia się ambasadorem Polski i Polskości zarówno przebywając w Polsce, jak i za granicą. Powinniśmy walczyć z przejawami dyskryminacji Polaków nie tylko słowami, ale przede wszystkim swoim własnym postępowaniem, tzn. przykładem, a zwłaszcza pracą. Nie bądźmy Chrystusami Europy i świata. Bądźmy po prostu Polakami.

Przypisy:
1. http://wiadomosci.onet.pl/kraj/nie-bedzie-sledztw-w-dwoch-sprawach-zwiazanych-z-afera-tasmowa/1ns9f
2. http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/afera-tasmowa-bez-sledztw-ws-wydatkow-sikorskiego-i-niedopelnienia-obowiazkow-przez-sienkiewicza,458764.html
3. http://izraelczyk.pl/news/?q=node/2449
4. http://www.naszswiat.net/y-we-woszech/nasze-sprawy/6849-polak-polakowi-wilkiem--prawda-czy-stereotyp.html
5. http://blog.onet.pl/42163,1,archiwum_goracy.html
6. http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/diagnoza-spoleczna-2013-polak-chce-rozwodu-z-panstwem-jest-zadowolony-ale-samotny,359458.html
7. http://pl.wikiquote.org/wiki/Dzie%C5%84_%C5%9Bwira
8. https://www.youtube.com/watch?v=V2sedTLIRWU

PS. Dziękuję Panu Tomaszowi WIATEROWI za wyrażenie zgody na publikację rysunku Jego autorstwa.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Chory chorego nie zawsze zrozumie.

Jan Filip Libicki – historyk, rocznik 1971, senator RP, poseł na Sejm RP V i VI kadencji. Były członek: Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, Przymierza Prawicy, Prawa i Sprawiedliwości, Polski Plus, Polska Jest Najważniejsza, krytyk Platformy Obywatelskiej, a od bieżącego roku członek Platformy Obywatelskiej i krytyk Prawa i Sprawiedliwości. Prywatnie syn Marcina Libickiego. Choruje na porażenie mózgowe i porusza się na wózku.[1]

Pan Senator działa w Senacie.
10 sierpnia 2014 r. senator Libicki junior zrobił dumny wpis na swoim oficjalnym blogu, w którym oznajmił on, iż to on zabrał emerytom darmowe leki.[2] Otóż, chodzi o projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych przygotowany przez stowarzyszenie „Dzieci Wojny”, którego celem było umożliwienie bezpłatnego dostępu do leków refundowanych przez NFZ dla osób pobierających świadczenia emerytalne lub rentowe na najniższym poziomie nie więcej niż 845 złotych miesięcznie i mających jednocześnie ukończone 75 lat. Koszt tej nowelizacji szacowany był na poziomie około 200 milionów złotych rocznie.[3] [4]
Senator Jan Filip Libicki (PAP)
Przeprowadzanie tego typu zmian w prawie oczywiście nigdy nie należy do przedsięwzięć łatwych. Niewątpliwie, powyższa nowelizacja stanowiła de facto zaczątek poważnej dyskusji nad losem osób wykluczonych nie tylko społecznie, ale również życiowo, jako że mowa jest tu o osobach najsłabszych. Powyższa nowelizacja oczywiście dotyczyć miała li tylko osób po 75 r.ż. mających najniższy dochód. Jest jednak rzeczą oczywistą, iż w kolejce czekają inne grupy osób chorych, które znajdują się w równie beznadziejnej i tragicznej sytuacji życiowej co wspomniane osoby starsze powyżej 75 r.ż. i uzyskujących najniższy możliwy dochód. Problemy tego typu jednak się nie rozpłyną. Będą one cały czas obecne. Z kolei, dla rozwiązywania tego typu problemów zawsze będzie niewłaściwy czas, jako że zawsze w każdej dekadzie mowa jest o kryzysie ekonomicznym i o tym jak bardzo brakuje pieniędzy dosłownie na wszystko. Owszem, z perspektywy lat mówi się, iż dany okres był okresem prosperity, ale wtedy, gdy ta prosperita jest, to zazwyczaj się jej nie odczuwa. Na pewno jakichkolwiek zmian na korzyść nie odczuwają ci, którzy są na samym końcu w każdej niemal strukturze społecznej, a więc osoby starsze, schorowane, biedne i jednocześnie niezdolne do pracy.
W każdym bądź razie, powyższa nowelizacja zamiast stać się przyczynkiem do realnej i poważnej dyskusji na forum parlamentu o losie osób wykluczonych przez społeczeństwo i przez życie - stała pretekstem do kolejnego popisu przed mediami i przed wyborcami nieumiejącymi się niestety zmotywować do definitywnego naciśnięcia przycisku wyłączającego telewizor. Tego typu zresztą spektakli polski parlament zaliczył nie raz.
Jednak sprawa wyżej wspomnianej nowelizacji miała jak się okazało dość zaskakujący - przynajmniej dla mnie - finał. Medialnie o wspomniany projekt pokłócili się: poseł Zbigniew Kuźmiuk obecnie z PiS’u, a wcześniej z PSL’u i senator Jan Filip Libicki obecnie z PO, a wcześniej z PiS’u. Poseł Zbigniew Kuźmiuk w swoim artykule skrytykował odrzucenie przez Senat wspomnianej nowelizacji [5], zaś senator Jan Filip Libicki odpowiedział na ten artykuł w sposób szczerze mówiąc zdumiewający[6].

Pan Senator działa poza Senatem.
Senator Jan Filip Libicki prowadzi bloga, a w nim dumnie się chwali, że „zabrał darmowe leki emerytom i osobom z najniższymi dochodami”. Senator Jan Filip Libicki sam jest człowiekiem chorym. Można by w związku z tym sądzić (z pozoru), że akurat on na pewno stanie po stronie najsłabszych, jako że sam powinien rozumieć jaka jest dola człowieka chorego, jako że on sam zmaga się z cierpieniem fizycznym i z niepełnosprawnością. Tym czasem okazał się on być osobą, po której najogólniej mówiąc trudno byłoby się spodziewać aż takiego zachowania.
Screenshot ze strony bloga
sen. Jana Filipa Libickiego
Oczywiście nie mam zamiaru kierować się w tym miejscu emocjami i w pełni przyznaję, że budżet państwa nie jest z gumy. Jednak zamiast tego typu inicjatywy całkowicie „kasować” jak wspomniany projekt - lepiej się wpierw może zastanowić nad tym co zrobić aby pomóc właśnie tym najsłabszym? Z kolei, jak rozumiem wielu ludzi, którzy głosowali na niepełnosprawnego kandydata na senatora zapewne sądziło, że pan Libicki junior nie tyle będzie reprezentantem obecnie Platformy, a wcześniej PiS'u, co przede wszystkim będzie reprezentantem ludzi chorych, a więc takich jak on - wszak niepełnosprawność i choroby nie mają ani barw politycznych, ideologicznych, ani religijnych. Wielu wyborców pana Libickiego juniora zapewne oddało na niego głos licząc na to, iż on jako osoba niepełnosprawna będzie najlepiej wiedział jak starać się rozwiązywać problemy ludzi chorych, wykluczonych przez życie i społeczeństwo - tzn. będzie wiedział z własnej autopsji. A tu? Niespodzianka. W każdym bądź razie, w tym momencie wiem na pewno, że pan Libicki junior nie jest reprezentantem ludzi chorych - to jest już pewne.
Nie ukrywam, iż nie mogę wyjść z bardzo przykrego wrażenia jakie odniosłem czytając następujące słowa pana senatora: „(…) projekt czystej wody demagogiczno – socjalistyczno – populistyczny. (…)To ja złożyłem wniosek o odrzucenie tego projektu. To ja zabrałem te darmowe leki emerytom. I chyba ostatni raz to tylko w polemikach z Piotrem Dudą byłem tak pewny słuszności składanych przeze mnie wniosków.”[7].
Zdaję sobie sprawę, że czasami będąc u władzy zachodzi konieczność podejmowania „niepopularnych” decyzji, a czasem wręcz bardzo przykrych w skutkach decyzji będących efektem wyboru mniejszego zła. Niemniej, jak trzeba być przeżartym cynizmem niemal do szpiku kości by z taką satysfakcją stwierdzać, iż się „zabrało darmowe leki emerytom”. Po pierwsze, czy nie można jakoś delikatniej takiej wiadomości powiedzieć? Po drugie, czy nie można czegoś alternatywnego zaproponować? Po trzecie, czy odpowiadając na krytykę faktycznie trzeba posiłkować się cynizmem podniesionym do kwadratu? Cóż, widać, że o wiele łatwiej jest się zwyczajnie i wprost popisać. Dla senatora Libickiego juniora oczywiście wspomniany jego wpis to jego strzał w stopę, ale dla wyborców, a zwłaszcza dla wyborców niepełnosprawnych to faktyczny sprawdzian jakości pracy pana senatora.

Przypisy:

piątek, 20 czerwca 2014

25 lat istnienia wolności słowa i starczy?

18 czerwca 2014 r., a więc dwa dni temu doszło do sytuacji bez precedensu, bo do realnego zamachu na wolność słowa. Mianowicie, Prokuratura wraz z ABW i Policją wkroczyła do redakcji tygodnika WPROST celem przeszukania i zabezpieczenia nośnika informacji, na którym mogły być zarejestrowane nielegalnie podsłuchane rozmowy polityków ze szczytów władzy.
Dwa dni temu w tym celu Prokuratura, a dokładnie prokurator i funkcjonariusze ABW i Policji dwukrotnie zjawili się w redakcji WPROST. Za pierwszym razem we wczesnych godzinach popołudniowych zjawił się prokurator przy mniejszej liczbie funkcjonariuszy, a później przy większej. Co ważne, przy pierwszej wizycie prokuratora żądającego od redaktora naczelnego wydania nośnika, wspomniany redaktor naczelny odmówił wydania jakichkolwiek materiałów w sprawie zasłaniając się tajemnicą dziennikarską i wskazując jednocześnie, że ów nośnik objęty jest wspomnianą tajemnicą dziennikarską.
Następnym razem prokurator tym razem późnym wieczorem w dniu wczorajszym oczywiście, zjawił przy asyście większej liczby funkcjonariuszy (oraz dodatkowych trzech prokuratorów) wskazując na potrzebę gwarancji m.in. jego własnego bezpieczeństwa osobistego ze strony wspomnianej większej liczby funkcjonariuszy.[1]
W trakcie drugiego podejścia prokurator wraz z funkcjonariuszami ABW i Policji usiłował m.in. odebrać siłą laptop redaktorowi naczelnemu gazety WPROST.
Czy działania Prokuratury, ABW i Policji były legalne i czy były prawnie i faktycznie uzasadnione? Jak się ma działanie Prokuratury, ABW i Policji do tajemnicy dziennikarskiej? Jak wygląda relacja przepisów procedury karnej do ustawowego prawa, a zarazem obowiązku zachowania tajemnicy dziennikarskiej ciążącej na dziennikarzu?

DZIAŁANIA PROKURATURY PRAWIDŁOWE CHOĆ KONTROWERSYJNE.
Działania Prokuratury, ABW i Policji oparte były precyzyjnie rzecz ujmując na postanowieniu o żądaniu wydania rzeczy prokuratora Prokuratury Okręgowej dla Warszawy-Pragi w Warszawie z 18 czerwca 2014 r. w postępowaniu o sygn. akt: V Ds 74/14 w sprawie o czyny z art. 267 § 3 i 4 ustawy z 6 czerwca 1997 r. - Kodeks karny[2] (dalej: k.k.) na podstawie art. 217 § 1 i 2 i 5 ustawy z 6 czerwca 1997 r. - Kodeks postępowania karnego[3] (dalej: k.p.k.).[4]
Postanowienie Prokuratury
Okręgowej dla Warszawy
Pragi w Warszawie z 18
czerwca 2014 r. o żądaniu
wydania rzeczy.
W postanowieniu tym prokurator postanowił (1-2): 1: zażądać od Redaktora Naczelnego tygodnika WPROST Sylwestra Latkowskiego i dziennikarzy: Agnieszki Burzyńskiej, Michała Majewskiego, Cezarego Bielakowskiego, Piotra Nisztora, Grzegorza Sadowskiego i Joanny Apulskiej dobrowolnego wydania rzeczy w postaci wszystkich nośników zawierających treści rozmów prowadzonych podczas spotkań gości w restauracji „Sowa & Przyjaciele” oraz w restauracji w „Amber Room” w Pałacyku Sobańskich w Warszawie przekazanych dziennikarzom tygodnika WPROST, w tym opisane w artykule prasowym pt. „Afera podsłuchowa” tygodnika WPROST Nr 25 z dnia 16-22 czerwca 2014 r.; 2: wykonanie postanowienia zlecić Departamentowi Postępowań Karnych Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Należy w tym miejscu wyjaśnić, iż Prokuratura w powyższym postanowieniu w swoich działaniach oparła się na podstawie prawnoprocesowej w postaci postanowień k.p.k. stanowiących o konieczności wydania rzeczy będących narzędziami przestępstwa na wezwanie prokuratora (zob. rozdział 25 k.p.k. pt. „Zatrzymanie rzeczy. Przeszukanie” - art. 217-236a k.p.k.). Bezpośrednią podstawą prawnoprocesową działań Prokuratury w powyższym postanowieniu były wspomniane na początku następujące przepisy: art. 217 § 1 i 2 i 5 k.p.k.
Artykuł 217 k.p.k. w całości brzmi następująco: § 1: „Rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie lub podlegające zajęciu w celu zabezpieczenia kar majątkowych, środków karnych o charakterze majątkowym albo roszczeń o naprawienie szkody należy wydać na żądanie sądu lub prokuratora, a w wypadkach niecierpiących zwłoki - także na żądanie Policji lub innego uprawnionego organu.”; § 2: „Osobę mającą rzecz podlegającą wydaniu wzywa się do wydania jej dobrowolnie.”; § 3: „W razie zatrzymania rzeczy stosuje się odpowiednio przepis art. 228. Protokołu można nie sporządzać, jeżeli rzecz załącza się do akt sprawy.”; § 4: „Jeżeli wydania żąda Policja albo inny uprawniony organ działający we własnym zakresie, osoba, która rzecz wyda, ma prawo niezwłocznie złożyć wniosek o sporządzenie i doręczenie jej postanowienia sądu lub prokuratora o zatwierdzeniu zatrzymania, o czym należy ją pouczyć. Doręczenie powinno nastąpić w terminie 14 dni od zatrzymania rzeczy.”; § 5: „W razie odmowy dobrowolnego wydania rzeczy można przeprowadzić jej odebranie. Przepisy art. 220 § 3 i art. 229 stosuje się odpowiednio.”.
Z kolei, w komparycji postanowienia mowa jest o toczonym przez Prokuraturę Okręgową dla Warszawy-Pragi w Warszawie postępowaniu w sprawie o czyny z art. 267 § 3 i 4 k.k., a więc w sprawie przestępstwa bezprawnego uzyskania informacji.
Artykuł 267 k.k. w całości brzmi następująco: § 1: „Kto bez uprawnienia uzyskuje dostęp do informacji dla niego nieprzeznaczonej, otwierając zamknięte pismo, podłączając się do sieci telekomunikacyjnej lub przełamując albo omijając elektroniczne, magnetyczne, informatyczne lub inne szczególne jej zabezpieczenie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.”; § 2: „Tej samej karze podlega, kto bez uprawnienia uzyskuje dostęp do całości lub części systemu informatycznego.”; § 3: „Tej samej karze podlega, kto w celu uzyskania informacji, do której nie jest uprawniony, zakłada lub posługuje się urządzeniem podsłuchowym, wizualnym albo innym urządzeniem lub oprogramowaniem.”; § 4: „Tej samej karze podlega, kto informację uzyskaną w sposób określony w § 1-3 ujawnia innej osobie.”; § 5: „Ściganie przestępstwa określonego w § 1-4 następuje na wniosek pokrzywdzonego.”.
Odnosząc się do podstawy prawnoprocesowej działania Prokuratury, a więc zastosowanego przez Prokuraturę art. 217 k.p.k., stwierdzić należy, iż w istocie Prokuratura potraktowała siedzibę redakcji WPROST analogicznie do miejsc takich jak tzw. „dziuple”, czy nielegalne laboratoria amfetaminy, itp. Co również jest istotne, nośnik, bądź też nośniki mogące zawierać treści podsłuchanych rozmów prowadzonych podczas spotkań gości w restauracji „Sowa & Przyjaciele” w Warszawie, oraz w restauracji w Amber Room w Pałacyku Sobańskich w Warszawie - Prokuratura potraktowała jako „rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie”. I w istocie owe nośniki takimi dowodami mogą być jeśli zawierają wspomniane treści podsłuchanych rozmów. Wskazać jednak należy, iż owe nośniki jednocześnie stanowią „inny materiał umożliwiający identyfikację autora materiału prasowego” w rozumieniu art. 15 ust. 2 ustawy z 26 stycznia 1984 r. - Prawo prasowe[5] (dalej: Prawo prasowe). Tym samym więc, wspomniane nośniki nie mogą być traktowane analogicznie jak inne „rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie” w rozumieniu art. 217 § 1 k.p.k.
Zgodnie z art. 225 § 1 k.p.k., „Rzecz mogąca stanowić dowód w sprawie” w rozumieniu art. 217 § 1 k.p.k., która: „zawiera informacje niejawne lub wiadomości objęte tajemnicą zawodową lub inną tajemnicą prawnie chronioną albo ma charakter osobisty, organ przeprowadzający czynność przekazuje niezwłocznie pismo lub inny dokument bez jego odczytania prokuratorowi lub sądowi w opieczętowanym opakowaniu.”.
Tym samym, wyżej przytoczony przepis wskazuje, iż „Rzecz mogąca stanowić dowód w sprawie” w rozumieniu art. 217 § 1 k.p.k., a która zgodnie z art. 225 § 1 k.p.k. „zawiera informacje niejawne lub wiadomości objęte tajemnicą zawodową lub inną tajemnicą prawnie chronioną albo ma charakter osobisty”, może być odebrana jej dzierżycielowi na zasadzie § 5 artykułu 217 k.p.k., a wcześniej zaś prokurator lub sąd w drodze postanowienia mogą zażądać dobrowolnego wydania tej rzeczy przez wspomnianego dzierżyciela rzeczy odpowiednio prokuratorowi lub sądowi.
Dalej, zgodnie z art. 226 k.p.k., „W kwestii wykorzystania dokumentów zawierających informacje niejawne lub tajemnicę zawodową, jako dowodów w postępowaniu karnym, stosuje się odpowiednio zakazy i ograniczenia określone w art. 178-181. Jednakże w postępowaniu przygotowawczym o wykorzystaniu, jako dowodów, dokumentów zawierających tajemnicę lekarską decyduje prokurator.”.
Przepis ten oznacza - odnosząc się do tajemnicy dziennikarskiej i do rzeczy chronionych przez tajemnicę dziennikarską - iż do zabezpieczonej przez prokuraturę lub sąd „rzeczy mogącej stanowić dowód w sprawie” w rozumieniu art. 217 § 1 k.p.k., a jednocześnie zgodnie z art. 225 § 1 k.p.k. „zawierającej wiadomości objęte tajemnicą zawodową”, zastosowanie ma art. 180 § 2 k.p.k., który stanowi, iż: „Osoby obowiązane do zachowania tajemnicy notarialnej, adwokackiej, radcy prawnego, doradcy podatkowego, lekarskiej lub dziennikarskiej mogą być przesłuchiwane co do faktów objętych tą tajemnicą tylko wtedy, gdy jest to niezbędne dla dobra wymiaru sprawiedliwości, a okoliczność nie może być ustalona na podstawie innego dowodu. W postępowaniu przygotowawczym w przedmiocie przesłuchania lub zezwolenia na przesłuchanie decyduje sąd, na posiedzeniu bez udziału stron, w terminie nie dłuższym niż 7 dni od daty doręczenia wniosku prokuratora. Na postanowienie sądu przysługuje zażalenie.”.
Choć co prawda art. 180 § 2 k.p.k. odnosi się do zeznań osoby obowiązanej na mocy ustawy do zachowania tajemnicy zawodowej, to również przepis ten odnosi się do „innego materiału umożliwiającego identyfikację autora materiału prasowego” w rozumieniu art. 15 ust. 2 pkt. 1 Prawa prasowego. Stąd też, możliwość wykorzystania w procesie jako materiału dowodowego w sprawie wspomnianego „innego materiału umożliwiającego identyfikację autora materiału prasowego”, co w przedmiotowej sprawie oznacza nośnik zawierający podsłuchane rozmowy, to konieczne jest wpierw zwolnienie dziennikarza z tajemnicy dziennikarskiej przez sąd w drodze postanowienia w tym przedmiocie.
O ile więc na tym etapie zarówno działania Prokuratury Okręgowej dla Warszawy-Pragi w Warszawie, oraz wyjaśnienia poczynione przez Prokuratora Generalnego na konferencji prasowej mającej miejsce w dniu wczorajszym (19 czerwca 2014 r.) w siedzibie Prokuratury Generalnej - uznać należy za prawidłowe, o tyle nie można jednoznacznie stwierdzić, iż wspomniane działania nie wzbudzają wątpliwości nie tylko natury społecznej, czy politycznej, ale także prawnej.

TAJEMNICA DZIENNIKARSKA - O CO W NIEJ CHODZI?
Tajemnica dziennikarska została uregulowana w art. 15 Prawa prasowego, który obowiązuje w następującym brzmieniu: ust. 1: „Autorowi materiału prasowego przysługuje prawo zachowania w tajemnicy swego nazwiska.”; ust. 2: „Dziennikarz ma obowiązek zachowania w tajemnicy:  1) danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze, jak również innych osób udzielających informacji opublikowanych albo przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych, 2) wszelkich informacji, których ujawnienie mogłoby naruszać chronione prawem interesy osób trzecich.”; ust. 3: „Obowiązek, o którym mowa w ust. 2, dotyczy również innych osób zatrudnionych w redakcjach, wydawnictwach prasowych i prasowych jednostkach organizacyjnych.”.
Należy przy tym wskazać, iż tajemnica dziennikarska obejmuje dwa aspekty. Pierwszy aspekt został ujęty w ust. 1 art. 15 Prawa prasowego i dotyczy on prawa dziennikarza do zachowania w tajemnicy autora materiału prasowego. Drugi aspekt został ujęty w ust. 2 art. 15 Prawa prasowego w postaci obowiązku dziennikarza zachowania w tajemnicy:
  • danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego,
  • listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze,
  • innych osób udzielających informacji opublikowanych albo przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych,
  • wszelkich informacji, których ujawnienie mogłoby naruszać chronione prawem interesy osób trzecich.

Należy przy tym wskazać, iż prawo dziennikarza do zachowania w tajemnicy autora materiału prasowego jest zarazem obowiązkiem dziennikarza, z którego nie może być zwolniony, a w tym także nie może być zwolniony przez sąd - co wynika wprost z art. 180 § 3 k.p.k., a także co zostało potwierdzone m.in. w: postanowieniu Sądu Najwyższego z 15 grudnia 2004 r., sygn. akt: III KK 278/04[6], uchwale Sądu Najwyższego z 22 listopada 2002 r., I KZP 26/02[7].
W przypadku natomiast okoliczności tajemnicy dziennikarskiej opisanych w ust. 2 art. 15 Prawa prasowego, stosownie do art. 180 § 2 k.p.k., dziennikarz może być zwolniony z tajemnicy dziennikarskiej wyłącznie przez sąd, jednak bez ujawniania autora materiału prasowego - co wynika wprost z powołanego wyżej art. 180 § 3 k.p.k., a także z powołanych wyżej orzeczeń Sądu Najwyższego.
Warto przy tym dodać odnośnie relacji treści art. 15 ust. 2 Prawa prasowego a art. 180 k.p.k. (art. 163 d.k.p.k.), to art. 180 k.p.k. stanowi lex specialis względem wspomnianego art. 15 ust. 2 Prawa prasowego - co wynika wprost z uchwały 7 Sędziów Sądu Najwyższego z 19 stycznia 1995 r., sygn. akt: I KZP 15/94.[8]
Na koniec rozważań dotyczących tajemnicy dziennikarskiej, wskazać należy treść art. 16 Prawa prasowego, który stanowi następująco: ust. 1: „Dziennikarz jest zwolniony od zachowania tajemnicy zawodowej, o której mowa w art. 15 ust. 2, w razie gdy informacja, materiał prasowy, list do redakcji lub inny materiał o tym charakterze dotyczy przestępstwa określonego w art. 254 Kodeksu karnego albo autor lub osoba przekazująca taki materiał wyłącznie do wiadomości dziennikarza wyrazi zgodę na ujawnienie jej nazwiska lub tego materiału.”; ust. 2: „Zwolnienie, o którym mowa w ust. 1, dotyczy również innych osób zatrudnionych w redakcjach, wydawnictwach prasowych i innych prasowych jednostkach organizacyjnych.”; ust. 3: „Redaktor naczelny powinien być w niezbędnych granicach poinformowany o sprawach związanych z tajemnicą zawodową dziennikarza; powierzoną mu informację albo inny materiał może ujawnić jedynie w wypadkach określonych w ust. 1.”.
Tytułem uzupełnienia wskazać należy, iż treść art. 16 Prawa prasowego została zredagowana w czasie obowiązywania Kodeksu karnego z 1969 r. Gdy mowa więc jest w ust. 1 art. 16 Prawa prasowego o przestępstwie z art. 254 Kodeksu karnego z 1969 r., to obecnie chodzi o przestępstwo, które zostało ujęte w obecnie obowiązującym Kodeksie karnym w artykule 240. Art. 240 k.k. stanowi: § 1: „Kto, mając wiarygodną wiadomość o karalnym przygotowaniu albo usiłowaniu lub dokonaniu czynu zabronionego określonego w art. 118, 118a, 120-124, 127, 128, 130, 134, 140, 148, 163, 166, 189, 252 lub przestępstwa o charakterze terrorystycznym, nie zawiadamia niezwłocznie organu powołanego do ścigania przestępstw, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.”; § 2: „Nie popełnia przestępstwa określonego w § 1, kto zaniechał zawiadomienia, mając dostateczną podstawę do przypuszczenia, że wymieniony w § 1 organ wie o przygotowywanym, usiłowanym lub dokonanym czynie zabronionym; nie popełnia przestępstwa również ten, kto zapobiegł popełnieniu przygotowywanego lub usiłowanego czynu zabronionego określonego w § 1.”; § 3: „Nie podlega karze, kto zaniechał zawiadomienia z obawy przed odpowiedzialnością karną grożącą jemu samemu lub jego najbliższym.”. Przy czym dla ścisłości w § 1 art. 240 k.k. mowa jest o następujących przestępstwach: art. 118 k.k. - eksterminacja, art. 118a k.k. - zbrodnie przeciwko ludzkości, art. 120 k.k. - stosowanie środków masowej zagłady, art. 121 k.k. - wytwarzanie, gromadzenie lub obrót zakazanymi środkami, art. 122 k.k. - niedopuszczalne sposoby lub środki walki, art. 123 k.k. - zamach na życie lub zdrowie jeńców wojennych lub ludności cywilnej, art. 124 k.k. - przestępne naruszenie prawa międzynarodowego, art. 127 k.k. - zamach stanu, art. 128 k.k. - zamach na konstytucyjny organ RP, art. 130 k.k. - szpiegostwo, art. 134 - zamach na życie Prezydenta RP, art. 140 k.k. - zamach na jednostkę Sił Zbrojnych RP, art. 148 k.k. - zabójstwo, art. 163 k.k. - sprowadzenie zdarzenia powszechnie niebezpiecznego, art. 166 k.k. - zawładnięcie statkiem wodnym lub powietrznym, art. 189 k.k. - bezprawne pozbawienie wolności, art. 252 k.k. - zakładnictwo, a także przestępstwa terrorystyczne w postaci przestępstwa z art. 165a, art. 166-169, art. 240, 255a k.k.[9]

DLACZEGO PROKURATURA WYDAŁA POSTANOWIENIE O ŻĄDANIU WYDANIA RZECZY (ART. 217 § 1, 2 I 5 K.P.K.), A NIE WYSTĄPIŁA DO SĄDU Z WNIOSKIEM O ZWOLNIENIE Z TAJEMNICY DZIENNIKARSKIEJ (ART. 180 § 2 K.P.K.)?
Jak wskazał Sąd Apelacyjny w Krakowie w postanowieniu z 21 kwietnia 2010 r., II AKz 129/10[10]: „Zwolnienie z tajemnicy zawodowej adwokata powinno dotyczyć konkretnych okoliczności, o których świadek ma zeznawać. Rzeczą sądu o tym orzekającego jest ocenić, czy okoliczności te spełniają wymogi art. 180 § 2 k.p.k., to jest są niezbędne dla wymiaru sprawiedliwości i nie mogą być ustalone na podstawie innego dowodu. Brak oznaczenia ich sprawiałby, że zwolnienie byłoby carte blanche dla organów ścigania, które mogłyby dowolnie korzystać z wiedzy świadka, obchodząc odnośne ograniczenia.”.[11]
Restauracja "Sowa & Przyjaciele"
w Warszawie
Skoro więc udało się zatrzymać w przedmiotowym postępowaniu managera restauracji „Sowa & Przyjaciele” zarówno, gdy prokuratura jeszcze nie wydała postanowienia o zajęciu „nośnika”, a tym bardziej, gdy nie wystąpiła do sądu o wydanie przez sąd postanowienia o zwolnieniu dziennikarzy WPROST z tajemnicy dziennikarskiej, to należy wskazać, iż nie znajduje uzasadnienia uwzględnienie przez sąd ewentualnego wniosku prokuratury o zwolnienie dziennikarzy redakcji WPROST z tajemnicy dziennikarskiej mając na uwadze określone w powyższym judykacie warunki zwolnienia dziennikarza z tajemnicy dziennikarskiej w trybie art. 180 § 2 k.p.k. Skoro tak, to nie jest rzeczą dziwną, iż prokuratura pominęła czynność polegającą na złożeniu przez nią do sądu wniosku o zwolnienie z tajemnicy dziennikarskiej. To zaś może nasuwać sugestię, iż prokuratura mogła „pójść na skróty” i wybrała o wiele mniej skomplikowaną, choć bardziej ryzykowną pod względem prawnym drogę w postaci wydania postanowienia o zajęciu „nośnika”. Argumentację taką wspiera dodatkowo brzmienie tezy drugiej do postanowienia Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 16 czerwca 2010 r., II AKz 198/10[12], w której to tezie sąd ten wskazał na konieczność zachowania bardzo dużej precyzji w konstrukcji wniosku, o którym mowa w art. 180 § 2 k.p.k. Mianowicie, w judykacie tym wspomniany sąd orzekł w tezie drugiej: „Zakres zwolnienia z tajemnicy zawodowej powinien być ściśle określony w orzeczeniu zwalniającym z tajemnicy poprzez wskazanie konkretnej sprawy bądź czynu oraz okoliczności, o których zwolniony może zeznawać. Gdyby tego nie było, zwolnienie było carte blanche dla dowolnego korzystania przez organy procesowe.”. Argumentacja powyższa także wspiera treść postanowienia Sądu Apelacyjnego w Katowicach z 13 kwietnia 2011 r., II AKz 232/11[13]. Postanowienie to dotyczy tajemnicy notarialnej, ale jego treść ma odpowiednie zastosowanie również do tajemnicy dziennikarskiej. Otóż: „Oczywistym przy tym jest, że to na wnioskodawcy (czyli prokuratorze) spoczywa ciężar wskazania i udowodnienia przesłanek uzasadniający zwolnienie z obowiązku zachowania tajemnicy notarialnej. Nie wypełniając tego obowiązku, prokurator naraża się na nieuwzględnienie (oddalenie) składanego w sprawie wniosku.”. Podobnie stwierdził Sąd Apelacyjny w Krakowie w tezie drugiej do postanowienia z 19 marca 2009 r., II AKz 64/09[14]: „Zakres okoliczności objętych zwolnieniem powinien być oznaczony dokładnie. Ogólnikowe określenie zakresu zwolnienia sprawiałoby, że zwolnienie nie tyczyłoby konkretnych okoliczności,  ale byłoby carte blanche dla dowolnego korzystania przez organy śledcze z uchylenia tajemnicy zawodowej.”.
Prokurator Generalny Andrzej Seremet
(The Associated Press)
Opierając się na dotychczasowych doniesieniach prasowych, Prokuratura w przedmiotowej sprawie jak widać nie poczyniła dostatecznych ustaleń operacyjnych aby móc we wniosku do sądu, o którym to wniosku mowa w art. 180 § 2 k.p.k. - zawrzeć zakres zwolnienia z tajemnicy zawodowej dziennikarza, skoro prokuratura nawet nie wiedziała jaki „nośnik” winna ona poszukiwać i tym samym zająć, a tym samym skoro prokuratura w swoim postanowieniu o zajęciu rzeczy postanowiła zająć ogólnie wszystkie „nośniki” informacji obecne na terenie redakcji tygodnika „Wprost”, które by zawierały podsłuchane rozmowy. Przypomnę tu raz jeszcze brzmienie art. 15 ust. 2 pkt 1 Prawa prasowego, iż: „Dziennikarz ma obowiązek zachowania w tajemnicy danych umożliwiających identyfikację autora materiału prasowego, listu do redakcji lub innego materiału o tym charakterze, jak również innych osób udzielających informacji opublikowanych albo przekazanych do opublikowania, jeżeli osoby te zastrzegły nieujawnianie powyższych danych”.
Bartłomiej Sienkiewicz, szef MSW
Akurat „nośnik” informacji, o którym mówi prokuratura w przedmiotowym postanowieniu jest właśnie „innym materiałem” stanowiącym „dane umożliwiające identyfikację autora materiału prasowego”, o którym jasno stanowi wspomniany art. 15 ust. 2 pkt 1 Prawa prasowego. Biorąc pod uwagę brzmienie art. 15 ust. 2 pkt. 1 Prawa prasowego, oraz art. 180 § 2 k.p.k. - Prokuratura by móc ów „nośnik” informacji pozyskać bez wzbudzania jakichkolwiek wątpliwości, winna podjąć czynność w postaci złożenia wniosku do sądu o zwolnienie dziennikarzy redakcji „Wprost” z tajemnicy dziennikarskiej w trybie art. 180 § 2 k.p.k., a nie stosować przepisy o zajęciu rzeczy będącej przedmiotem przestępstwa (przede wszystkim art. 217 k.p.k.).
Dodatkowo warto także zwrócić uwagę na wartość społeczną tajemnicy zawodowej w ogólności, ale w kontekście oczywiście procesu karnego. W postanowieniu z 18 września 2009 r. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu, II AKz 472/09[15] - odniósł się do tajemnicy zawodowej radcy prawnego. Jednak to rozstrzygnięcie ma zastosowanie odpowiednie do tajemnicy dziennikarskiej. Mianowicie: „Doniosłość społeczna zawodów objętych przepisem art. 180 § 2 k.p.k., w tym zawodu radcy prawnego, sprawia, że decyzja o zwolnieniu z tajemnicy zawodowej nie może być traktowana jak formalność. Zaufanie klienta do radcy prawnego, warunkujące prawidłowe wykonywanie zadań powierzonych radcy prawnemu, jest wielką wartością, której naruszenie stanowi cenę za osiągnięcie sprawiedliwości, której bez tego by nie osiągnięto.”.[16]
Mając na uwadze podkreśloną w powyższym judykacie „doniosłość społeczną zawodów objętych przepisem art. 180 § 2 k.p.k.”, Prokuratura winna ją respektować w swoim postępowaniu w sposób szczególny, biorąc przy tym pod uwagę doniosłość zarówno zawodu dziennikarza, jak również doniosłość i misję nie tylko tegoż zawodu, co przede wszystkim wolności słowa jako zasady konstytucyjnej i prawnoczłowieczej, jak również zasady sprawowania kontroli działań organów władzy publicznej przez społeczeństwo wynikającej z konstytucyjnej zasady demokratycznego państwa prawnego. Każdym bądź razie, postulat ten nie jest bynajmniej pustym sloganem bądź też ideałem, albowiem nie stoi on w sprzeczności z postanowieniami zarówno k.p.k., jak również ustawy o Prokuraturze[17].
Należy także w tym miejscu - dokonując wykładni teleologicznej (celowościowej) - zwrócić uwagę na ratio legis i cel art. 180 k.p.k. Otóż, zawody objęte tajemnicą zawodową jak m.in. lekarze, adwokaci, radcy prawni, notariusze, czy dziennikarze - po pierwsze nie bez powodu mają przydaną przez ustawodawcę tajemnicę zawodową biorąc pod uwagę domniemanie ustawodawcy rozumnego i racjonalnego. Po drugie, z powodu prawa, ale również i obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej przez osoby wykonujące zawody do jej zachowania zobligowane ustawowo - nie mogą być z tego tytułu traktowane jak „profesje” przestępcze, a tym bardziej, tajemnica zawodowa nie może być traktowana przez organa ścigania i wymiaru sprawiedliwości jako przeszkoda w prowadzeniu postępowania karnego. Takie w każdym bądź razie wrażenie można odnieść po „akcji” przeprowadzonej w redakcji tygodnika WPROST w dniu 18 czerwca 2014 r.
Tym bardziej więc, nie powinny być traktowane przez organa procesowe postępowania karnego jako potencjalne miejsca popełniania przestępstw miejsca wykonywania pracy przez osoby wykonujące profesje, z którymi wiąże się ustawowa konieczność dochowania tajemnicy zawodowej. Taki zaś wniosek implikuje uznanie, iż prokuratura w metodyce swojego postępowania winna przyjąć praktykę polegającą, iż w pierwszej kolejności winna być brana pod uwagę okoliczność obecności w danej sprawie tajemnicy zawodowej. Ta zaś tajemnica zawodowa winna być punktem odniesienia dla dokonywanych przez prokuraturę i sąd czynności procesowych w ten sposób, iż czynności te nie powinny stawać w kolizji z tajemnicą zawodową. Odnosząc powyższy wniosek do przedmiotowej sprawy, prokuratura winna zastosować art. 180 § 2 k.p.k. i z tej perspektywy winna czynić rozważania o zasadności zastosowania instytucji zajęcia rzeczy w postaci „nośnika” informacji mogącej być „innym materiałem” stanowiącym „dane umożliwiające identyfikację autora materiału prasowego” w rozumieniu art. 15 ust. 2 pkt 1 Prawa prasowego. Obserwując przedmiotową sprawę z doniesień w telewizji, radiu, prasie i w Internecie, wydaje się, iż dla prokuratury wspomniany art. 180 k.p.k. w związku z art. 15 ust. 2 pkt 1 Prawa prasowego, zwyczajnie nie był punktem wyjścia działań tej instytucji państwa.

PO CO PROKURATURZE LAPTOP REDAKTORA LATKOWSKIEGO
Nie w pełni przekonująca jest argumentacja zarówno Prokuratora Generalnego, jak i samej prokuratury, iż nośnikiem informacji ważnym dla wykrycia sprawcy przestępstwa polegającego na podsłuchiwaniu polityków - był laptop redaktora naczelnego tygodnika WPROST Sylwestra Latkowskiego. Otóż, stwierdzić należy, iż nikt nikomu nie przekazuje materiałów w postaci plików na komputerze  wraz z komputerem. Jeśli już się dokonuje takiego przekazania, to albo na fizycznym nośniku informacji w postaci dysku czy pen-drive’a, albo za pomocą np. poczty elektronicznej. Laptop zaś, choć zawiera nośnik informacji w postaci twardego dysku, stwierdzić należy, iż sam w sobie nośnikiem informacji nie jest, a tym bardziej nie służy do przekazywania fizycznego informacji.
Sylwester Latkowski, Redaktor Naczelny
tygodnika WPROST
Jeżeli więc laptop redaktora Latkowskiego jest pierwszym urządzeniem, na którym zapisano pliki zawierające rozmowy najważniejszych polityków w polskim państwie, to stwierdzić należy, iż na ten laptop nagrano kopie oryginalnych plików zawierających wspomniane rozmowy - bądź z przenośnego nośnika informacji jak dysk CD/DVD, czy pen-drive. Drugą alternatywą jest poczta elektroniczna.
Niezależnie od powyższego środka przekopiowania danych na dysk komputera, to stwierdzić należy, iż dane te są niezależnie od wszystkiego kopiami oryginału. Stąd wydaje się, iż taką samą wartość dowodową, po którą przyszli do redakcji prokuratorzy w asyście ABW i Policji - stanowi nagranie udostępnione przez redakcję w sieci.
Funkcjonariusze ABW w trakcie
wykonywania postanowienia
Prokuratury Okręgowej dla
Warszawy-Pragi w Warszawie
o żądaniu wydania rzeczy
z 18 czerwca 2014 r.
Po co więc prokuraturze był wspomniany laptop? Oczywiście, jeżeli na komputer wspomniane pliki zostały nagrane z poczty elektronicznej, to wskazać należy, iż generalnie na laptopie nie ma, a przynajmniej nie powinny być dane np. poczty elektronicznej redaktora Latkowskiego. Do tych danych bowiem, nie da się uzyskać dostępu w oparciu li tylko o laptop i jego oględziny - chyba, że prokuratura chciałaby złamać zabezpieczenie hasłem pocztę elektroniczną redaktora Latkowskiego. Wydaje się jednak, że redaktor Latkowski jak każdy internauta wszystkie swoje loginy i gasła nosi w głowie.
Po co więc prokuraturze dane redaktora Latkowskiego?
Na koniec wypada także wspomnieć o możliwości wykonania kopii binarnej nośnika informacji, a w tym wypadku dysku twardego laptopa Sylwestra Latkowskiego. Rzeczywiście, wykonanie kopii dysku nie powoduje konieczności zajęcia dysku twardego przez organ procesowy. Efekt jednak wykonania kopii w istocie jest ten sam jak fizycznego przejęcia dysku twardego. Jeżeli bowiem zawartość dysku twardego stanowi przedmiot tajemnicy dziennikarskiej, to taki sam efekt w skutkach o charakterze zarówno operacyjnych, jak i procesowych wywołuje dokonanie wspomnianej kopii binarnej. Stąd też stwierdzić należy, iż przedmiotem tajemnicy dziennikarskiej będzie wykonana każda jedna kopia zawartości oryginału nośnika, mimo, iż nośnik nie zostaje fizycznie przejęty przez organ procesowy.

KONKLUZJA.
Po pierwsze, podstawa wydania przez Prokuraturę postanowienia o żądaniu wydania rzeczy, oraz „akcja” przeprowadzona przez Prokuraturę i ABW, oraz Policję w redakcji tygodnika WPROST nasuwają poważne wątpliwości zarówno natury prawnej, jak również natury społecznej. Odnośnie wątpliwości natury prawnej, wydaje się, iż Prokuratura o wiele lepiej by zrobiła, gdyby skorzystała z uprawnienia w postaci złożenia wniosku do sądu o zwolnienie dziennikarzy z tajemnicy dziennikarskiej. Co prawda, taka decyzja Prokuratury wiązałaby się z ryzykiem nieuwzględnienia wniosku przez sąd. Z całą pewnością jednak działania Prokuratury nie wzbudzałyby tylu wątpliwości natury li tylko prawnej ze strony autorytetów prawa, a w tym także ze strony Naczelnej Rady Adwokackiej, Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, które poddały działania prokuratury miażdżącej krytyce. Z kolei, spoglądając na poruszony w niniejszym artykule problem zasadności działań podjętych przez Prokuraturę w redakcji WPROST - z punktu widzenia międzynarodowego prawa praw człowieka, a zwłaszcza z punktu widzenia wolności człowieka jako jednego z praw podstawowych (praw człowieka) - wybranie przez Prokuraturę drogi do dojścia prawdy w tej sprawie w postaci złożenia wniosku do sądu o zwolnienie dziennikarzy z tajemnicy dziennikarskiej ograniczyłoby niemal do zera wątpliwości natury prawnej z punktu widzenia praw człowieka nie tylko wysuwanych przez wspomnianą Naczelną Radę Adwokacką, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich czy Helsińską Fundację Praw Człowieka, ale także przez OBWE.
Od strony z kolei, skutków społecznych, działania Prokuratury należy ocenić ujemnie, jako że zarówno w Polsce, ale również i na świecie pojawił się namacalny i w pełni obserwowalny dowód na to, iż w Polsce istnieje realna obawa o możliwość naruszania przez organy władzy publicznej wolności słowa. Owszem, wolność słowa nie oznacza dowolności, ale również wskazać należy, że wolność słowa o ile nie jest prawem bezwzględnym, o tyle jest prawem, które to można ograniczyć li tylko w uzasadnionych przypadkach wskazanych w ustawie. Taka zresztą konkluzja płynie nie tylko z obowiązującego w Polsce prawa, ale także z międzynarodowego prawa praw człowieka, które przewiduje możliwość ograniczenia owej wolności. Co jednak należy podkreślić, ani polskie prawo, ani tym bardziej międzynarodowe prawo praw człowieka nie przewidują możliwości omijania owej wolności przez organy władzy publicznej. A czy faktycznie doszło w omawianej sprawie do ominięcia wolności słowa, a dokładnie do ominięcia tajemnicy dziennikarskiej? Jak wspomniałem wątpliwości o charakterze prawnym w tej materii wysuwanych jest wiele, jednak nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż zarówno w Polsce, jak i na forum międzynarodowym takie podejrzenie powstało w pełni zresztą dające się uzasadnić w oparciu o wyżej przedstawione argumenty. Chociażby przykładem reakcji zachodnich mediów na powyższą sytuację może być artykuł, który się ukazał na łamach The Washington Post w artykule „Polish authorities try to seize magazine’s files”.[18]
Nie wątpliwie podjętym przez Prokuraturę działaniom, o których mowa w niniejszym artykule winny się na nowo przyjrzeć organy władzy publicznej, a w tym Prezes Rady Ministrów, Minister Sprawiedliwości, Minister Spraw Wewnętrznych, oraz oczywiście Prokurator Generalny. Bez dokonania w tej materii refleksji przez wspomniane organy władzy publicznej, nie tylko dojście do prawdy będzie utrudnione, ale również powstanie niebezpieczny precedens mogący skutkować ujemnie w przyszłości w postaci relatywizacji prawa, a zarazem obowiązku zachowania tajemnicy zawodowej przez osoby wykonujące profesje, w których obecna jest na mocy ustawy wspomniana tajemnica zawodowa. Oczywiście, wspomniana refleksja także jest konieczna dla poprawy nieco jednak nadszarpniętego wizerunku Polski zarówno w oczach polskiej opinii publicznej, jak i na arenie międzynarodowej, gdy chodzi o kwestię przestrzegania praw człowieka w Polsce, a w tym respektowania przez polskie władze wolności słowa i związanej z nią tajemnicy dziennikarskiej.
Przy czym odnośnie Ministra Spraw Wewnętrznych, to winien oceny działań podjętych w redakcji tygodnika WPROST w dniu 18 czerwca 2014 r., dokonać Minister Spraw Wewnętrznych jako instytucja, a nie jako osoba obecnie piastująca ten urząd, która z jednej strony jest osobą pokrzywdzoną i świadkiem w postępowaniu w sprawie przestępstwa bezprawnego uzyskania informacji, a jednocześnie jest osobą nadzorującą działania służb zaangażowanych bezpośrednio w tę sprawę. Nie jest odkrywczym stwierdzenie, że przepisy o wyłączeniu osoby z postępowania obowiązujące na gruncie procedury administracyjnej, sądowoadministracyjnej, cywilnej i karnej są oparte na założeniu, iż nie może orzekać w danej sprawie osoba, która w niej występuje w charakterze strony, świadka, czy pokrzywdzonego, jak i w jakimkolwiek innym charakterze mogącym wzbudzać wątpliwości do co bezstronności. Warto w tym miejscu przywołać sentencję łacińską nemo iudex in causa sua, czyli, że nie można być sędzią we własnej sprawie. Zdaje się więc, że w przedmiotowej sprawie zapomniano o dwóch rzeczach - a mianowicie o prawie do wolności słowa, oraz o zasadzie bezstronności działań organów władzy publicznej.

WYBRANE UŻYTE SKRÓTY I POJĘCIA:
ABW - Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego;
d.k.p.k. - dawny k.p.k.; ustawa z 19 kwietnia 1969 r. - Kodeks postępowania karnego (Dz.U. z 1969 r., Nr 13, poz. 96, ze zm.; uchylony przez k.p.k.);
k.k. - ustawa z 6 czerwca 1997 r. - Kodeks karny (Dz.U. z 1997 r., Nr 88, poz. 553, ze zm);
k.p.k. - ustawa z 6 czerwca 1997 r. - Kodeks postępowania karnego (Dz.U. z 1997 r., Nr 89, poz. 555, ze zm.);
Prawo prasowe - ustawa z 26 stycznia 1984 r. - Prawo prasowe (Dz.U. z 1984 r., Nr 5, poz. 24, ze zm.).

LITERATURA:
  1. Samborski Edward (2011), Zarys metodyki pracy sędziego w sprawach karnych, wyd. 5, Warszawa: LexisNexis, ISBN: 978-83-7620-626-4.


ORZECZNICTWO:
  1. uchwała 7 Sędziów Sądu Najwyższego z 19 stycznia 1995 r., sygn. akt: I KZP 15/94, OSNKW z 1995 r., Nr 1-2, poz. 1;
  2. uchwała Sądu Najwyższego z 22 listopada 2002 r., I KZP 26/02, Biuletyn Sądu Najwyższego z 2002 r., Nr 11, str. 17, Glosa z 2003 r., Nr 4, str. 50, Jurysta z 2003 r., Nr 1, str. 35, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2002 r., Nr 12, poz. 1, OSNKW z 2003 r., Nr 1-2, poz. 6, OSP z 2004 r., Nr 1, poz. 5, Prokuratura i Prawo - dodatek z 2003 r., Nr 1, poz. 14, Wokanda z 2003 r., Nr 3, str. 12;
  3. postanowienie Sądu Najwyższego z 15 grudnia 2004 r., sygn. akt: III KK 278/04, Biuletyn Sądu Najwyższego z 2005 r., Nr 3, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2005 r., Nr 4, poz. 8, Orzecznictwo Sądu Najwyższego w Sprawach Karnych z 2004 r., poz. 2376, OSNKW z 2005 r., Nr 3, poz. 28, OSP z 2006 r., Nr 11, poz. 128, Wokanda z 2005 r., Nr 7-8, str. 37;
  4. postanowienie Sądu Apelacyjnego w Białymstoku z 19 września 2008 r., II AKz 286/08, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2008 r., Nr 11, poz. 74, Orzecznictwo Sądów Apelacji Białostockiej z 2008 r., Nr 2-3, str. 60;
  5. postanowienie Sądu Apelacyjnego w Katowicach z 4 marca 2009 r., II AKz 151/09, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2009 r., Nr 7-8, poz. 84, Orzecznictwo Sądu Apelacyjnego w Katowicach i Sądów Okręgowych z 2009 r., Nr 2, poz. 3, str. 9;
  6. postanowienie Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 19 marca 2009 r., II AKz 64/09, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2009 r., Nr 4, poz. 35;
  7. postanowienie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu z 18 września 2009 r., II AKz 472/09, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2010 r., Nr 1, poz. 56;
  8. postanowienie Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 21 kwietnia 2010 r., II AKz 129/10, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2010 r., Nr 5, poz. 36;
  9. postanowienie Sądu Apelacyjnego w Krakowie z 16 czerwca 2010 r., II AKz 198/10, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2010 r., Nr 9, poz. 32;
  10. postanowienie Sądu Apelacyjnego w Katowicach z 13 kwietnia 2011 r., II AKz 232/11, Orzecznictwo Sądu Apelacyjnego w Katowicach i Sądów Okręgowych z 2011 r., Nr 2, poz. 6, str. 13.

PRZYPISY:
[1] http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/dziennikarz-wprost-o-sluzbach-w-redakcji-to-my-bylismy-zagrozeni-a-nie-oni,441223.html
[2] Dz.U. z 1997 r., Nr 88, poz. 553, ze zm.
[3] Dz.U. z 1997 r., Nr 89, poz. 555, ze zm.
[5] Dz.U. z 1984 r., Nr 5, poz. 24, ze zm.
[6] Biuletyn Sądu Najwyższego z 2005 r., Nr 3, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2005 r., Nr 4, poz. 8, Orzecznictwo Sądu Najwyższego w Sprawach Karnych z 2004 r., poz. 2376, OSNKW z 2005 r., Nr 3, poz. 28, OSP z 2006 r., Nr 11, poz. 128, Wokanda z 2005 r., Nr 7-8, str. 37.
[7] Biuletyn Sądu Najwyższego z 2002 r., Nr 11, str. 17, Glosa z 2003 r., Nr 4, str. 50, Jurysta z 2003 r., Nr 1, str. 35, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2002 r., Nr 12, poz. 1, OSNKW z 2003 r., Nr 1-2, poz. 6, OSP z 2004 r., Nr 1, poz. 5, Prokuratura i Prawo - dodatek z 2003 r., Nr 1, poz. 14, Wokanda z 2003 r., Nr 3, str. 12.
[8] OSNKW z 1995 r., Nr 1-2, poz. 1.
[9] Samborski Edward, Zezwolenie na przesłuchanie adwokata, radcy prawnego, doradcy podatkowego, lekarza, dziennikarza lub notariusza – art. 180 § 2 k.p.k., (w:) Samborski Edward (2011), Zarys metodyki pracy sędziego w sprawach karnych, wyd. 5, Warszawa: LexisNexis, ISBN: 978-83-7620-626-4.
[10] Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2010 r., Nr 5, poz. 36.
[11] Podobnie: postanowienie Sądu Apelacyjnego w Katowicach z 4 marca 2009 r., II AKz 151/09, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2009 r., Nr 7-8, poz. 84, Orzecznictwo Sądu Apelacyjnego w Katowicach i Sądów Okręgowych z 2009 r., Nr 2, poz. 3, str. 9; postanowienie Sądu Apelacyjnego w Białymstoku z 19 września 2008 r., II AKz 286/08, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2008 r., Nr 11, poz. 74, Orzecznictwo Sądów Apelacji Białostockiej z 2008 r., Nr 2-3, str. 60.
[12] Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2010 r., Nr 9, poz. 32.
[13] Orzecznictwo Sądu Apelacyjnego w Katowicach i Sądów Okręgowych z 2011 r., Nr 2, poz. 6, str. 13.
[14] postanowienia z 19 marca 2009 r., II AKz 64/09, Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2009 r., Nr 4, poz. 35;
[15] Krakowskie Zeszyty Sądowe z 2010 r., Nr 1, poz. 56.
[16] Podobnie: postanowienie Sądu Apelacyjnego w Katowicach z 13 kwietnia 2011 r., II AKz 232/2011, Orzecznictwo Sądu Apelacyjnego w Katowicach i Sądów Okręgowych z 2011 r., Nr 2, poz. 6, str. 13; postanowienie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu z 18 września 2009 r., II AKz 472-478/09, Biuletyn Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu 2010 r., Nr 1, poz. 161; postanowienie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu z 18 września 2009 r., II AKz 478/09, OSA z 2010 r., Nr 4, poz. 17, str. 13.
[17] ustawa z 20 czerwca 1985 r. o prokuraturze (tekst pierwotny: Dz.U. z 1985 r., Nr 31, poz. 138; tekst jednolity: Dz.U. z 1991 r., Nr 25, poz. 103, z 1994 r., Nr 19 poz. 70, z 2002 r. Nr 21 poz. 206, z 2008 r. Nr 7 poz. 39, z 2011 r. Nr 270 poz. 1599, ze zm.)